W trudnych sytuacjach zaskakujemy brawurą i inwencją, o które nigdy byśmy siebie nie podejrzewali
Pisarka Eliza zaprzyjaźnia się ze swoją sąsiadką Gretą. O nowej przyjaciółce wie niewiele ponad to, że wcześniej nazywała się Małgorzata Rutkowska. Ciekawa przeszłości Grety zachęca ją do zwierzeń.
Historia rozpoczyna się na polskiej wsi, gdzie Małgośka urodziła się i wychowała, niedoceniana przez rodzinę i otoczenie. Gdy dziewczyna kończy dwadzieścia lat, zostaje zaproszona do USA jako potencjalna dawczyni szpiku dla ciężko chorego stryja Bazylego, którego ledwo pamięta z dzieciństwa. W wyniku nieporozumienia, z torbą podróżną i kilkoma studolarowymi banknotami, Małgośka staje w środku nocy na progu amerykańskiego domu, w którym jej rodzina już nie mieszka... Jak sobie poradzi?
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2018-07-09
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
Brakuje mi ostatnio spokoju. Takiego prawdziwego – bez zgiełku, wrzeszczących pod oknem dzieci, placów zabaw i miejskiego jazgotu. Marzę o ciszy w nastrojowym miejscu, w którym można się zaszyć i przeżywać każdy dzień po swojemu, bez pośpiechu. Może sentymentalna robię się na starość, a może to tylko oznaka przemęczenia i tęsknoty za urlopem. W każdym razie ciągnie mnie do wszystkiego, co sielskie, nostalgiczne, spowolnione. Nawet lekturę ostatnio dobrałam zgodnie z obowiązującym w mojej głowie klimatem. Muszę przyznać, że z wyborem trafiłam dobrze – Małgośka Anny Nejman to właśnie taka powieść: ciepła, idylliczna, powiedziałabym nawet, że kojąca.
Głównymi bohaterkami wspomnianej książki są dwie kobiety, których losy splatają się ze sobą, pozwalając na narodziny swoistej przyjaźni. Czytelnik jest wprowadzany w ich życie bardzo powoli, może nawet nieco monotonnie. Jesteśmy w Stanach Zjednoczonych. Eliza przeżywa rozterki, do których przyczynia się rodzinna tragedia z jej udziałem. Macierzyństwo staje się powodem, dla którego między nią a mężem powstaje coraz większy dystans, a pewne niedopowiedzenia i historia z jego przeszłości nie pozwala spać spokojnie. Skupiona na opiece nad dzieckiem, w wolnym czasie pisze książkę, której bohaterką jest Greta. To właśnie ona jest tytułową Małgośką, bowiem takie imię nosiła w przeszłości. To jej losy stanowią kanwę całej powieści, wprowadzając specyficzny nastrój, który towarzyszy lekturom traktującym o emigracji Polaków.
Anna Nejman podzieliła opowiadaną przez siebie historię na dwie części – współczesną, w której portretuje skrawek rzeczywistości, jaką jest macierzyństwo i zaburzone relacje między dwojgiem kochających się ludzi oraz przeszłą, ukazującą losy młodej Polki w obcym kraju. Jednak zawiedzie się ten, kto chciałby znaleźć tutaj sensację, niezwykłe zwroty akcji albo wielki romans. Ta opowieść jak spokojna rzeka płynie od początku do końca w jednym kierunku, ciągle w tym samym rytmie.
Czy można zaciekawić czytelnika, pisząc w taki właśnie sposób? No cóż, wydaje się, jakby to była idealna lektura do poduszki. Ale to tylko złudzenie i może właśnie na tym polega jej wyjątkowość – ona wcale nie jest nudna. Jednak z pewnością nie jest to lektura dla każdego, bo brak pędu też trzeba umieć wytrzymać. Moim zdaniem Małgośka broni się swoimi bohaterkami – kobietami, które na pozór są nieco „rozmemłane”, pozbawione pazura, niewyraźne. Teoretycznie wszystkie te cechy wywołują moją antypatię wobec postaci literackich. A jednak zarówno Eliza, jak i Greta mogą naprawdę imponować. Opanowanie, pełna akceptacja panującej sytuacji i swego rodzaju duma pierwszej z nich momentami mnie zawstydzała. Druga tymczasem jest uosobieniem odwagi, zaradności i pewnego rodzaju tajemnicy, którą czytelnik chce rozwiązać, ale… no właśnie. Tu natknęłam się na mankament tej książki, który położył się cieniem na całkowity jej odbiór. Wraz z ostatnią stroną poczułam ogromne rozczarowanie. Odniosłam wrażenie, jakby autorka urwała swoją powieść nagle i trochę bez sensu, pozbawiając mnie możliwości poznania losów Grety. Poczułam się trochę oszukana, bo to nie był ten rodzaj niedosytu, który zostaje przy niewyczerpanych historiach. Uważam, że ta książka zasługiwała na lepszy finał. Zasługiwały na to jej bohaterki, a przede wszystkim czytelnik.
