Anioł kusiciel
Ezechiasz szedł powoli pustą,
wyludnioną ulicą. Było przenikliwie chłodno i późno więc światła w oknach były
pogaszone, a z każdej szczeliny wypełzał na światło nocy smród minionego dnia,
który dopiero teraz zdawał się być naprawdę odczuwalnym. Ciemna, otulona
płaszczem i szalem postać idąc powoli przystanęła i splunęła przed siebie krzywiąc nos w geście
obrzydzenia.
- Tylko tyle po sobie zostawiają –
pomyślał. – Smród i…i jeszcze coś. – Na myśl o tym złość wezbrała w nim niczym gwałtowna burza. – Najgorsze, co
po nich pozostaje to pamięć! Pamięć o tym, że byli, istnieli…. i musieli
odejść. Każdy z nich musi. Więc po jaką cholerę ten Mądrala kazał im
przydzielać Stróży? – Tu spojrzał ku przyprószonemu delikatnymi pyłkami gwiezdnego
światła niebu i pokręcił głową z niezrozumieniem. – Wywołał tym w nas niemałą
konsternację. Bo jak mamy chronić kogoś, kto i tak jest skazany na śmierć,
tylko nie wie kiedy? A co najciekawsze my też tego nie wiemy. Więc w sumie to
tak, jakbyśmy walczyli z przeznaczeniem! – Przerwał rozmyślania, gdyż zaczepił
go nieznajomy.
- Pan wygląda na nieszczęśliwego –
zagadnął młody mężczyzna o płaskim,
owalnym nosie i starannie przyciętej bródce, na której ktoś zaplótł misterne
warkoczyki. Na szyi wisiał ogromny złoty krzyż. – Może chce pan czegoś na
Weltschmerz?
- O, niemiecki zna – zaśmiał się w
duchu Ezechiasz.
- To jak, da pan sobie pomóc? –
Nalegał nieznajomy.
Ezechiasz wbił swój wzrok w chłopaka.
Coś go tknęło. – Przecież…przecież tak wielu ludzi odmawia cudzej pomocy!?
Nawet ja musiałem się nieźle starać, żeby ten idiota wreszcie mnie posłuchał. A
gdy posłuchał, było już za późno…
- Co proponujesz? – Ezechiasz
postanowił przynajmniej być miłym. – I za ile?
- Co łaska.
Nieznajomy włożył mu w dłoń foliowy
woreczek, za co otrzymał banknot. Zaszeleścił nim i odszedł z uśmiechem na
ustach.
Ezechiasz ruszył przed siebie.
Ściskał towar kurczowo w dłoni a wspomnienia same dobijały się do świadomości.
Starał się. To była jego pierwsza
„akcja”. Nikt mu jednak nie powiedział, co ma robić, nie zapoznano go z żadnym
regulaminem czy kodeksem. – Cholerni Sędziowie – pomstował w duchu – są tak
wyniośli, że nie dostrzegają nowicjuszy!
Powierzono mu tylko jeden cel: jego
człowiek miał być szczęśliwy, na miarę ludzkich możliwości oczywiście. I nie
miał prawa dowiedzieć się, kim jest Ezechiasz – takie dziwaczne imię mu dano,
jakby był jakimś żydowskim prorokiem. A przecież nie miał nawet brody! Ale
postanowił się starać.