23 dzień poszukiwań

Autor: Lisz555
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Zmrok się zbliżał. Deszcz zmusił do naciągnięcia kaptura, by nie zalało skrzącej się fajki rzucajęcej pomarańczowy blask na pomarszczonej twarzy. I żeby nie zmoknąć. Kopyta karego konia stukały o kamienną posadzkę zręcznie omijając kałuże, które już pojawiły się w zagłębieniach uliczki. Na jej końcu pojawiły się dwie iskierki. Światło. Spokojnym ruchem starzec zaciągnął wodze konia i zmusił go do skręcenia w ciemną uliczkę. Po przejechaniu sześćdziesięciu sążni dostrzegł okap. Przez okno można było zauważyć rozradowanych ludzi, zdających się nie przejmować pogodą na zewnątrz, ignorujących wszystkie troski, cieszących się życiem, a raczej kuflem piwa z ledwo trzymającą się pianą na wierzchu. Mokry szyld dawał znać wędrowcom, że stoją przed karczmą "Pod paszczą dzika". Wielki pysk tego zwierza wisiał nad drewnianymi, połatanymi skórą drzwiami. Tajemniczy przybysz zostawił konia w pobliskiej stajence, gdzie ten mógł zaspokoić pragnienie i głód. Zdjął kaptur z głowy, do fajki dołożył tytoniu, ubił go, po czym wszedł do gospody. Dwa okrągłe stoliki były zajęte, ale nie interesowało go towarzystwo. Spojrzał w kąt upewniając się, że nikt tam nie siedzi i skierował się w stronę odosobnionego stoliku. Przygrubawy barman, z podkręconym wąsem oraz lśniącą łysiną podszedł do niego i zapytał ciepłym głosem:

-Witaj wędrowcze! Co podać? Proponuję jagnięcinę doprawioną czosnkiem i lokalnymi ziołami, przypieczone ziemniaki oraz surówkę ze świeżych ogórków. Prosto z ogrodu! Do jadła polecam wziąć kufel zimnego piwa albo gorącą herbatę, by się ogrzać w tę zimną noc.

-Wezmę to wszystko. Bez piwa, samą herbatę. - leciwy mężczyzna dał barmanowi dwie złote monety - Reszty nie trzeba.

Zadowolony gospodarz odwrócił się w stronę lady.

Mężczyzna poczekał, aż gospodarz odejdzie, po czym wyjął z kieszeni płaszcza kartkę papieru, kałamarz oraz pióro. Zaczął pisać.

"23 dzień poszukiwań.

Obudziły mnie żywe dźwięki harmonijki. Zapewne fauny właśnie się zbudziły. Stanąłem na nogi, słońce ledwo wyszło zza horyzontu. Rzadka mgła niczym wełniany koc zakryła okolicę. Para jednorożców ze źrebakiem u boku wyjadała spokojnie zroszoną trawę na pobliskiej polanie, a ich srebrzyste grzywy skrzyły się kropelkami wody w pierwszych promieniach słońca. W gniazdach na stromym zboczu góry dostojne lecz groźne hipogryfy opiekowały się pisklętami. Z wczorajszego ogniska zostały już tylko żarzące się węgielki. Dorzuciłem chrustu oraz kilka grubszych patyków. Nabiłem na ruszt wczoraj upolowanego królika oraz zagotowałem wodę na ziołową herbatę. Wyciągnąłem fajkę, nasypałem tyotniu, zapaliłem. Zamknąłem oczy, zaciągnąłem się. Czułem jak cały się uspokajam, jak jeszcze nie w pełni obudzone ciało nabiera sił na kolejny dzień wędrówki..."

Barman cichym krokiem podszedł do stołu z tacą przynosząc jadło oraz herbatę z plastrem cytryny ciągnąc za sobą przyjemny aromat ziół i pieczonego mięsa.

-Smacznego! Jestem pewny, że przypadnie to panu do gustu - zapewnił z uśmiechem na twarzy, po czym podszedł do innego stolika by pozbierać puste kufle po piwie i przyjąć następne zamówienia na złocisty trunek.

Starzec odciął kawałek mięsa, włożył do ust po czym spróbował złotych ziemniaków. Wziął łyk herbaty i kontynuował pisanie.

