03 ZęK na Ziel0nym WągrzE (tHE PRZYGods oF BókiN & ZĘK)
1
Tymczasem, jego przyjaciel Zęk smacznie spał sobie na trawach Zielonego Wągra niedaleko miejsca, w którym niedawno rozegrała się tragedia. Śniło mu się, że niby potężny Qrniszon rozbija Piesy o kamienie. Czuł się ociężały, głupi i jego uwagę przyciągały tylko Piesy. Takie właśnie cechy charakteryzowały najsilniejszą jednostkę bojową Skawengerów, służącą do niszczenia Piesuf. Podczas spania towarzyszył mu nieprzyjemny zapach. Skądś go znał, lecz nie mógł sobie przypomnieć skąd. Podniósł się powoli otwierając oczy, lecz zanim całkowicie usiadł natrafił nosem na źródło smrodu, coś miękkiego, wilgotnego i ciepłego. Doznał uczucia obrzydzenia i szybko otworzył oczy. Jego oczom ukazał się rozmazany obraz odbytu kruchego Piesa.
- FAAAAK! - wrzasnął z obrzydzeniem, gdy zorientował się gdzie znajduje się jego narząd węchu. Zapach był tak silny, bo stwór wypuszczał gazy ciągle cicho pojękując. Zęk szybko wyciągnął nos z jego odbytu robiąc przewrót do tyłu. Zdezorientowany Pies szybko odwrócił się do napastnika. Będąc w szoku, stanął na tylnych łapach. Zęk kopnął go w sam środek kruchej klaty. Ten ze zmiażdżoną klatką piersiową odleciał do tyłu i rozbił się o leżący nieopodal głaz.
Zęk po całym zamieszaniu, gdy sytuacja została przez niego opanowana, majestatycznie opadł na ziemię. Rozejrzał się po okolicy. Włosy na jego czole lekko falowały szarpane przez niewidocznego Wiatera. Reszta jego głowy była łysa. Zaś jego włosy na piętach nie były związane w kucyk jak u Bókina. Miał je swobodnie rozpuszczone. Za każdym razem gdy był w powietrzu falowały. Zęk uwielbiał to obserwować.
Pomyślał o swoim przyjacielu. Śmiać mu się chciało na myśl o tym, że nie potrafi on przywoływać Óśmiehu Wiatera. Przecież to było naprawdę dziecinnie proste! Pewnie siedzi teraz na strychu Pana Kalwasa, pomyślał. Rozmyślając, wędrował po krainie. Szedł przez łąki, góry, lasy, pływał po Stafach. Znał te wszystkie miejsca prawie jak własną kieszeń. W kilku jeszcze nie był i postanowił odwiedzić je właśnie w tej chwili. Udał się w kierunku, którego jeszcze nie przemierzał i po chwili doszedł do miejsca, w którym nigdy jeszcze nie był. Rozchodził się tu wielki i mroczny las. Drzewa zdawały się być tak gęsto rozstawione, że chyba nie można między nimi przejść. Zasłaniały wszelkie światło jakie dawało słońce. Zatrzymał się na chwilę, by się rozejrzeć. Dawno tyle nie biegał, był zdyszany. Podniecenie przygodą zastąpił strach. Skawenger nie wiedział gdzie jest, i czy znajduje się w bezpiecznym miejscu. To miejsce nie wyglądało przyjaźnie. Nie mógł jednak zawrócić, musiał brnąć dalej. Mimo wszystkich obaw, odważny Skawenger postanowił spróbować go przemierzyć. Zaciekawiony i lekko przestraszony wkroczył w mroczny las. Trochę się bał, nie lubił ciemności. Szedł czujnie, rozglądając się na wszystkie strony. Jego stopy szeleściły co każdy krok, włosy z pięt z cichym szelestem ocierały się o zeschłe liście. Zatrzymał się na chwilę by powyciągać z piętowych włosów liście, które się tam poprzyczepiały. Powyciągał wszystkie, wiedząc, że niebawem kolejne i tak na nowo wejdą. Denerwowało i krępowało go to. Miał iść dalej gdy nagle dostał z gałązki wystrzelonej prosto w jego oczy. Usłyszał bardzo głośny i świdrujący śmiech sprawcy tego niemiłego gestu. Nigdy wcześniej nie słyszał nic podobnego. Ciarki przebiegły mu po garbie. Niebawem z mrocznego miejsca z którego wystrzeliła gałązka, wyłoniły się szaleńcze Oki. Zęk tak się przeraził i wzdrygnął, że jak szalony popędził przed siebie. Nic nie było w stanie go zatrzymać, tak bardzo był przerażony. Wokół siebie słyszał przerażające chichoty tych złośliwych istot. Gdzieś o nich czytał, nie mógł przypomnieć sobie gdzie. Pamiętał natomiast jak się nazywały. Gobiny. Gdy przypomniał sobie to złowieszcze imię, jego strach ani trochę się nie zmniejszył. Nawet trochę się zwiększył i przerażony Skawenger przyspieszył. Był bardzo zwinny, i czasem udawało mu się zrobi