Alex Fitzwilliam swoją rasę, Zmiennych, zna jak zły szeląg. Jest w końcu jednym z najlepszych Inkwizytorów, jakich ma Preternatural Bureau of Investigation.
To pewnie dlatego ktoś na niego poluje, ktoś przeprowadza dobrze zorganizowane ataki, które, jeden, po drugim, trafiają w cel.
Trafiają mocno. W niego.
Yi Hyeon Ju, dyrektor Zmiennego PBI i zwierzchnik Alexa, chce zapewnić swoim śledczym możliwość uporządkowania spraw i sprawne przeprowadzenie dochodzenia, a swojemu najlepszemu Inkwizytorowi chce umożliwić bezpieczny powrót do zdrowia. Dlatego też wysyła Alexa do Krakowa.
Dlaczego do Krakowa?
Ponieważ Kraków jest nudny, daleki od politycznego zamieszania świata Nadnaturalnych i tam właśnie Alex będzie miał najlepszą ochronę, jaką Hyeon Ju może mu, w tej sytuacji, zapewnić.
Ochrona ma na imię Andrea Niwiński i nie należy do najmilszych niewiast na świecie, nawet, jak na niewysokie standardy 2052 roku. W dodatku, jest Człowiekiem.
Wydawnictwo: b.d
Data wydania: 2018 (data przybliżona)
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 420
Tytuł oryginału: Morze krwi
Język oryginału: polski
Dzisiaj zacznę tak nie typowo. Opowiem Wam jak to zbieg okoliczności, a może przeznaczenie pozwoliło spełnić marzenie. Kilka dni temu widziałam na Instagramie pod jednym z wpisów zapytanie: „czy lubisz pomagać?” - jak się domyślacie każdy z odpowiadających twierdził, że „oczyścicie”, że „tak”. Sama tak się zastanowiłam czy lubię, ale doszłam do wniosku, że dobre uczynki wychodzą same z siebie i największą radością jest widzieć cudze łzy radości i szczęścia ♥
Monika Lech to świetna babka! Miałam ogromną przyjemność poznać ją prywatnie i od razu załapałyśmy dobre wibracje. Jeśli o ścisłość chodzi to tak defacto Monika znalazła mnie, na serwisie nakanapie.pl . To właśnie tam, kilka miesięcy temu zapytała czy nie zechciałabym przeczytać jej powieści i powiedzieć co jest nie tak. Wtedy nie pomyślałam nawet, że kiedyś będzie mi dane trzymać jej powieść nie tylko jako białego kruka drukowanego z pliku, ale jako pełnoprawną książkę. To właśnie kilka miesięcy temu zapytałam ją czy mogę podać namiary do niej jednemu wydawnictwu. I tak właśnie owoc tej znajomości dzisiaj możecie trzymać w dłoniach. I wierzcie lub nie, ale to dla mnie niesamowicie wzruszająca sprawa.
Nie ukrywam, że seria Droga Smoka to porządny kawał literatury. Lekki język pozwala zatopić mentalne zębiska w historii, która wierzcie mi na słowo nie ma końca na jednym tomie. Autorka nie boi się rzucić wulgaryzmem, ale również nie boi się nieść swojej fantazji i zapraszać nas do świata jaki stworzyła. Monika nie nudzi nas kilometrowymi opisami, pozwala cieszyć się z dialogów, które na całe szczęście nie są drewniane. Fabuła trzyma nas mocno w ryzach, a każda kolejna strona z historią, która nie chce się od nas odczepić nie pozwoli nam odłożyć jej na bok. Można rzec, że napisać książkę to wcale nie jest sztuka, bo nie takie „dzieła” są na rynku, ale sztuką jest napisać powieść, która połączy w sobie wiele – przyjaźń, uczucie, cierpienie, strach. Monika doskonale operuje słowem, obsadza całość na Polskich terenach i tworzy postacie, które się albo kocha albo nienawidzi (wiem, że Alex ma spory harem żon =D ). Andrea jest zdecydowanie moją faworytką i lubię ją za to, że jest właśnie taka – twardo stąpająca po ziemi i nie pozwala sobie w kaszę dmuchać.
Jeśli nie boicie się wyzwań, a chcecie mieć na swoim koncie świetną lekturę – nie ma się co wahać!
Monika doskonale wie czego pragnie Czytelnik, nie boi się kombinować w tym co tworzy (ten Kraków cały czas mi chodzi po głowie!), wyznaje tę samą zasadę co i ja: „jeśli pisać książkę to taką, którą samemu chcielibyśmy przeczytać, którą nie zapomni się do końca świata”.
