Teddy Cannon nie jest typową dwudziestokilkuletnią kobietą. Owszem, jest zaradna, bystra i pokręcona. Ale potrafi też z niesamowitą precyzją czytać ludzi. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jest prawdziwym medium.
Kiedy seria złych decyzji prowadzi Teddy do wpadki z policją, interweniuje tajemniczy nieznajomy. Zaprasza ją do złożenia podania do instytutu dla mediów, placówki ukrytej u wybrzeży San Francisco, gdzie studenci są szkoleni niczym pracownicy Delta Force: uczelnia ta jest konkurencyjna, bezwzględna i ściśle tajna. Studenci uczą się tam telepatii, telekinezy, umiejętności śledczych i taktyki SWAT. A jeśli przetrwają szkolenie, kontynuują służbę na najwyższych szczeblach władzy, wykorzystując swoje umiejętności do ochrony Ameryki i świata.
W grupie Teddy zaprzyjaźnia się z Lucasem, buntownikiem, który siłą woli umie wzniecić ogień i ma nad nim kontrolę; Jillian, hipsterką, która umie pośredniczyć w komunikacji między zwierzętami i ludźmi; oraz Molly, hakerką, która potrafi uchwycić stan emocjonalny innych osób. Ale gdy Teddy czuje, że być może wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi, zaczynają się dziać dziwne rzeczy: dochodzi do włamań, giną studenci i wiele więcej. Teddy przyjmuje niebezpieczną misję, która ostatecznie sprawi, że dziewczyna zacznie kwestionować wszystko - swoich wykładowców, rodzinę, a nawet samą siebie.
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 2020-01-29
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 400
Pierwsze, co przyciągnęło moją uwagę to była zdecydowanie okładką tej książki. Mówi się żeby nie oceniać książki po okładce i zdecydowanie jest to prawda. Jednak w tym przypadku całą powieść jest tak zachwycająca jak okładka, która moim zdaniem jest po prostu cudowna. Później po zapoznaniu się z częściowym opisem uznałam że książka zasługuje na szansę i wiecie co ? Ani trochę nie żałuję. Całą książkę czytało się przyjemnie i to od samego początku. Całość jest wprost idealna. Nie zauważyłam żadnego niedociągnięcia. A zakończenie trzyma w napięciu. Już po prostu nie mogę się doczekać kontynuacji, ponieważ świat przedstawiony w książce całkowicie mnie pochłonął.
"Instytut" K.C.Archer należy do fantastyki i opowiada historię dwudziestokilkuletniej kobiety, która jest zasadna,bystra i trochę pokręcona. Nagle znajduje się w centrum wydarzeń. Dowiaduje się, że jest medium i rozpoczyna naukę w szkole dla ludzi takiej jak ona. Teddy nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół, lecz teraz ma poznać ludzi takich jak ona. Czy wreszcie odważy się komuś zaufać i naprawdę się z kimś zaprzyjaźni ? Poznaje kilku naprawdę fantastycznych ludzi i powoli zaczyna się odnajdywac w nowym otoczeniu i poznawać swoją moc. Jednakże z czasem Teddy odkryje coś, co postawi pod znakiem zapytania wszystko w co wierzyła. Czy dokona słusznego wyboru? Przekonajcie się sami !
Cała książka przypomina mi odrobinę dwie serie z którymi miałam przyjemność się zapoznać. Uważam, więc że fani "Naznaczonych" Jennifer Lynn Barnes i "Czasu Żniw" Samanthy Shannon pokochają tą książkę tak samo jak ja.
Powieść porusza wiele tematów, ale między innymi pokazuje siłę przyjaźni i zaufania, które jest podstawą niemalże wszystkiego. Pokazuje również, że najbliższa osoba może się od Ciebie odwrócić, albo Twój wróg może się okazać kimś zupełnie innym.
Powieść przepełniona jest magią, intrygami, zwrotami akcji. Jednym słowem jest po prostu fantastyczna.
Cóż już nie chcąc więcej zdradzać mogę powiedzieć tylko, że zdecydowanie polecam. Ta książka skradła moje serce. Jej bohaterowie z pewnością zostaną w nim na długo.
Zdecydowanie polecam zapoznać się z historią Teddy Cannon i innych osób obdarzonych darem jasnowidzenia.