Niemniej jednak Małgośka to ciekawa książka – taka, o których mówię, że mają swoją duszę. Mimo zakończenia, wcale nie żałuję wieczorów poświęconych na lekturę. Pozwoliła mi się odprężyć i utonąć w ciekawej historii.
Jako matka pracująca na emigracji, lubię czytać książki o losach ludzi, którzy zdecydowali się, podobnie jak ja, opuścić swój kraj by szukać szczęścia gdzie indziej. W przypadku Małgośki była to nie do końca jej decyzja, jednak będąc już na miejscu usamodzielniła się i wzięła stery w swoje ręce. Książka ta skłoniła mnie do przemyśleń nad losem emigrantów. Historie "uciekinierów" w większości są do siebie podobne. Z początku jest wielka tęsknota za domem, strach, chaotyczne poszukiwanie pracy i nowych przyjaciół, uciecha z pierwszych zarobionych pieniędzy. Stopniowo nowe miejsce staje się nowym domem, już nie przeliczamy euro czy dolarów na złotówki, nie planujemy wakacji w Polsce, bo przecież trzeba odwiedzić rodzinę, nie porównujemy systemu nauczania "tu" i w Polsce, myśląc o edukacji naszych pociech. Patrząc na Maryśkę, tak naprawdę widziałam siebie. Dziękuję Annie Nejman, za wzięcie mnie w tę sentymentalną podróż, naprawdę dużo dla mnie znaczyła.
Wychowana w małej, polskiej wsi Anna, po ukończeniu 20 roku życia wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych. W wyniku przeprowadzonych testów okazuje się, że jako jedna z nielicznych osób w rodzinie, może być dawcą szpiku dla chorego na białaczkę stryja. Kiedy pojawia się w Trenton, w hrabstwie Delaware, okazuje się że jej wujostwo już tam nie mieszka. Bazyli umarł nie doczekawszy przeszczepu a dom został wystawiony na sprzedaż. Czy dziewczyna poradzi sobie sama na obcej ziemi?
Tak naprawdę "Małgośka" to historia nie jednej a dwóch kobiet. Tytułową bohaterkę poznajemy poprzez pisarkę Elizę, która zbiera materiały do nowej książki. Zainspirowała ją postać swojej przyjaciółki, kobiety dla której "amerykański sen" nadal trwa jednak nie zawsze przybiera kolorowe barwy. Druga historia to właśnie opowieść o Elizie i jej amerykańskim mężu. Również ich związek nie jest bajkowy. Poznali się mając oboje prawie 50 lat. Po krótkim okresie narzeczeństwa stanęli na ślubnym kobiercu. Mając 48 lat Eliza urodziła swoje pierwsze dziecko Dustina. Drugi z braci bliźniaków zmarł jeszcze w łonie matki. Sama urodziłam swoje córki, mając ponad trzydzieści lat i wiem, że granica wieku kobiet decydujących się na posiadanie dzieci idzie coraz bardziej w górę. We Włoszech przekroczyła 35 lat. Decyzję na zajście w ciążę praktycznie na progu menopauzy jedni nazwą odwagą a inni głupotą. Faktem jest, że rodzicom "późnych" dzieci często trudno jest pogodzić się z nowym stanem rzeczy. Tak było w przypadku naszych głównych bohaterów a śmierć jednego z chłopców jeszcze bardziej pogłębiła uczucie rozpaczy i zagubienia. Małżeństwo stopniowo zaczęło się od siebie oddalać. Połóg uniemożliwiał zbliżenie fizyczne, śmierć i żałoba psychiczne. Na horyzoncie pojawiła się kobieta z przeszłości, symbol wolności i czasów, kiedy Lenny był odpowiedzialny tylko i wyłącznie za siebie. Z jednej strony na mężczyznę czekała w domu kochająca żona a z drugiej gorąca kochanka, która nie pragnie nic więcej oprócz łóżkowej przygody. Czy starczy mu sił by dotrzymać małżeńskiej przysięgi? Analizując tę historię muszę przyznać, że zabrakło mi tutaj głębi. Owszem autorka opowiada o uczuciach, jednak nasi bohaterowie nie okazują sobie tej miłości. Tak naprawdę czytelnikowi jest obojętne czy dojdzie do zdrady czy nie, gdyż zdrada boli tylko wtedy gdy mamy do czynienia z prawdziwym uczuciem. Tutaj widziałam jedynie dwójkę skupionych na sobie, walczących z depresją osób, którzy na siłę starają się naprawić związek, popełniając przy tym masę błędów. Zachowywali się stereotypowo i muszę przyznać, że do końca nie wiem czy im się udało wyjść na prostą czy odpuścili. Tak naprawdę ta książka jest prequelem wydanej wcześniej powieści "Migdałowy aromat", więc może to właśnie z niej dowiem się czegoś o ich dalszych losach i samym miejscu zwanym "Ustroniem"?