Dzięki uprzejmości @agencjaruna i @rozchelstanaovca, miałam możliwość przeczytania książki Moniki Lech ,,Morze krwi". Książa w moim odczuciu jest brutalna, ostra i fantastyczna. Dawno nie czytało mi się tak dobrze. Już od pierwszych stron nie potrafiłam się od niej oderwać, wciągnęła mnie bez pamięci. Nie przeszkadzało mi w niej praktycznie nic, ani ostry język, ani brutalne sceny. Co jest dość dziwne, bo stroniłam od takich książek. Mam nadzieję, że kolejny tom niedługo się pojawi i będę mogła znów się zatopić w przygody Andrei i Alexa.
,,Jak się ucieka zbyt głęboko w siebie, to okazuje się, że na końcu drogi jest tylko odbyt. Niezbyt ciekawe miejsce pobytu, nawet tymczasowego"
Mamy rok 2053, głównymi bohaterami są Alexander Fitzwilliam, który jest Zmiennym oraz Andrea Niwiński, niby zwykły człowiek, lecz czy na pewno. Alex jest również Inkwizytorem i agentem PBI, zajmuje się egzekwowaniem prawa u Zmiennych. Andrea jest tajemniczą kobietą, pracuje jako prywatny detektyw ale nie zwykły detektyw. Ona zajmuje się pomaganiem kobietom w potrzebie, wydobywa je z domów pełnych przemocy i pomaga uciec od swoich oprawców. Do pierwszego spotkania tej niezwykłej dwójki dochodzi, gdy Alex trafia pod opiekę Andrei. Przed Alexem długa rekonwalescencja po ostatnim ataku na niego, a u Andrei będzie miał zapewnioną ciszę i spokój. Dochodząc do siebie, Alex poznaje Andreę i jej przyjaciół, a ona odkrywa tajemnicę związaną z jego gatunkiem. Do pewnego momentu, książka się ciągnie aż nazbyt słodko, lecz gdy poleje się pierwsza krew, książka stanie się ogromnie ciekawa. Co ukrywa Andrea? Nad jaką sprawą pracował Alex przed atakami na jego życie?
Kilkukrotnie przeszłam obok książki, nie zachęcała mnie okładką, nie przypisałabym jej tego, że jest z gatunku Fantasy. Po lekturze twierdzę, że okładka idealnie odzwierciedla treść książki, przez co spodobała mi się i myślę, że"Morze krwi" będzie moim kolejnym zakupem książkowym. Książkę dosłownie pochłonęłam, a po zakończeniu jej, musiałam odpocząć psychicznie. Tematy, które zostały poruszone w niej, są bardzo ciężkie. Mimo tego, otrzymujemy również dużą dawkę humoru, która łagodzi wzmianki o handlu ludźmi czy maltretowaniu kobiet. Bardzo spodobało mi się to, że autorka nie zapomniała o tych dobrych stronach ludzkości. Znajdziemy w książce wartości takie jak wrażliwość, przyjaźń i oddanie. A odrobina romansu, który został wpleciony między strony, jest swoistą wisienką na torcie.
Przyjaźń jest bardzo ważnym aspektem w tej książce. Przyjaźń między Andreą a Kubkiem, Miśkiem i Wojtkiem jest bardzo silna, a bracia Napier to prawdziwa gratka dla czytelniczek. Autorka bardzo dobrze rozpisała postacie, nie tylko pierwszoplanowe, ale również te dalsze, wspominane rzadko. Jedynym mankamentem książki jest częste używanie angielskich i francuskich słów. Może gdyby były jakieś tłumaczenia w przypisach nawet nie zwróciłabym na nie uwagi. Sam język jest bardzo przyjemny. Polecam gorąco ,,Morze krwi".
Andrea Niwiński jest trzydziestoletnią przedstawicielką naszego gatunku: Homo Sapiens Sapiens. Alex Fitzwilliam zdecydowanie nie zalicza się do ludzkiej...
Po zamieszaniu w Wiecznym Mieście ("Pracowite wakacje w Rzymie"), Andrea Niwiński, Oleg Tsun i Alex Fitzwilliam mają w głowie tylko jedno... Nie, nie "to"...
Ocena: 3, Przeczytałam, 52 książki 2021, 26 książek 2021, 12 książek 2021,
Jak myślicie, czy dobro i brutalność mogą iść w parze? Andrea, bohaterka powieści otwierającej cykl „Droga smoka”, zajmuje się piękną rzeczą, pomaga innym kobietom. W pracy nie przebiera w środkach, a akcje na które wyrusza często są pełne przemocy. Splot wydarzeń prowadzi do wylewu tytułowego „Morza krwi”.
Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości – lata 50. XXI wieku. Utrzymana jest w klimacie urban fantasy. To co niezwykłe przeplata się z dobrze znanymi krajobrazami. Monika Lech wprowadziła do świata rasę tzw. Zmiennych. Łączą oni cechy ludzi i zwierząt – coś jak wilkołaki, ale bardziej kontrolują swoją moc. Jednym z nich jest Alex, który mocno poturbowany zostaje wysłany do Krakowa – spokojnego miejsca, w którym ma zebrać siły. Tam trafia pod dach Andrei. Początkowo nic nie znacząca znajomość przeradza się we wzajemną fascynację, a i ich drogi zawodowe w pewnym momencie zaczynają się przecinać.
