BABCIA ADA
rynę i leżał. Nadeszła noc z soboty na niedzielę, gorączka zamiast spadać, rosła wciąż w górę. Na termometrze sięgała już do 40 oC. Ojciec Laury zaczął tracić przytomność. Telefonu w domu nie było, więc zrozpaczona jej matka nie tracąc zimnej krwi, podbiegła do okna swojej teściowej i lekko zapukała w szybę. Otworzyły się drzwi i wyjrzała staruszka. –Co się stało czemu straszysz po nocy dzieci? –Nie chcę ich wystraszyć mamo, ale z waszym synem jest coraz gorzej. Traci przytomność i temperatura z owiania dochodzi do 41 oC. Obudź proszę Jerzego i poproś go ode mnie, żeby zawiózł go do szpitala jak najprędzej. Zięć staruszki po chwili wyszedł na schodki był bardzo zły. – Kto tu u licha tak hałasuje o tak późnej porze?! Dzieci mi ze strachu płaczą w łóżkach! – To ja Wanda, z Wieśkiem jest coraz gorzej czy mógłbyś zawieźć go do szpitala? Zapłacę. –Ja? Czym?! Przecież widzisz iż na podwórku mój „Maluch” do góry kołami wywrócony obecnie nie jest na chodzie! Przestań walić w okna i idź spać! Wykrzykiwał Jerzy na Wandę. Na co ona wróciła do domu, usiadła przy stole, aby czuwać przy chorym do rana. Za moment za nią przyszła Adela. Spojrzała na syna w łóżku, był bardzo blady na twarzy, miał zamknięte oczy, nie reagował na nic, spocony, oddech jego był płytki i krótki. Wzruszyła ramionami na widok Wesława. –Ty jesteś jego żoną, więc najlepiej będziesz wiedziała jak mu pomóc, ja jestem tylko matką i już na drugim miejscu. Po czym wyszła. Mama Laury przepłakała całą noc, modląc się na różańcu. Świtało za oknem, gdy przyjechał nieoczekiwanie Wandy ojciec rowerem. Wszedł do środka pomieszczenia i zobaczył swoją córkę we łzach. – Co się stało? Spytał. Wanda otarła oczy z łez i opowiedziała wszystko po kolei jemu. –Weź obudź go jeśli ma chwilowe powroty przytomności, szybko go ogól przy stole, ubierz a ja pojadę do sołtysa i poproszę go, żeby zawiózł Wieśka natychmiast na izbę przyjęć. Za niedługo pan Muchomor był na miejscu swoją Syrenką. Podszedł chorego ( majaczącego i nie poznającego nikogo) z dziadkiem Jankiem Laury , wzięli go pod pachy i wyprowadzili na włoka do samochodu. Ci co w nocy nie udzielili potrzebującym pomocy, stali z boku i przypatrywali się całemu zajściu. Wanda pojechała razem z mężem. Laura została z dziadkiem. W szpitalu okazało się, że jej ojciec miał policzone już minuty, bo temperatura dochodziła niemal, że do 41 oC i 5 kresek , za co lekarz potwornie skrzyczał ich, że przywieźli mu do szpitala żywego trupa a nie ciężko chorego. Wandy mąż leżał w szpitalu nieprzytomny ze 3 doby, z miesiąc czasu tam dochodził do siebie. Ona co dzień jeździła do szpitala do niego na rowerze ze 20 km. w obie strony. Baśkę zostawiała samą i nie samą w domu, bo babcia Ada, ciocia Dorota i wujek Jerzy nadal przebywali tu na wsi. Tyle, że ich nigdy nie interesowały potrzeby pozostawionej z konieczności samej sobie niepełnosprawnej dziewczynki. Dziadek Janek za to co dzień kursował przez pola po wertepach rowerem po przebytym zawale serca w obydwie strony ( półtora km. w jedną stronę i tyle samo z powrotem), z pełną kanką gorącego obiadu od babci Marii dla swojej małej wnuczki. Laura również codziennie o tej samej porze dnia, wychodziła na pas drogowy koło szosy, siadała na siodełku przy swoim chodziku i wypatrywała swojego ukochanego dziadka zza polnej drogi, która wyłaniała się naprzeciw niej zza zabudowań posiadłości sąsiedzkich, zawsze o godzinie 13-stej. Czekała na niego jak na swoje jedyne w życiu zbawienie z opresji. Owszem sam na sam wielokrotnie próbowała znaleźć wspólny język z babcią Adelą, przymilając się, zapraszała ją w imieniu swoim i swoich rodziców na Święta Bożego Narodzenia albo na Wielkanoc, by mogła wspólnie świętować z nimi, łamiąc się opłatkiem. Na co zwykle tą samą odpowiedź znała. – Twoja mama ma rodziców i ty masz tamtych dziadków, więc idźcie do nich, oni także chętnie z wami spędzą czas świąteczny. Fakt staruszka była innego wyzna