O wiele ciekawsza była historia Małgośki. Tutaj co prawda jest więcej żaru, uczuć i akcji jednak często odnosiłam wrażenie, że autorka się zagalopowała. Podczas lektury parokrotnie miałam ochotę powiedzieć :"really"? Emigracja jest dla mnie chlebem powszednim. Za granicą mieszkam ponad 10, znam ludzi, którzy żyją tu jeszcze dłużej. Wyjechałam z Polski w wieku 23 lat i, podobnie jak naszej książkowej bohaterce, by zacząć godne życie na obczyźnie skorzystałam z pomocy rodaków. Muszę jednak przyznać, że nie wszyscy okazali się być tak uczciwi. Poznałam również parę osób, które z chęcią by mi wbiły nóż w plecy. Oczywiście jeśli by się z tym wiązały jakieś korzyści. Małgośka widać jest w czepku urodzona gdyż na jej drodze pojawiają się sami dobrzy ludzie. Można wręcz powiedzieć, że jak tylko dziewczyna napotyka na jakiś problem to od razu pojawia się Polak chętny go rozwiązać. Nie ma mieszkania? Pstryk i jest. Nie ma pracy? Pstryk i jest. Ta magia działała również na zwykłe codzienne czynności jak skombinowanie puszki sardynek czy podwózkę do pracy. Prawdziwy amerykański sen tylko w o niebo mniejszej skali. Oczywiście nasza bohaterka jak przystało na dziewczynę z małej, polskiej wsi, wpakowała się po uszy w kłopoty jednak nawet spotkanie z rosyjską mafią nie wyczerpało jej limitu szczęścia. Gdzieś w połowie książki zaczęłam się zastanawiać dokąd to wszystko zmierza. Wiadomo, książki obyczajowe mają to do siebie, że ich fabuła skupiona jest na życiu codziennym, opowiadają historię większej całości. Gdyby tę powieść przyrównać do uwielbianych przez Lennego gołąbków, to określiłabym, że zabrakło w nich farszu. Cały wypłynął podczas gotowania. Owszem poznaliśmy nasze bohaterki i ich historie jednak nie było tutaj nic co by mnie wzruszyło, zachwyciło czy chociaż zjeżyło włoski na karku. Myślę, że znam sporo innych opowieści, i to z życia wziętych, z których dałoby się zrobić bardziej "mięsistą" książkę.
Choć sama historia mnie nie zachwyciła to muszę przyznać, że Anna Nejman, absolwentka warszawskiego Wydziału Chemii UW i poetka, posługuje się łatwym w odbiorze językiem, który sprawia że powieść czytało się sprawnie, szybko i z uwagą. Nie brak tutaj humoru (choć wątki wyśmiewające biedną dziewczynę z prowincji, która nie potrafiła odróżnić suszarki od pralki są już raczej żartami z długą brodą) a całość utrzymana jest w lekkim typowo wakacyjnym stylu. Można zauważyć, że książka została napisana przez osobę, która od wielu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Czuć tutaj tę pasję i miłość do tego wielkiego kraju, chęć podzielenia się drobnymi ciekawostkami i wielkimi odkryciami. Moim zdaniem autorka miała naprawdę dobry pomysł. Niektóre wątki rozwijały się bardzo swobodnie i naturalnie, jak przystało na powieść obyczajową, jednak zabrakło tutaj tej iskry, która powinna pchać fabułę do przodu.
