Angels pub
- Kochasz ją bardzo? – nieoczekiwanie zapytała Karolina.
Jej głos był spokojny. Żadnych scen, krzyków czy histerii. Nic. Kompletny spokój.
Ten spokój udzielił się Jerzemu.
- Tak. – odpowiedział – i to z wzajemnością i..
Położyła mu palec na ustach.
- Biegnij do niej głupcze skończony – wyszeptała patrząc mu prosto w oczy.
W tym spojrzeniu było coś co kazało mu natychmiast usłuchać.
Wybiegł z domu i chciał zdążyć. Nie chciał stracić ani minuty, ani sekundy. Biegł w kierunku przystanku tramwajowego.
-Tak będzie najszybciej – pomyślał
Przyśpieszył, bo usłyszał nadjeżdżający tramwaj.
- Cholera – zaklął pod nosem – czerwone dla pieszych. Tramwaj mi zwieje.
Postanowił pobiec na skrót przez jezdnię i tory.
- Tramwaj już hamuje to zdążę przed nim…
Zgrzyt hamującego tramwaju wdarł się w odgłos ulicy. Ktoś strasznie krzyczał, ktoś inny nerwowo dzwonił po karetkę.
Potem nastąpiła cisza, w której nie było słychać nawet przejeżdżających samochodów. Wśród gapiów stał ktoś, kto wyglądał inaczej. Biały anioł o długich śnieżnych włosach. Miał smutną twarz. Jego skrzydła były coraz bielsze. Minął go inny anioł w szarym starym prochowcu. Uklęknął na torowisku i podniósł wystające z kieszeni Jerzego białe pióro. Ze smutną twarzą powiedział:
- Nie zdążyłem. Nie miałem już wpływu. Wybacz.
W panującej ciszy było słychać tyko rytmiczne bum, bum. Coraz wolniej bum, bum. To biło jeszcze kryształowe serce bez zmarszczek.
Z zieloną murawą torowiska kontrastowały rozsypane białe bilety. Wszystko było pokryte czerwonym, wzorem krwi…
Piiii Bum, Piiii Bum, Piiii Bum, Piiii Bum, Piiii Bum…. Rozbrzmiewał w nocnej ciszy cichy komunikat aparatury szpitalnej.
Jerzy leżał nieprzytomny. Spomiędzy rurek i przewodów wystawała jego zarośnięta twarz. Obok na fotelu spała Annabelle. Siedziała tak już kilka dni i trzymała czule dłoń z której wystawał velfron. Na jej policzkach widać było zaschnięte ślady łez.
- Proszę pani – odezwał się cicho młody blondyn z lekką bródką.
- Proszę pani, może się pani na chwilę położy? Tu obok jest wolne łóżko. – lekko potrząsnął ją za ramię.
Annabelle nagle się wybudziła i z przerażeniem zapytała – Coś się stało?
- Nie proszę pani, ale jest pani przemęczona i powinna trochę wypocząć. Tak nie można… Jestem lekarzem prowadzącym. – powiedział jakby dla usprawiedliwienia.
- Pani jest z rodziny? – zapytał młody człowiek
- Tak! – powiedziała trochę zbyt gorliwie Annabelle i zaraz zawstydziła się swojego kłamstwa.
- Nie, ale on ma tylko mnie. - dodała szeptem i popatrzyła na Jerzego.
- Ale rodzina..? – spytał zdziwiony lekarz.
- Syn… syn zagląda tu codziennie, bardzo to przeżył. Nawet przyniósł mi jakieś kanapki… - napływające łzy utrudniały mówienie - … i kawę mi przynosił.
- No a reszta rodziny? Żona? – pytał zdziwiony lekarz
- Nnie.. nikogo nie było – odpowiedziała coraz bardziej drżącym głosem. Łzy płynęły jej po policzkach.
Młody lekarz zamyślił się i stanął wyprostowany.
Oczy Annabelle były przerażone. Spod lekarskiego fartucha tuż za głową zobaczyła… wystające skrzydła. Śnieżnobiałe skrzydła!
- Pan… nie jest lekarzem. Przypominam sobie… pub… dziwny barman… pan jest aniołem..
- Taaak – przytaknął zamyślony wciąż lekarz. – pani sobie przypomina i rozumie dlaczego tu jestem, ale nie będzie nic pamiętała.
- Błagam, proszę mi go nie zabierać! – Strach i rozpacz wymieszały się w tej krótkiej prośbie.
Jej ręka kurczowo zacisnęła się na lekarskim fartuchu.