Błogosławieństwo sakramentu siódmego
Siedzielim wtedy pod trzepakiem i wybieralim króla charchy, kto bliżej i większym glutem trafił w oddalony o jakieś dziesięć kroków kapsel obnosił się z godnością króla ku następnej edycji wydarzenia. Traf chciał, że kiedym wycelował sporawy pocisk, na linię strzału nawinęła się cycata brunetka z biedronką na siatce, białawy gil usadowił się na rozporku nieznajomej i kisielowata lawina poczęła sunąć ku dołowi zboczem łona. Czułem, że umieram. Nieznajoma jak gdyby nigdy nic ściągnęła gluta palcem i połkła. Oblizała spokojnie wargi i z głupiutkim uśmiechem powiedziała: Pohwa-łony, nazywam się Maryjola i bede tó mieszkać, więc musimy się zakumplować. Siatka zagrała arię rozpisaną na dwanaście jaboli. Z pierwszego dnia Marioli tutaj, pamiętam jeszcze jak przez mgłę orgię w wiacie śmietnika. Mariola była na tym osiedlu jedyną osobą, która zamiast przeszłości osobowej miała przeszłość łóżkową. Nigdy nie mówiła skąd jest, ile ma lat, za to chętnie opowiadała gdzie, z kim i jak to robiła. Dzieliła się zresztą z nami swoim doświadczeniem nad wyraz chętnie. Potrafiła spalić kota, pobić śliniącego się na widok jej cycków kierownika i oglądać z dziadkami ostre porno. Któregoś z rzędu sierpnia coś w niej pękło. Powiedziała, że pieprzy takie życie. Zaciągnęła Łysego przed ołtarz i ugrzęzła między pieluchami a regularnym oczu podbijaniem, tchnienia przyduszaniem, palców połamaniem, włosów spaleniem, szpilek pod paznokieć wbijaniem.