"Małgośka" to powieść dla tych, którzy mieszkają lub mieszkali za granicami naszego pięknego kraju. Czytelnicy Ci poczują się jak w krzywym zwierciadle ich własnych historii, dostrzegą w oczach naszej tytułowej bohaterki ich samych, kiedy pierwszy raz postawili stopę na obcej ziemi. Dla mnie ta książka miała o wiele większy wymiar sentymentalny niż rozrywkowy. Obudziła wspomnienia, wywołała potrzebę przejrzenia albumów ze zdjęciami. Też kiedyś byłam taką Małgośką a mój amerykański sen trwa nadal, choć na europejskiej ziemi.
Siedem i pół miliarda ludzi na świecie, a każdemu z nich przypisana jego własna, wyjątkowa i niepowtarzalna historia... Historia wypełniona radością, smutkiem, szczęściem i wielkimi dramatami, które to mogłyby złożyć się scenariusz niezwykle intrygującej i poruszającej opowieści o życiu... Jedną z takich historii przedstawia nam sobą najnowsza książka Anny Nejman pt. "Małgośka", która to ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka. Książka, opisująca losy niezwykłej kobiety i magię nieprzewidywalności naszego losu...
Fabuła tej pozycji przenosi nas sobą raz jeszcze do "Ustronia" - polskiej oazy w amerykańskim stanie Delaware, znanej nam z poprzedniej powieści tej autorki - "Migdałowego aromatu". To tam poznajemy znaną nam już również bohaterkę - Elizę, czyli polską pisarkę, która odnalazła tam swój cichy zakątek. Eliza spotkała tam miłość swojego życia, jak i też zyskała również grono wiernych przyjaciół, wśród których znalazła się także nowa sąsiadka - Greta. To właśnie jej opowieść o życiu stanie się tematem nowej książki Elizy, a dla nas treścią fascynującej historii, która rozpoczyna się w małej polskiej wsi, gdzie to Greta - nosząca jeszcze wówczas imię Małgosia, dostaje zaproszenie do przyjazdu do Stanów Zjednoczonych...
Najnowsze dzieło Anny Nejman, oferuje nam sobą raz jeszcze niezwykle intrygujące, poruszające i wzruszające spotkanie z niezwykłymi bohaterami, ich barwnymi losami i emocjami, wobec których to nie sposób przejść obojętnie. Miłość, rozczarowania, walka o lepszą przyszłość oraz brutalne zderzenie z bezwzględnością życia - oto kwintesencja tej pięknej i mądrej narracji o spełnianiu amerykańskiego snu, który to może przybrać bardzo różne oblicze... A nad tym wszystkim unosi się wyjątkowy klimat tej historii, podszyty mimo wszystko wielką porcją optymizmu, ciepła i humoru, który pozwala przetrwać najgorsze chwile...
Pod względem fabularnym mamy tu do czynienia z dwoma głównymi wątkami tej lektury: pierwszym - poświęconym teraźniejszym losom Elizy, jej męża i pewnej upartej w dążeniu do zniszczenia małżeńskiego szczęścia tej pary kobiety..., jak i drugim wątkiem - czyli retrospektywnej relacji Grety o tym, jak dostała się do Ameryki, czym powitała ją ta kraina oraz jak wiele niezwykłych i trudnych chwil było dane jej tu przeżyć, by wreszcie osiągnąć spokój w urokliwym zakątku "Ustronia"... I choć to opowieść Grety vel Małgośki jest tutaj dominującą..., to obie te narracje stoją na niezwykle wysokim poziomie, wzajemnie się tu przeplatają i tworzą wspólnie piękną, literacką całość...
Wielką siłą tej opowieści są bez wątpienia jej dwie główne bohaterki - Eliza i Małgosia. Dzieli je wiek, zawód, doświadczenia i sposób postrzegania świata..., ale łączy niezwykła hardość charakteru, zdolność do poświęceń i walki o siebie oraz dobre serce... Eliza jest pisarską, a co za tym idzie kontemplatorką ludzkiego życia i historii, jakie je wyznaczają. Z kolei Małgośka to osoba, która z młodej, zahukanej i nieśmiałej dziewczyny, musiała stać się bardzo szybko odważną, bezkompromisową i niezwykle silną kobietą, potrafiącą poradzić sobie z wyzwaniami i sytuacjami, jakie spotkały ją na amerykańskiej ziemi... Eliza i Małgośka są trochę jak woda i ogień, które mimo wszystko łączy przyjaźń i niezwykła więź...
