1863
- Do Wilna też lepiej nie jedź. Ten człowiek, o którym myślisz, to szpicel.
- No to co w takim razie mam robić?! - uniosłem się. Wypełniła mnie bezzsilność i beznadzieja.
- Co tylko zechcesz. I to jest właśnie piękne.
Długo jeszcze toczyłem wewnętrzną walkę. Tak bardzo chciałem go o to spytać. Tak bardzo się bałem, ale...
- Ale nadejdzie w końcu wiosna, prawda...? - zapytałem słabym głosem.
- Na wiosnę to Kalinowskiego powieszą.
- A później...? Przecież... Kiedyś musi być wiosna... Kiedyś musi upaść carat, a Rzeczpospolita powstać z popiołów... - mówiłem bardziej, żeby przekonać samego siebie. Mówiłem ze łzami w oczach i ściśniętym sercem.
- Carat kiedyś upadnie. Zamiast tego powstanie jeszcze coś bardziej krwiożerczego i bezbożnego. A człowiek, który będzie tym rządził, będzie o wiele potężniejszy od cara i wprowadzi taki terror, jakiego świat nie tylko nie widział, ale sobie nawet nie wyobraża. A i Rzeczpospolita powstanie. Ale to nie będzie Rzeczpospolita jaką znasz, ani o jakiej marzysz. To będzie Polska dla Polaków, gdzie nie będzie miejsca dla takich jak ty, czy ja. Może. Może gdzieś tam daleko jest jakaś wiosna dla nas, ale ja nie sięgam wzrokiem tak daleko. Prawda jest taka, że każda władza będzie nas gnębić. Nawet ta, którą wybierzemy sobie sami.
- Jaki jest więc sens dalej walczyć?
- Bo walka, to wolność. I lepiej jest wolnym w lesie żyć i Moskali bić, niż w pałacu chodzić i brzękać kajdanami. Lepiej umrzeć jako człowiek walczący o swoje, niż na kolanach o swoje żebrzący. Póki jest w nas bunt, chociażby w głowie, jesteśmy wolni. Póki walczymy, jesteśmy wolni. A kiedy umieramy, niczyje brudne łapy już nas nie dosięgną.
Tej nocy nie spałem. O świcie przekazałem dziadowi swoją decyzję. I odeszliśmy w las śpiewając:
I staniemy się Białorusinami,
wolności synami!