"Pojedzony przypieczonym królikiem i ożywiony aromatyczną herbatą odwiązałem konia od grubego pnia, wsadziłem na niego cały pakunek i ruszyłem w drogę. Błądziłem w gęstym lesie. Zobaczyłem dwie jaskinie. Ani śladu tajemniczych zniknięć. Nie wierzę w tajemnicze zniknięcia. Nie tutaj. Nie w tym lesie. Ktoś lub coś musiało dobrze zamaskować wszelkie ślady. Gdy słońce dosięgło zenitu, a mgła wcale się nie przerzedziła wiatr przywiał deszczowe chmury, które wyłoniły się zza ośnieżonych szczytów gór Molwirii. Zauważyłem ruch. Coś poruszyło się wśród gęstych lasów. Ściągnąłem wodzę i postanowiłem to sprawdzić, lecz nikogo tu nie było. Rozglądnąłem się. Nikogo tutaj nie było. Poczułem dreszcz na plecach, fajka przygasała. Zamknąłem oczy, wytężyłem zmysły. Poczułem gorąco płynące od brzucha do palców prawej dłoni. Wypowiedziałem formułę zaklęcia, po czym gorąca opuściło moje ciało, a tytoń znów jął się żarzyć. Rozglądnąłem się. Nikogo tutaj nie było. Zawróciłem. Chmury niebezpiecznie się zbliżyły, wiatr zagwizdał wśród drzew. Zaczęło mżyć więc poklepałem konia po szyi, a on przyspieszył. Zobaczyłem w oddali ciemną jaskinię. Spokojnym ruchem zszedłem z konia i odwiązałem laskę przywiązaną do boku wierzchowca. Poprowadziłem go do jaskini. Szepnąłem zaklęcie i lekkie światło rozmyło otaczającą nas zewsząd gęstą ciemność. Pod nogami coś chrupnęło. Teraz to zauważyłem. Białe kości były gęsto rozsiane na dnie jaskini. Ciężko powiedzieć do kogo one należały. Może jednorożca, może pegaza, były zmiażdżone, niektóre pęknięte w połowie. Obcasem rozgarnąłem kości i przykucnąłem. Zamknąłem oczy, zaciągnąłem się fajką. Wyczyłem ruch z tyłu, za plecami. Ścisnąłem laskę, aż cała dłoń mi pobladła. Powoli wstałem. Ujrzałem kszałt w mroku niczym poruszający się cień. Wielki na przynajmniej pięć stóp. Światło z laski nie pozwoliło mi zobaczyć co to jest. Pewne było, że stworzenie to nie było ucieszone z mojej obecności w swym legowisku, a kości porozrzucane po jaskini dawały jasno do zrozumienia, co się z niespodziewanymi gośćmi działo. Niezręczną ciszę zakłucił chrupot piszczeli, które popękały gdy stwór się poruszył. Szybkim krokiem rzucił się na mnie. Zdążyłem zobaczyć grzywę i ogromne zęby na wielkości moich palców. Zaciągnąłem się, zamknąłem oczy, wyciszyłem umysł i skupiłem się tylko na jednym - na pędzącym stworze. Szybki ruch ręką i powietrze zgęstniało. Stwór walnął w ścianę, zatoczył się po ziemi oszołomiony. Zaciągnąłem się. Teraz było dokładnie widać z czym mam do czynienia. Była to mantykora. Tułów jak u lwa, pazury zdolne rozerwać lekką, żelazną zbroję. Ogon jak u skorpiona, a jad w nim zdolny powalić dorosłego słonia w ciągu 10 sekund. Zamknąłem oczy, wyciągnąłem rękę w jego stronę i wyszeptałem zaklęcie. Słowa zamieniały się w obrazy. Obrazy w rzeczywistość. Korzenie przebiły skały jaskini i silnie przywiązały mantykorę. Zaciągnąłem się. Przykucnąłem, patrzyłem na stwora. Po dłuższej chwili szybkim gestem uwolniłem ją mając przygotowaną formułe zaklęcia na wszelki wypadek. Mantykora odeszła w głąb jaskini najwyraźniej zniechęcona dalszą walką. Skąpana w mroku, bestia legła i widać było tylko ciemną sylwetkę oraz oczy o czerwonych źrenicach wpatrzone we mnie. Po około godzinie deszcz przestał padać i zaczęło się śćiemniać. Przywiązałem laskę do konia, po czym ruszyłem. Zobaczyłem ścieżkę prowadzącą do gęstego, sosnowego lasu. Deszcz znów mnie zaskoczył po dłuższej jeździe. Zobaczyłem po prawej dwie iskierki. Podążyłem w ich stronę. Była to karczma "Pod paszczą dzika". Odprowadziłem konia do stajni by zaspokoił swój głód i pragnienie. Sam wszedłem do karczmy, usiadłem w kącie. Zamówiłem jadło. Trzeba odpocząć."

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Lisz555
Użytkownik - Lisz555

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2018-01-17 22:19:04