Wiele dobrego należy powiedzieć tu także na temat kreacji miejsca, w jakim rozgrywa się ta opowieść. To z jednej strony spokojne, oderwane od problemów wielkiego świata i sielskie "Ustronie", z drugiej zaś "reszta" wielkiej Ameryki, którą odkrywamy wraz z kolejnymi elementami historii Małgosi i jej życia. Oba te światy prezentują się tu ciekawie, prawdziwie i niezwykle przekonujące do tego, by w nie uwierzyć. To Stany Zjednoczenie o dwóch obliczach - tym pięknym, bogatym i spełniającym sny o sukcesie, jak i też tym bardziej podłym, trudnym i bolesnym w kontakcie... Warto tu także wskazać na bardzo ciekawie zaakcentowane miejsce i rolę polskiej społeczności w USA, która na kartach tej lektury, jawi się niezwykle pozytywnie...
Spotkanie z tą książką niesie nam sobą wiele przyjemności, moc intrygującej rozrywki, jak i również niezapomniane chwile u boku jej nietuzinkowych bohaterów. Za jej sprawą przeżyjemy wielkie emocje, oderwiemy się od problemów naszej codzienności oraz uzyskamy potężny zastrzyk dobrej energii, jaka to wypełnia strony tej pozycji. To powieść dla miłośników inteligentnej i emocjonalnej literatury obyczajowej, która stoi na bardzo wysokim poziomie twórczym. Tym samym też Pani Anna Nejman potwierdza ten oto fakt, iż należy obecnie do grona najbardziej intrygujących autorów na polu polskiej powieści obyczajowej!
Moje pierwsze literackie spotkanie z twórczością Anny Nejman było w 2016 roku. Przeczytałam wtedy debiut literacki – „Migdałowy aromat” i pamiętam, że srogo się zawiodłam. Ba, nie dałam rady dokończyć książki i co się rzadko zdarza, ale przerwałam książkę w połowie i nigdy do niej już nie wróciłam. Dałam autorce jednak szansę i z wielkim zainteresowaniem zaczęłam najnowszą książkę „Małgośkę”. Z ulgą mogę napisać, że tym razem, choć też jeszcze nie jest idealnie, przeczytałam książkę do końca.
Amerykański sen… Czy tak naprawdę jest możliwy, czy to tylko zwykłe powiedzenie, jedno z wielu? Jedna z bohaterek książki – Małgośka – na własnej skórze będzie mogła sprawdzić prawdziwość tego powiedzenia. Przylatuje do USA na zaproszenie rodziny, bo jest potencjalną dawczynią szpiku dla ciężko chorego stryja, którego prawie nie pamięta z dzieciństwa. W wyniku fatalnego nieporozumienia staje w nocy na progu amerykańskiego domu rodziny, jednak tam już nikt nie mieszka. Co zrobić w takiej sytuacji? Drugą bohaterką jest (niestety) Eliza z książki „Migdałowy aromat”. Eliza jest pisarką i postanawia opowiedzieć historię Małgośki na kartach swojej książki. Oprócz tego zmaga się z małżeńskimi problemami i próbuje po stracie jednego dziecka odnaleźć się w roli matki.
Choć w książce autorka posługuje się dla mnie stylem topornym, pełnym niedomówień i niewypowiedzianych kwestii, to książkę czytało mi się o dziwo bardzo dobrze i szybko. Żałuję tylko, że autorka nie skupiła się tylko na interesujących losach Małgośki, ale też i pojawia się tu opis życia Elizy. Nie wiem, dlaczego nie mogę polubić tej postaci, niestety nawet w obliczu tragedii, jaka spotkała bohaterkę, jej historia nie przemawia do mnie. Szkoda. Jest jeszcze jedna postać w tej książce, która irytowała mnie bardziej niż Eliza i jej mąż Larry. Jest to mianowicie Jerzyk – od pierwszego jego spotkania z Małgośką, działał mi na nerwy. Żałuję, że autorka nie rozwinęła opowieści o Małgośce. Mimo że w książce brak akcji i czasami książka jest przegadana a kilka scen jest rozwleczonych i niepotrzebnych, to czas nie był tutaj stracony. Choć liczyłam na trochę inną historię, to mogę ocenić książkę na dobrą. Na pewno się spodoba osobom, które gustują w literaturze obyczajowej ze spokojną akcją.
Moi drodzy, dziś poruszymy temat tego, jak to jest być rzuconym przez życie na głęboką wodę. Zapewne zgodzicie się ze mną, że w życiu każdego z nas zdarzają się takie sytuacje, kiedy nieoczekiwane zdarzenia niejako wymuszają na nas podjęcie bardzo radykalnych decyzji i działań, których nigdy wcześniej nawet nie wyobrazilibyśmy się podjąć. No ale cóż jak mus, to mus.