CZŁOWIEKU, CHYBA NIE CHCESZ MI POWIEDZIEĆ, ŻE MAMY WŁASNĄ WERSJĘ HOGWARTU!
Szkoły dla magicznie uzdolnionych dość mocno zakorzeniły się w literaturze i – jak widać – nie zamierzają odstąpić miejsca czemuś zgoła innemu. Zbierające nietuzinkowe jednostki, pozwalające im rozwijać nadnaturalne talenty pod okiem mistrzów, stają się ucieleśnieniem marzeń. No bo hej – kto by nie chciał pobierać nauk w placówce, gdzie bycie innym nie jest czymś dziwnym? Przecież nawet w bestsellerowych tytułach zdawały egzamin. No właśnie: zdawały. Obecnie pozostaje kwestia tego, czy ten wątek już się nie przejadł. Wałkowany przez lata, umieszczany w wielu powieściach, może wywołać odruch wymiotny. Nie powiem, że się tego nie obawiałam. Pragnęłam przeczytać „Instytut”, ale i tak czułam pewne wątpliwości. I powiem krótko – wcale nie odczuwałam nudności. Co więcej, wraz z przybyciem Teddy, po dość niecodziennym zwerbowaniu, do Instytutu, historia nabierała kolorów i ostrzejszych rysów. Stopniowe wprowadzanie w tajniki tamtejszego świata, rządzącego się swoimi rygorystycznymi prawami, pozwalało dokładniej przyjrzeć się temu, z czym ma do czynienia i co takiego wnosi do życia dziewczyny. Bywało tak, że czasami czułam obawę, iż autorka przedobrzy z tymi całymi mechanizmami działania szkoły. Że przekazywana tam wiedza nie zostanie dobrze przyswojona, przez co poczuję się jak nieprzypilnowana świnka morska, która jest skłonna pochłonąć coś szkodliwego. Pudło! Na szczęście nie zaznałam tego wrażenia, gdyż z łatwością poruszałam się po tamtej rzeczywistości, z przyjemnością odkrywając jej każdy zakamarek. Tym samym biję pokłony dla pani Emilii Skowrońskiej, tłumaczki „Instytutu”. Miała ona przed sobą niełatwe zadanie, gdyż często wkraczały tam naukowe nuty, gdzie jedno źle sformułowanie zdanie popsułoby cały efekt. A tak treść była klarowna, mądra, a zarazem przyswajalna!
Intrygi, intrygi, intrygi. Przecież monotonność oraz spokój to coś nieosiągalnego w sferze fantastycznej, co idealnie udowadnia ta książka. To byłaby totalna nowość, jakby ktoś nie wrzucił tutaj sekretów, gdzie odnalezienie i poprawne połączenie wątków by nie wymagało istnego skupienia i determinacji. K. C. Archer rozrzucała elementy układanki w różnych odstępach, a panosząca się w międzyczasie potyczka z potencjalnymi rywalami, nie ułatwiała zadania. Autorka jak nic próbowała mnie zmylić. Sprawić, że faktycznie przeistoczę się w świnkę morską, ale do samego końca jej to nie wyszło. Owszem, zakończenie daje obietnicę na wyszukaną kontynuację, lecz… czuję pewien niedosyt. Tak właściwie od początku przypuszczałam, kto stoi za całym tym zamieszaniem. Fakt, bywało to podkreślane, ale – jak już wspomniałam – przez historię przemykały liczne wątki, chcące odciągnąć myśli, aby ukierunkować je na coś zgoła innego. No ale jako że uparty ze mnie babol, to i postawiłam na swoim, tym samym przyszło minimalne rozczarowanie. Gdyby K. C. Archer to podkręciła… Gdyby pozwoliła wyobraźni podsunąć kolejne rozwiązania… Gdyby, gdyby, gdyby. No trudno, niczego już nie cofniemy, jednakże liczę, iż w następnym tomie umiejscowiony w fabule ładunek wybuchowy sprawi, że wyskoczę nie tylko z butów, ale i też ze skóry!
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ… PANNA SAMOLUBNA… A MOŻE PANNA SAMOWYSTARCZALNA?
