BANK
Pewnego pięknego dnia pisarz zasiadł do biurka. I mimo oporów swojego upartego, smarującego na zielono pióra postanowił napisać rzucające na kolana opowiadanie. A zaczynało się ono tak: „ Pewnego pięknego dnia..." Tu pisarz stracił cierpliwość do swojego markowego pióra. Wyrzucił go i wziął do rąk bliźniaczy długopis. Tak samo markowy. Nie znosił długopisów, ponieważ kojarzyły mu się one z bazgraniem szkolnych wypocin na korytarzu tuż przed lekcją. Wiedział już, że Nobla z tego nie będzie. Jego miłość do pisania oraz konieczności ekonomiczne pokonały jednak złośliwości przedmiotów martwych i zaczął od nowa: „Pewnego nieprzyjemnego poranka zjawił się w banku pewien pan. Pan ten wyglądał na normalnego zwykłego pana, choć przy bliższych oględzinach okazało się, że źle mu coś z oczu patrzyło. Może diabeł jakiś... Jednakże w banku nikt go nie oglądał. Bo i po co? Nie miał tu konta, ani kredytu, ani nawet nikogo znajomego. Nikt wiec na niego nie zwracał uwagi. Roboty z tlenionymi włosami siedzące w okienkach stukały bezgłośnie w klawiatury swoich komputerów. Klienci w ciemnych płaszczach pocili się z braku powietrza i konceptu na pomnożenie swoich oszczędności, czy spierwiastkowanie swoich długów. Pan tymczasem stał w drzwiach i rozmyślał. Jakiś wchodzący przeprosił go za to, ze pan taranował mu drogę. Pan ani drgnął. Wchodzący odwrócił się wiec i spojrzał na niego nieuprzejmie. Oprócz tego nie zdarzyło się nic, co mogłoby choć zasygnalizować zbliżające się dramatyczne wydarzenia." Pisarz zdenerwował się już po raz trzeci. Wymyślił obelżywe przekleństwo pod adresem znanej firmy produkującej przybory piśmienne i rzucił je w przestrzeń, aby tam dojrzało nabrało kolorytu. Nie chodziło o to, że opuściły go Muzy. Uniezależnił się od tych panienek już dawno. Szczególnie denerwowała go ta dziesiąta. Nie lubił jej najbardziej ze wszystkich. Problemem było to, że dawno nie pisał i ręka nie chciała być posłuszna. Odpoczął chwilę, napił się kawy, splunął na ścianę, westchnął i wrócił do pracy: „W pewnej chwili pan wrzasnął na całe gardło: - To jest napad! Rozbierać się!!! Nie wiedział skąd mu się wzięło to drugie, ale po krótkim zastanowieniu pogratulował sobie pomysłu. Na golasa nie będą go gonić. Klienci i komputery, które teraz zamieniły się w żywe istoty, spojrzeli na niego zatrwożeni. - Jak to? Co to? Dlaczego? - pytali siebie nawzajem. A pan stal zadowolony z siebie. Po raz pierwszy w życiu był w centrum zainteresowania Bardzo mu się to podobało. Wrzasnął jeszcze raz Dla samej przyjemności. - To jest napad! Rozbierać się! - Bo co? - zadudnił głos gdzieś powyżej pana z tyłu. Pan odwiódł się i ujrzał nad sobą monstrum rodzaju męskiego. - Security – przeczytał na plakietce przyszpilonej do piersi potwora. –To jest napad! - No i co? - zapytał olbrzym. - To, że zaraz wszystko może wybuchnąć, bo mam bombę! -wykrzyczał w okolice klatki piersiowej ochroniarza pan. - A, to co innego.- Ochroniarz jakby zmalał. Pan zdobył znowu przewagę. - On nie żartuje. Sprawdziłem - powiedział do tłumu olbrzym. - Niech wszyscy powoli się rozbiorą - Tak. Niech się rozbiorą, bo to jest napad bombowy na bank - potwierdził pan. Klienci i panie w okienkach, które już przybrały całkowicie ludzką postać byli oburzeni, ale rozebrali się na wszelki wypadek. Zresztą bez ubrań było im o wiele chłodniej. Pan zachichotał na widok gromady nagich ludzi." Pisarz musiał przerwać. Żona nie wiedziała, co założyć, dzieci płakały, bo nie chciały zostać same w domu, a pies chciał koniecznie zabrać swojego pana na spacer. Pisarz psa wysłał z dziećmi, żonie powiedział, ze ładnie jej w czerwonej sukience. Żona się obraziła i postanowiła, że nigdzie nie pójdzie, skoro ten, którego poślubiła dziesięć lat temu nawet nie wie, że ona nie ma czerwonej sukienki. Dzieci wróciły zapłakane do domu, bo pies im uciekł. Pisarz poszedł go więc poszukać. Kiedy wrócił wszyscy już spali. Pożyczył z piórnika syna długopis, aby wiać do swojego opowiadan