W takiej właśnie sytuacji znalazła się główna bohaterka powieści Anny Nejman „Małgośka”.
Tytułowa Małgośka to dwudziestoletnia dziewczyna mieszkająca z rodziną w małej wiosce. Każdy dzień młodej kobiety upływa pod znakiem spokoju i dobrze znanej codzienności, która gwarantuje jej poczucie bezpieczeństwa. Pewnego dnia jednak bardzo wstrząsająca wiadomość, którą otrzymuje rodzina Gosi, zmusza ją do opuszczenia rodzinnych stron i wyruszenia w podróż do Stanów Zjednoczonych. Dziewczyna wyrusza z misją ratowania życia swojego wuja Bazylego. Co prawda, w jej pamięci zachowały się o nim tylko mgliste wspomnienia z dzieciństwa, ale wiedząc, że tylko jej szpik może dać mężczyźnie szansę w walce z białaczką, nie waha się ani chwili. Pewności siebie dodaje jej świadomość, że ciocia Madzia i wujek Bazyli już tam na nią czekają, a ona przecież już za kilka tygodni znów będzie z rodziną. Niestety rzeczywistość nie wygląda już tak optymistycznie, jak wizje, które w swojej głowie snuła Małgośka. Okazuje się bowiem, że pod wskazanym przez ciotkę adresem już nikt nie mieszka, a dziewczyna jest zdana wyłącznie na siebie. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak nasza bohaterka sobie poradzi, musicie sięgnąć po książkę. Powiem tylko, że nie będzie to łatwe z zaledwie jedną walizką i kilkoma dolarami przy duszy. Dla Małgośki to zupełnie inny świat, który dzieli przepaść, od tego, co znała dotychczas.
Jeśli przedstawiony przeze mnie zarys fabuły jeszcze nie do końca Was przekonał do sięgnięcia po tę książkę mam dla Was niespodziankę. Otóż ta książka, to tak naprawdę zapis historii dwóch kobiet, które połączyła przyjaźń zrodzona za oceanem.
Książka została podzielona na dwie strefy czasowe. Teraźniejszość i przeszłość. Przeszłość, a więc to, co działo się przed podróżą Małgośki w nieznane oraz to, jak wyglądało jej życie od momentu, kiedy stawiała pierwsze kroki na obcej ziemi, poznajemy z rozmów bohaterki z jej przyjaciółką Elizą. Kobieta jest pisarką i za zgodą swojej sąsiadki postanawia opisać jej niezwykłą historię. Jako że obie kobiety są sobie bardzo bliskie, siłą rzeczy wzajemnie są dla siebie bardzo ważną częścią swojego obecnego życia. Dzięki temu czytelnik ma również możliwość poznać życie Elizy. Które bardzo mocno ją doświadczyło. Kobieta rok temu straciła jedno dziecko z bliźniaczej ciąży, a dziś jej małżeństwo przeżywa poważny kryzys. Więcej oczywiście musicie odkryć sami, ale muszę przyznać, że choć perypetie Małgośki bardzo mnie ciekawiły, to właśnie rozdziały poświęcone Elizie okazały się dla mnie bardziej wciągająca i przykuwającą moją uwagę częścią książki.
„[...]Czuła, że w kwiatach zawarte były niewypowiedziane słowa przeprosin za jakieś winy, o których nie wiedziała i po prawdzie, nie chciała wiedzieć”.
To, co ujęło mnie podczas lektury książki to jej realizm i autentyczność. Małgośka to kobieta taka, jak my wszyscy. Jej przeżycia mogą stać się, a dla wielu być może już są, historią naszego własnego życia. Przecież wielu Polaków wyjeżdża z kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Każda z tych osób, podobnie, jak bohaterka powieści Anny Nejman, ma za sobą ten czas, kiedy niepewny swojej przyszłości, zmuszony był przyjąć wyciągniętą do niego pomocną dłoń od zupełnie obcych sobie ludzi, ufając w ciemno i nie wiedząc, dokąd go to zaprowadzi.
„Wszystko może się, wydarzyć, jeśli odważysz się zaryzykować”.
„Małgośka” to bardzo wciągająca historia o przyjaźni, próbie odnalezienia się w zupełnie obcym świeci, w którym wszystko jest jedną wielką niewiadomą. To zapis zwierzeń dziewczyny, która wykazała się niezwykłą odwagą i determinacją, by przekonać się, co czeka ją w wielkim świecie.