Kto jest dorosły i od czasu do czasu nie zachowuje się niczym nastolatek czy nawet dziecko, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem! Oczywiście wcześniej zadbam o istotną ochronę, jednakże sama wiem, jak to z nami czasami bywa – pod warstwą poważnego człowieka skrywany krnąbrną naturę, która prędzej czy później jakoś się uaktywnia. Walczymy o akceptację tego stanu, choć (niestety) sami często wypominamy to innym. I ja nie stanę się wyjątkiem, gdyż czasami przeszkadzało mi postępowanie oraz tok rozumowania Teddy. Jak na kogoś, kto zamierzał wziąć się w garść i rozwikłać problemy z kimś wysoko usytuowanym po „ciemnej stronie mocy”, nie popisała się inteligencją. I może ten ruch sprawił, że wylądowała tam, a nie gdzie indziej, to jednak od razu wiedziałam, iż ta uwielbia komplikować sobie życie. Jeżeli ktoś wpadał na głupie pomysły, przez które często pokutował – tak, najczęściej wina leżała po stronie dziewczyny. A jej fascynacja kolegą także nie przypominała dorosłego podejścia. Jej zachwyt pewnym chłopakiem, Piro, później zachwyt tym, jak on stoi (bez skojarzeń)… Wymiękłam. Wiem, jeżeli ktoś jest zauroczony, to odbiera mu rozum, skupia się na czymś zgoła innym, no ale nie da się przy tym nie westchnąć i nie powiedzieć: „serio?”. Również wiele wyraźnych poszlak bywało dla niej niezauważalnych. Podane wprost na tacy, a ona, pochłonięta zgoła innymi sprawami, ignorowała je. Aż tradycyjny „facepalm” poszedł w ruch... Na szczęście później nadeszła upragniona rekompensata. Może głupota nie zamierzała opuścić Teddy, tkwiła w niej na dobre, ale widać było, jak robi postępy. Z wycofanej, mogącej liczyć tylko na siebie dwudziestoparolatki przeobrażała się w kogoś, kto wie, że warto zacząć ufać innym. Że jeżeli zacznie doceniać tych, którzy ją otaczają, wreszcie pozna smak przyjaźni i sama nauczy się tego, iż nie można tylko brać – trzeba też dać coś od siebie. Również pojęła znaczenie daru i jego wartości, jednak czy na tyle, aby móc go dobrze wykorzystać?
Zanim przejdę do końca recenzji, pozwolę sobie skupić uwagę na innych bohaterach, gdzie ci – drastycznie różniący się od siebie – wzbudzają zaciekawienie i sprawiają, iż człowiek ma ochotę lepiej ich poznać. Wpadający do akcji prawie że znikąd, wsiąkający w nią, nadający historii zupełnie nowych brzmień, niejednokrotnie pozytywnie zaskakujący (lub też nie), idealnie pasowali do Teddy. Różnorodność charakterów, pozornie błahych umiejętności… Odnalazłam tutaj idealne podkreślenie tego, że prostota wcale nie musi być nudna. No, może oddzielnie nie robili aż takiego wrażenia, ale kiedy tylko łączyli siły, ujawniali potęgę… wtedy tylko czekałam na rozwinięcie sytuacji! Nawet nieetyczna relacja, w jaką wpadła Teddy (a nawet ociupinkę niesmaczna) z jednym z istotniejszych bohaterów, zaciekawiała, przez co strony niemal same przepływały przez palce. Nie bywała ona stabilna, dość często widniały tam niedopowiedzenia i zagrywki, lecz i tak wygląda odrobinę dojrzalej, niż ta, jakiej doświadczyła, nim pojęła, do kogo bije jej serce.
„Instytutowy” kret. Człowiek działający pod przykrywką, ukrywający swoje zamiary przed tymi, którzy mu zaufali. Ktoś, na kogo nikt by nie postawił, że to on stoi za całym przedsięwzięciem… Ta osoba od pierwszej chwili sprawiała wrażenie takiej o nieczystych intencjach. Często ukazywana w kluczowych momentach, a zarazem „wytłumaczalna” pod względem kroków. Chociaż wiedziałam, w co tak naprawdę się bawi, zapewne wielu może zostać zaskoczonym. Ale czy pozytywnie? Cóż...
