Baśnie z Kalisza

Autor: anamika
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Byłam dzisiaj w parku. Weszłam główną bramą, gdzie przywitał mnie znajomy szpak. Siedział skulony, wpatrując się w szumiącą trawę.
Po lewej stronie rosło drzewo. To, które zawsze żyje własnym życiem. Puste w środku, z milionem gałęzi aż do samego nieba.
Wydawało mi się, że wokół nie ma nikogo. Zapach skoszonej trawy unosił się w powietrzu, a kwitnące gdzie nie gdzie kwiaty uśmiechały się przyjaźnie. Skręciłam w prawo. Wtedy zobaczyłam, że nie jestem sama. Tuż przy głównej alejce stał miły pan o wyglądzie AleksandraIII. W ciepłym głosie rozpoznałam Arnolda Fibigera, założyciela kaliskiej fabryki fortepianów. Zapytał mnie, skąd pochodzę. Nie pasowałam do ich otoczenia. Byłam, jakby z innej epoki. A przecież wydawało mi się, że żyję razem z nimi wszystkimi! Powiedziałam, że przybywam z odległego kraju. I nie kłamałam. Współczesna Polska jest tak odległa od tego, co widzę w parku każdego dnia.
Nie wiem skąd wziął się tam Michał Piotrowicz Daragan. Być może na tyle szanował swoje wielokulturowe miasto, że odwiedzał mieszkańców parku systematycznie. W końcu Kalisz był jego ukochanym domem. Z wielką czarną muchą na szyi, wyglądał niezwykle elegancko. Przystojny, z młodzieńczym blaskiem w oku, uśmiechał się do mijanych osób.
Na kamieniu przysiadła Maria Konopnicka, ubrana w czarną suknię z krynoliną. Rozglądała się wokół, obserwując spacerujących kaliszan. Nie po raz pierwszy szukała natchnienia pośród sąsiadów, tych żywych i tych, których już nie było. Wszyscy razem mieszkali przecież w tym parku od lat. Cichutko nuciła jakąś sobie tylko znaną pieśń. Ze swym kajecikiem w dłoni wyglądała na zagubioną. Kto jednak ją znał, wiedział, że szukała nowych pomysłów i myślami biegała od jednej kaliskiej ulicy do drugiej. Zauważyła właśnie przechodzącą Marię Dąbrowską, która zmierzała na spotkanie z Ksawerym Balczewskim. Był jej ulubiony nauczycielem i tego dnia chciała podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami na temat powstającej właśnie powieści. Do parku przyjechała z Russowa. Wcześniej odwiedziła rodzinną posiadłość. Tam jednak dostrzegła, że jej kochanego domu już nie ma. W jego miejscu stoi inny, a ludzie zachwycają się tym miejscem, wspominając jej wielkie dzieła. Miło jej się zrobiło widząc to. Maria Konopnicka zagadnęła młodszą koleżankę, chcąc się poradzić w jakiejś kwestii. Mój ulubiony szpak z przesadną ciekawością podleciał bliżej, by podsłuchać rozmowę.
Odwróciłam się. Chciałam raz jeszcze spojrzeć na tych ludzi. W oddali zobaczyłam rabina Lipszyca wychodzącego z parku. Delikatnie odchylił furtkę i cichutko wyszedł z parku. Spieszył się na modlitwę. Poczciwy człowiek. Wzbudzał we mnie tyle szacunku.
Stefan Szolc – Rogoziński odwiedzał właśnie dziadka. Włosy zaczesane do tyłu, równiutko przystrzyżona bródka i przenikliwe spojrzenie. Ukłonił się jak na dżentelmena przystało i powędrował we wcześniej obranym kierunku – do kaplicy Repphanów.
Zza muru już wołał mnie Adam Chodyński. Jego Zośka miała migrenę więc pospieszyłam z pomocą. Podobno Wojciech Bogusławski przemierzał wczoraj miasto!
Wróciłam do domu i uśmiechnęłam się do własnych myśli. Dlaczego zawsze widzę to, czego dawno już nie ma? Między grobami na cmentarzu ewangelickim spacerują ci, którzy odeszli, ale kiedy w ciszy przemierzać będziemy wąskie alejki, zawsze spotkamy kogoś z tych wspaniałych ludzi.

1
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
anamika
Użytkownik - anamika

O sobie samym: Nocą słyszę, jak coraz bliżejdrżąc i grając krąg się zaciska.A mnie przecież zdrój rzeźbił chyży,wyhuśtała mnie chmur kołyska.
Ostatnio widziany: 2014-12-07 21:10:39