Jeśli szukacie książki, której niespieszna akcja i ciekawa fabuła pozwoli Wam się zrelaksować i uciec myślami od często przytłaczającej prozy życia ta książka na pewno będzie doskonałym wyborem. Po skończonej lekturze być może zdacie sobie sprawę, że taka „Małgośka”, na którą wcześniej nie zwracaliście uwagi mieszka gdzieś blisko Was. Bo przecież nie tylko my Polacy wyjeżdżamy do innych krajów, ale również obcokrajowcy przyjeżdżają do Polski.
Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem Zysk i S-ka, za co bardzo dziękuję.
https://kocieczytanie.blogspot.com/2018/08/rzucona-na-geboka-wode.html
„Małgośka” Anny Nejman to interesująco opowiedziana historia dwóch kobiet mieszkających w Stanach Zjednoczonych. Trudno ich nie polubić – i to na pewno jedna z największych zalet powieści, którą czyta się z wielką przyjemnością.
Eliza tuż przed pięćdziesiątką wychodzi za mąż za malarza Larry'ego i rodzi dziecko. Niestety, rodzinną sielankę psują kontakty męża z byłą narzeczoną, a obecną pracodawczynią.
Między karmieniem synka, sprzątaniem domu, praniem i odsypianiem zarwanych nocy Eliza spisuje historię swojej przyjaciółki, Grety.
Okazuje się, że Greta to tak naprawdę pochodząca z Polski Małgośka Rutkowska, która trafiła do Ameryki na skutek rodzinnych zawirowań.
Na miejscu czekają na nią nieprzyjemne niespodzianki, między innymi opuszczony dom wujka, ale dziewczyna nie poddaje się i postanawia zarobić tyle, by móc przywieźć do domu sporą gotówkę.
Pracuje na czarno jako sprzątaczka i stara się nie tęsknić za rodziną. Jej życie zmienia się diametralnie, gdy trafia do domu rosyjskiego małżeństwa. Naiwna bohaterka nie podejrzewa, że jej nowi pracodawcy, rzekomo zajmujący się intratnymi inwestycjami, to ...członkowie mafii.
Więcej zdradzić nie zamierzam, by nie psuć potencjalnym czytelnikom lektury, zapewniam jednak, że śledzenie losów tytułowej Małgośki jest naprawdę interesujące.
Na tym tle perypetie Elizy mogą wydawać się banalne, jednak jej osobiste problemy, zwłaszcza relacje z mężem i macierzyńskie obawy, trzymają w napięciu. Przyznam, że bardzo kibicowałam tej bohaterce, gdyż jej codzienność zrobiła na mnie wrażenie. Zaczynając czytać powieść, nie przypuszczałam, że tak zaangażuję się w życie żony Larry'ego. Jej problemy bycia mamą niemowlęcia to dla mnie odległa przeszłość, jednak zmieniania pieluch, karmienia piersią, nieprzespanych nocy i matczynych obaw nigdy się nie zapomina...
„Małgośka” to dla mnie powieść bardzo kobieca. Rzadko używam tego określenia, ale w tym przypadku jest ono jak najbardziej adekwatne.
Autorce udało się przelać na papier całą gamę uczuć, jakie są udziałem kobiet w każdym wieku – od egzaltowanych czy niepewnych siebie nastolatek po kobiety w pełni dojrzałe.
Książka Anny Nejman to również opowieść o życiowych zawirowaniach, losowych przypadkach, kłodach rzucanych pod nogi i przeciwstawiającej się temu przyjaźni. Może właśnie dlatego robi wrażenie i wypada przekonująco.
Atutem na pewno jest też zręczne połączenie lekkiego stylu z powagą opisywanych zdarzeń.
Przyznam, że do współczesnych rodzimych powieści obyczajowych podchodzę z wielkim dystansem i z obawami, gdyż wiele razy się zraziłam.
„Małgośka” wypada na tym tle bardzo pozytywnie i zachęca do sięgania po inne książki autorki. BEATA IGIELSKA
Nigdy nie mów nigdy W pewien ciepły, wrześniowy wieczór Eliza wysiada z samolotu na lotnisku w Filadelfii. Celem jej podróży jest ,,Ustronie" - uroczy...
Przeczytane:2018-09-24, Ocena: 4, Przeczytałam, Książki XXI wieku, 52 książki 2018,
Pamiętam, że gdy byłam mała, nauczyciel pływania mówił, że jak się kogoś rzuci na głęboką wodę, to ta osoba momentalnie nauczy się pływać. Nie wierzyłam w to z jednego prostego powodu: gdy raz mnie tak rzucił, od razu poszłam na dno.