Podsumowując. Wyróżnianie się z tłumu bywa uciążliwe i dość kłopotliwe, jednakże kiedy zaakceptujemy swoją „inność”, zaczniemy ją rozwijać, jesteśmy w stanie wiele osiągnąć. „Instytut” doskonale to odzwierciedla, oferując w gratisie szereg tajemnic sięgających przeszłości, która dla wielu powinna stanowić tabu oraz wewnętrzny spisek, gdzie jego rozwiązanie może mnie nie zaskoczyło, ale powiązane z nim wątki już tak, dlatego też warto odkryć, czy wy również okażecie się sprytniejsi od autorki.
Chociaż nie jest to powieść idealna, to mimo wszystko wydaje się być obiecującym wstępem do ciekawej serii. Widać, że jest do debiut literacki, ale i tak nie wypada najgorzej. Potrafi zainteresować czytelnika, dobrze się go czyta, K.C. Archer zadbała o odpowiednie zaprezentowanie swojej wizji i bohaterów. Ciekawią mnie dalsze losy bohaterów, dlatego chętnie sięgnę po kontynuację, jeżeli tylko się ona pojawi w naszym kraju, zwłaszcza, że ta książka mimo wszystko jest na swój sposób oryginalna. Niby motyw nadprzyrodzonych zdolności, FBI czy szkoły dla obdarzonych ciekawymi mocami niejednokrotnie już się gdzieś pojawiały, a jednak wydaje mi się, że Archer dała temu w pewien sposób nowe oblicze.
Cała recenzja: bookeaterreality.pl
Fantastyka to gatunek po który sięgam sporadycznie. Opis fabuły musi mnie naprawdę mocno zaintrygować, bym ostatecznie skusiła się do lektury danej książki. W przypadku „Instytutu” K. C. Archer, moją uwagę przykuła świetna okładka. Po zapoznaniu się z opisem, miałam pewne obawy, czy książka ta trafi w mój gust. Kompletnie nie wierzę w żadne medium, komunikację z duchami, duszami czy nadprzyrodzonymi siłami. Nie mniej jednak nie żałuję, gdyż „Instytut” jest naprawdę świetną powieścią.
Teddy Cannon nie jest typową dwudziestokilkuletnią kobietą. Owszem, jest zaradna, bystra i pokręcona. Ale potrafi też z niesamowitą precyzją czytać ludzi. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jest prawdziwym medium.
Kiedy seria złych decyzji prowadzi Teddy do wpadki z policją, interweniuje tajemniczy nieznajomy. Zaprasza ją do złożenia podania do instytutu dla mediów, placówki ukrytej u wybrzeży San Francisco, gdzie studenci są szkoleni niczym pracownicy Delta Force: uczelnia ta jest konkurencyjna, bezwzględna i ściśle tajna. Studenci uczą się tam telepatii, telekinezy, umiejętności śledczych i taktyki SWAT. A jeśli przetrwają szkolenie, kontynuują służbę na najwyższych szczeblach władzy, wykorzystując swoje umiejętności do ochrony Ameryki i świata.
W grupie Teddy zaprzyjaźnia się z Lucasem, buntownikiem, który siłą woli umie wzniecić ogień i ma nad nim kontrolę; Jillian, hipsterką, która umie pośredniczyć w komunikacji między zwierzętami i ludźmi; oraz Molly, hakerką, która potrafi uchwycić stan emocjonalny innych osób. Ale gdy Teddy czuje, że być może wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi, zaczynają się dziać dziwne rzeczy: dochodzi do włamań, giną studenci i wiele więcej. Teddy przyjmuje niebezpieczną misję, która ostatecznie sprawi, że dziewczyna zacznie kwestionować wszystko – swoich wykładowców, rodzinę, a nawet samą siebie.
Szczerze powiedziawszy, ciężko mi się do czegokolwiek przyczepić. Jak na debiut, historia ta, wypadła bardzo dobrze. Są pewne drobne niuanse, które nie do końca mi się podobały, ale nie wpływają one na zmianę mojej oceny.
Jedną z nich nieadekwatny do zachowań bohaterów wiek. Głównie chodzi mi o Teddy. Według autorki bohaterka ma dwadzieścia cztery lata, a czytając tą historię, poznając jej zachowania, rozterki, odnosiłam wrażenie, że mam do czynienia z szesnastolatką. Podejmowane przez nią decyzje zwyczajnie działały mi na nerwy.
