81lX2 SAPHARI
Od dłuższego czasu to planowałem. Nie mogłem się od tego powstrzymać, nie dawało mi to spokoju. Postanowiłem pojechać do SAPHARI, by zabić wszelkie lwy jakie tam znajdę. A wiedziałem, że to jedyne takie miejsce, w żadnym innym miejscu ich nie było. Wyruszyłem więc w to miejsce uzbrojony po zęby. Siekiera. Tyle było moim uzbrojeniem. Ostra jak żyleta, ciężka, mocna, a przede wszystkim... mordercza. Narzędzie do zabijania. Nie do robótek jak rąbanie drewna - tak niektórym mogłoby się wydawać. Moja siekiera służyła do zabijania lwów. Nikogo innego.
Wszystko kręciło się wokół tych ich pierdolonych grzyw. Wszyscy za nimi szaleli. I parzyły ich plecy, Ale tylko mnie to bolało. Nienawidziłem ich wszystkich, miałem ochotę obrócić całe to zamieszanie w pył, ale bałem się że zostanę wtedy sam. Że wszyscy moi przyjaciele odwrócą się ode mnie plecami... Co ja bym wtedy począł? Zostałbym sam jak palec na lodzie i nie miałbym do kogo się zwrócić. Jedynie procenty by rosły, nic poza tym... Oczywiście gdy latały w powietrzu pyty, wszyscy odgrywali swoje scenki, niczego nie było. Nie miałem podstaw by w tym wszystkim grzebać. Nie sądziłem że coś tak krwiopijczego i chamskiego jak lwy, tak naprawdę kiedyś zawitają w moim życiu. Ale stało się. Pewnego wieczora gdy kładłem swoją głowę na poduszcze zobaczyłem to... Lwiego zęba w spermie. Na początku nie zwróciłem najmniejszej na to uwagi, w końcu to tylko ząbek, prawda? Miałem taką nadzieję, ale niestety myliłem się. Pewnego dnia gdy wchodziłem na sufit, zobaczyłem że jakiś lew, chlapiąc wściekle na boki, pożera moją paróweczkę. Wpadłem w szał. Dosłownie! Nie mogłem się powstrzymać, i rozerwałem tego lwa na strzępy... To był pierwszy z nich. Definitywnie i ostatecznie powziąłem sobie za cel unicestwienie lwów. I otom jest.
Doprawdy nienawidziłem ich. Takie dumne, przekonane o swojej wyższości, o tym że są najlepsze i mogą mieć wszystko. Że z nikim nie muszą się liczyć. Obserwowałem je jak się dumnie przechadzają i śpiewają swe pieśni, niekoniecznie wojenne. Żal, ból, smutek, rozpacz. (mała) czarna. Złapałem za ostrze i wziąłem się za rzeź. Machałem siekierą na wsystkie strony, a ona przechodziła przez ich cholerne ciała jak przez masło. Krew była wszędzie, a ja byłem w siódmym niebie. Nie czułem żadnej litości, nie czułem nic prócz krwawej i morderczej satysfakcji, że lwy umrą! I już nigdy ich nie będzie! A ja będę miał spokój. Siekiera cięła ich grzywy a potem głowy, ich ciała, jednym słowem rzeź, słuchajcie. A gdy było po wszystkim, pozbierałem ich wnętrzności do miseczki w różowe kwiatki i zjadłem. Warczałem trochę podczas tej uczty, ale moja dzikość przeminęła jak tylko połknąłem ostatni kęs. Warto było, od tamtej pory mam spokój. Nikt się ode mnie nie odwrócił bo nikt nie wiedział, że to ja. Udawałem żałobę z resztą świata... Ale tak naprawdę byłem szczęśliwy i spokojny.
W1c3