Teraz, gdy jestem starsza, myślę, że to powiedzenie się sprawdza, ale może niekoniecznie w dosłownym znaczeniu. Bo gdy sama wyjechałam do Warszawy na studia, nie znając nikogo i nie mając żadnego punktu zaczepienia, musiałam sobie poradzić i dałam radę. Podobnie było z książkową Małgośką. Chociaż nie jestem pewna czy mogę porównywać naszą Warszawę z gigantycznym, obcym, niebezpiecznym i anglojęzycznym Nowym Jorkiem. Bo to właśnie tam ląduje pozostawiona sama sobie Małgośka. W jednej chwili zostaje bez mieszkania, bez pracy, bez znajomości języka, bez jakiegokolwiek znanego jej człowieka. Jednak w całej tej sytuacji Małgośka ma szczęście, bo trafia na Polaka, który nie jest stereotypowym Polakiem za granicą, a więc nie wyznaje zasady "Polak Polakowi wilkiem". Z pomocą Jerzyka Małgośka powoli staje na nogi i uczy się funkcjonować w Ameryce.
Na własne nieszczęście rozpoczyna pracę jako pomoc domowa u Leny i Petera. Równie szybko, jak Małgośka okazuje się być idealną opiekunką ich córki Victorii, tak szybko wychodzi na jaw, że Peter nie jest zwykłym inwestorem, a jego interesy nie są legalne. Małgośka jest jednak na tyle odważna, że nie rezygnuje z pracy, lecz brnie dalej w kłopoty. Kłopoty, które niebawem każą jej uciekać przed zemstą mafii.
To punkt zwrotny w historii Małgośki. Od tej pory wciąż musi obracać się za siebie, patrząc, czy nikt nie wbija jej noża w plecy...
Rozejrzała się, zanim tam weszła. W ciągu jednego dnia ostrożność stała się jej nieodłącznym nawykiem. Poczuła się jak płochliwa sarna, za którą już puszczono stado chartów.
Ale "Małgośka" to opowieść nie o jednej, lecz o dwóch kobietach. Do tytułowej bohaterki dołącza jej przyjaciółka Eliza, która postanawia przelać na papier losy Grety (czyli Małgośki, która w międzyczasie zmieniła imię i nazwisko). Eliza i jej mąż Larry dwa miesiące temu zostali rodzicami Dustina. Brat bliźniak chłopca nie przeżył ciąży i zmarł jeszcze w łonie matki. To jeden z powodów depresji obojga rodziców i powód, dla którego znacznie oddalają się oni od siebie. Gdyby tego było mało, jest jeszcze była (a może i obecna?) kochanka Larry'ego, która ewidentnie chce namieszać między małżonkami.
Historia Elizy i Larry'ego w zamyśle miała być chyba dramatyczną opowieścią o dwójce ludzi, kochających się, ale jednocześnie walczących z ogromnym kryzysem. Jednak w ich relacjach brakuje głębii. Ich rozmowy czy nawet kłótnie są powierzchowne, takie płytkie. Czytając je, chwilami miałam wrażenie, że nie wnoszą nic do akcji i są tylko po to, by stworzyć pozory, że oni naprawdę starają się rozwiązać konflikt, który powstał między nimi. A później, tak nagle, oboje wychodzą z depresji i znowu są zakochani jak "Jacek i Barbara". Niestety, nie kupuję tego, to tak nie działa.
Jest jeszcze jedna rzecz, która drażniła mnie przy opowieściach o Elizie i Larrym. Odniosłam wrażenie, że oni nie robią nic innego, niż karmienie i przewijanie Dustina. Chłopiec też właściwie "nie gra" w tej książce: nie bawi się z rodzicami, nie gaworzy, nie ssie kciuka, nie ziewa. Tylko jest karmiony i przewijany. Poniżej przykład.
– Muszę nakarmić Dustina – powiedziała, wydobywając się z objęć Larry'ego.
– Przewinę go najpierw – zaoferował, sięgając po torbę z pieluchami.
Widać, że Autorka "Małgośki" od wielu lat mieszka w USA. Można wyczuć autentyczną pasję, z jaką pisze ona o poszczególnych miejscach i sytuacjach. Fajnie się czyta książkę, w której aż namacalne jest zaangażowanie Autorki. Mimo, iż sama książka nie jest bezbłędna i można w niej uchwycić kilka zgrzytów.
Moim zdaniem "Małgośka" jest idealnym uzupełnieniem zestawu łóżko + koc + herbata z cytryną.