Jeśli zaś chodzi o pozostałych bohaterów, K. C. Archer wykreowała naprawdę ciekawych bohaterów. Każdy z nich jest wyjątkowy, oryginalny. Żałuję tylko, że postać Piro (czyli chłopaka władającego ogniem) została tak dziwnie poprowadzona. Początkowo był dość kluczową postacią, a potem „rozmył się w tłumie”. Ponadto, z bad boy’a zmienił się w ciepłe kluchy.
Wbrew pozorom, tematyka książki bardzo mnie zainteresowała, dlatego też żałowałam, że w książce tak mało było zawartych opisów zajęć i ćwiczeń, jakie wykonywali studenci tej nietypowej uczelni. I na tym kończą się moje uwagi dotyczące tej powieści.
Do zalet zaliczyć można przede wszystkim ciekawą i oryginalną fabułę. Początkowo rozwija się ona bardzo powoli, ale później akcja zdecydowanie nabiera tempa. Pod koniec książki naprawdę pogubiłam się w tym, kto jest tak naprawdę dobry, a kto zły. Bardzo spodobał się również wątek miłosny w tej historii. Jest go co prawda niewiele, ale dzięki temu jestem go jeszcze bardziej ciekawa.
„Instytut” to pięknie wydana powieść, łącząca w sobie elementy nie tylko fantastyki, ale i kryminału i romansu. Zakończenie nie dostarczyło mi nawet połowy odpowiedzi do moich pytań, dlatego już dziś wiem, że z pewnością sięgnę po kontynuację tej historii.
Gorąco polecam!
Moja ocena: 8/10
Książka jest zdecydowanie przeznaczona dla dużo młodszego pokolenia. A mimo to bardzo mnie wciągnęła. Wiem, że są ludzie, którzy mają paranormalne zdolności. Osobiście jednak nie chciałabym mieć z takimi osobami do czynienia. Jednak uważam, że takie zdolności należałoby umieć kontrolować. Dlatego też dopuszczam w swoich myślach istnienie takiego instytutu naukowego jaki istnieje w książce. Fajna rozrywka, dobrze się bawiłam a odrobina odrębności, umiejętności innych od wszystkich, jeszcze nikomu chyba nie zaszkodziła.
Jeśli czujesz, że nigdzie nie pasujesz i nikt cię nie rozumie, to znaczy, że nie znalazłeś jeszcze swojego miejsca na Ziemi. A im bardziej wyjątkowy jesteś, tym dłużej to może potrwać. Teddy Cannon do tej pory uważała się za wyrzutka. Niespodziewanie dostała jednak od losu kolejną szansę - zaproszenie do Instytutu Whitfielda, gdzie szkoli się jasnowidzów.
Dwudziestokilkuletnia Teddy ma niezwykły talent do gry w pokera. Potrafi bezbłędnie odczytywać swoich przeciwników i wyczuwa, gdy ktoś kłamie. Mimo zakazu wstępu do kasyn w Vegas, zjawia się tam w przebraniu, by zdobyć wystarczającą kwotę i spłacić dług u rosyjskiego mafiosa. Jednak jej plan zawodzi. Gdy rzuca się do ucieczki, przekonana, że straciła wszystko, tajemniczy mężczyzna oferuje jej pomoc. Stawia jeden warunek: Teddy ma podjąć naukę w ściśle tajnej szkole dla jasnowidzów.
Pomysł na szkołę dla dorosłych osób obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami od razu przyciągnął moją uwagę. Nie jest to pełen magii Hogwart, ale to odizolowane miejsce na wyspie również kryje niemało tajemnic. Choć studenci funkcjonują tam w dużej mierze tak jak na typowej uczelni, uczęszczają na zajęcia z kryminalistyki, empatii i rozwijają swoje zdolności w zakresie telepatii czy telekinezy, by wykorzystać je później, pracując dla FBI, CIA i innych instytucji rządowych. Ale kiedy kolejne osoby znikają bez śladu, zaczyna się robić naprawdę niebezpiecznie, a decyzja o tym, komu można zaufać, staje się niezwykle trudna.