Zacznijmy od plusa tej książki, czyli bohaterów. Monika Lech fantastycznie ich przedstawiła. Narratorami są naprzemiennie Andrea i Alex i z kolejnymi rozdziałami coraz lepiej ich poznajemy. Autorka wykreowała bardzo barwne postacie, które zapadają w pamięć i mam tutaj na myśli zarówno duet głównych bohaterów, jak i postacie dalszoplanowe. W tym całym krwawym bajzlu wyłaniają się ciekawe charaktery i mogą urzec czytelnika swoją lojalnością, dającą taki ciepłekowaty efekt przyjaźni, świetnie kontrastujący z brutalnością, którą przesycone jest „Morze krwi”.
Kolejny punkt na mojej liście to akcja. Mam tu problem, bo jest i okej, i nie okej. Monika Lech napisała dynamiczną powieść, a przy tym bardzo wolną. Moje największe zastrzeżenie, to że późno pojawia się problem książki. Bohaterowie długo rozmawiają poznają się (a my ich), autorka wplata różne elementy świata, który wymyśliła. Dzieje się i jest to bardzo efektywnie wykorzystana przestrzeń książki, ale gdzieś tam w głowie czytelnika może zatrzepotać myśl: „o co właściwie chodzi?”.
Na koniec język jakim napisana została książka. Coś co mnie totalnie pokonało, wtrąciło z równowagi i doprowadziło do stanu: „co ja kurde czytam?”. Zawsze wydawało mi się, że nie mam problemu z wulgaryzmami, jednak Monika Lech właśnie dołączyła – obok Adriana Bednarka – do pisarzy, którzy udowodnili mi, że mam. I chyba wiem, dlaczego akurat w tych konkretnych przypadkach zostałam znokautowana. To nie jeden z bohaterów, który ma taki sposób wysławiania się, a narrator rzuca ciągle w czytelnika mięsem. W „Dziedzictwie zbrodni” był on trzecioosobowy i nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak prymitywnie prowadzi powieść, w przypadku „Morza krwi” zabieg jest w pewnym sensie usprawiedliwiony. Skoro narracja jest pierwszoosobowa, a postacie są wulgarne to trudno, nie ma innej opcji. Szczególnie Andrea może wprowadzić w konsternację. Kojarzy mi się trochę z Joanną Chyłką z powieści Remigiusza Mroza. To ma być taka silna, inteligentna, sarkastyczna babka i... znająca łacinę, tylko w nieco innym zakresie. Można usprawiedliwiać, że wynika to z jej przejść, zawodu itp. Sama mówi: „Ja mam swoje sposoby na uniki. Klnę, odwołuję się do przemocy, klnę.”[1] Tylko nie zmienia to faktu, że dla mnie, jako odbiorcy, jest to ciężkie w czytaniu.
Za to kompletnie nie mogę zrozumieć wszechobecnych angielskich i francuskich wstawek. Skoro w domyśle bohaterowie rozmawiają po angielsku, a my czytamy to po polsku to dlaczego ich wypowiedzi nie są w całości polsku? Przykłady: postacie mają „bana” na zbliżanie się do domu (dlaczego nie „zakaz”) lub zaliczają „wardrobe malfunction” (dlaczego nie „wpadkę ubraniową”). O ilości tych wstawek świadczy, że przypisy zajmują ok. 10 procent publikacji – niestety przy ebooku widać to wyraźnie.
Mam dla was pewien smaczek. Cytat, który dołącza do mojej galerii głupich wypowiedzi. Dwoje ludzi smaży jajecznicę i nagle padają słowa: „Cebula is a bitch. Szczypie jak jasny chuj.”[2] Mi siły na interpretację nie starczyło. Podreptałam do małżonka, aby dał mi siłę do dalszego czytania. Jemu cytat nawet się spodobał – może dlatego, że często wrabiam go w krojenie cebuli. Przyznał autorce rację, że owa czynność przyjemna nie jest i nawet udało jej się to poetycko ująć. Pojawia się tylko pytanie, dlaczego „jasny” i czy „ciemny” szczypałby bardziej np. jak ostra papryka.
Ja niestety nie dołączę do grona fanów tego cyklu. Szczerze mówiąc wszelkie jego walory przysłonił mi brutalny język, który odebrał mi radość z czytania. Poczułam się jak w rzeźni, a nie jest to najmilsze miejsce.
[1] Monika Lech, „Morze krwi”, wyd. 4Generations, 2020, loc. 623-625 [ebook].
[2] Tamże, loc. 639-640.