Nie nudziłam się ani chwili. Akcja toczyła się szybko, stawiając przed bohaterami kolejne wyzwania, a każda rozwikłana tajemnica pociągała za sobą następne niewiadome. Tajemnicze sny Teddy, historia jej rodziców, badania genetyczne, Korpus Patriotów i Sektor Trzeci to wątki, które zaintrygowały mnie najbardziej. No i oczywiście kwestia samej szkoły i prawdziwych intencji jej właściciela. Zdecydowanie mam więc na co czekać w kolejnych tomach.
Główna bohaterka żyła dotąd kompletnie nieświadoma swoich wyjątkowych zdolności. W dodatku przekonana o tym, że choruje na epilepsję. Spotkanie w kasynie wszystko zmienia. Nagle dziewczyna dowiaduje się, że jest medium i trafia do miejsca, gdzie poznaje osoby o równie niesamowitych umiejętnościach. Molly jest empatką i hakerką, Jillian medium zwierzęcym, Jeremy psychometrą, Piro kontroluje ogień swoim umysłem, a Dara otrzymuje ostrzeżenia o śmierci. Chociaż Teddy ma problemy z zaufaniem i funkcjonowanie w grupie przychodzi jej z trudem, wśród tych ludzi odnajduje prawdziwych przyjaciół, gotowych pomagać sobie w każdej sytuacji, bez względu na grożące im niebezpieczeństwa.
"Instytut" K. C. Archer to powieść, która niesamowicie mnie wciągnęła. Znalazłam w niej tak wiele interesujących wątków, że nie mogłam oderwać się od lektury. Przystępny styl, niewielka ilość opisów i pędząca akcja sprawiły, że czytałam rozdział za rozdziałem, zaintrygowana dalszym rozwojem wydarzeń, a zakończenie przyszło niespodziewanie szybko. Teraz pozostaje mi już tylko czekanie na kolejne tomy, bo zapowiadają się naprawdę ciekawie.
Polecam!
Teddy Cannon jest uzależnioną od hazardu dwudziestoczterolatką, która z niezwykłą trafnością odczytuje ludzi. Jej zdolności pomagają jej w grze, przez co naraża się rosyjskiemu lichwiarzowi. Dług rośnie i kiedy planuje odegrać się za wszystkie czasy, by w końcu wyjść na prostą, dziewczyna ponosi spektakularną porażkę. Uciekając przed władzami kasyna i policją, pomocy udziela jej pewien nieznajomy, który w zamian za spłatę długów, proponuję jej miejsce w pewnej specjalnej szkole. Instytut Whitfielda jest elitarną uczelnią dla ludzi o zdolnościach parapsychicznych. Czy Teddy odnajdzie się w nowym miejscu i w końcu zrozumie, dlaczego zawsze czuła się odmieńcem?
Autorka wykreowała świat podobny do naszego, jedyna różnica, to garstka ludzi, która potrafi wykorzystywać swój umysł do przedziwnych rzeczy. Instytut daje takim osobom możliwość zgłębienia swoich zdolności i wykorzystania ich, by pomagać innym.
Bohaterowie nie są nastolatkami. Główna bohaterka ma dwadzieścia cztery lata, a pozostali są w podobnym wieku, jednak ich zachowanie, rozterki i stany emocjonalne sprawiają, że wydają się młodsi. Teddy jest twarda i pewna siebie, ale lubi samotność i nie dopuszcza do siebie ludzi. Często działa na własną rękę. Bardzo sympatyczna postać, taka z którą łatwo nawiązać więź. W nowym miejscu poznaje innych, którzy również nie radzą sobie ze swoimi zdolnościami. Relację między uczniami rozwijają się bardzo naturalnie. Początkowo wszyscy tworzą zgraną paczkę, by z czasem niektóre znajomości przybrały na sile.
Lucas, znany również jako Pyro, potrafi siłą woli wzniecić ogień. Jullian rozmawia ze zwierzętami, Molly jest hakerką i empatką, co jest dla niej bardzo trudne. Długo tak można wymieniać, bo każdy w tej szkole jest wyjątkowy. Uczniowie muszą ciężko pracować, by opanować swoje umiejętności, a Instytut Whitfielda jest miejscem, w którym dyscyplina i ciężka praca liczy się przede wszystkim, dlatego uczniowie robią wszystko, by osiągnąć sukces.
Akcja jest szybka i toczy się na przestrzeni kilku miesięcy. Czyta się lekko i przyjemnie, bo dialogi są wartkie, a opisy niezbyt obszerne. Jest to literatura typowo rozrywkowa. Powieść akcji z elementami romansu. Jak się z czasem okazało, Instytut jest pełen tajemnic i sekretów, a Teddy jest w nie zamieszana. Rządna wiedzy i prawdy, jest zdolna do wszystkiego, by zrozumieć, komu może zaufać.
„Instytut” to powieść wciągająca. Spektakularne walki, ćwiczenia strategiczne i praca nad umysłem, który skrywa niezliczoną ilość możliwość. Do tego dochodzą bohaterowie na najwyższych stanowiskach w kraju i jest to intrygująca mieszanka. Wątek miłosny jest niewielki, ale jestem ciekawa, jak dalej się rozwinie. Zakończenie pozostawiło po sobie masę pytań, i jeszcze więcej wątpliwości względem bohaterów, bo jakoś trudno zaufać komukolwiek. Książka idealna dla młodzieży bez względu na płeć, bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Polecam 7/10
Nie byłam pewna czy „Instytut” przypadnie mi do gustu, ponieważ na pierwszy rzut oka książka wygląda na literaturę młodzieżową. I owszem, po lekturze uważam, że jej fabuła wpasowałaby się w gusta nastolatków, ale na pewno zainteresuje również starszych czytelników.
Theodora Delaney Cannon to nietypowa dwudziestokilkulatka, która od zawsze pakowała się w kłopoty. Jej rodzice wykazywali się świętą cierpliwością, znosząc wszystkie jej ekscesy, włącznie z wydaleniem ze studiów i poważnym problemem z hazardem. Kiedy dziewczyna ląduje z ogromnym długiem, który musi spłacić niejakiemu Siergiejowi, decyduje się w przebraniu wejść do kasyna i wygrać te pieniądze. Radzi sobie świetnie, do czasu, aż przy stole do pokera dzieje się coś, czego Teddy kompletnie nie rozumie. Pojawia się przy niej nieznajomy, który w jakiś magiczny sposób sprawia, że goniące ją zbiry tracą zainteresowanie, a ona ucieka. Co ciekawe, mężczyzna przedstawia się jako Clint Corbett - wykładowca w Instytucie Szkoleń i Rozwoju Egzekwowania Prawa imienia Whitfielda. Teddy wietrzy podstęp. Kto by w końcu nie był podejrzliwy w takiej sytuacji? Co to za dziwaczna szkoła? Czego ten gość od niej chce? Po co proponuje jej miejsce w szkole, o której nigdy nie słyszała?
Teddy ma pewne zdolności, których nie jest świadoma. Nie wie, że to one pozwalają jej wygrywać w pokera. I właśnie ta jej niezwykłość sprawiła, że Clint zaproponował jej naukę w Instytucie. Sporą motywacją była dla dziewczyny obietnica, że jeśli pojedzie z nim do Whitfielda, jej dług u Siergieja zostanie anulowany, a rodzice będą bezpieczni. Podejmuje ryzyko i wyrusza w nieznane. Teddy całe życie polegała na swoich instynktach i dzięki nim podejmowała decyzje, tymczasem w tej szkole nie jest to możliwe. Musi zacząć ufać ludziom. Odkrycie to jest dla niej szokujące i trudne do zaakceptowania. W nowej szkole poznaje nowych ludzi, którzy z czasem stają się jej przyjaciółmi. Jednak zanim to nastąpi, minie sporo czasu i wiele się wydarzy.
Fabuła mnie wciągnęła, a podczas lektury przyszły mi do głowy dwie inne książki, które w pewnym stopniu wydają mi się podobne do „Instytutu”. Mam na myśli „Wariant” Robisona Wellsa i „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins. Może dodałabym jeszcze jakiś pierwiastek z Hogwartu.
Nie jest to powieść dla wymagających czytelników. Myślę, że chodzi w niej głównie o to, żeby dobrze się bawić podczas lektury. Ten warunek został spełniony, czytało mi się ją świetnie i mam nadzieję, że będę mogła przeczytać kolejne tomy, ponieważ to dopiero początek cyklu.
Przeczytane:2023-03-22, Ocena: 5, Przeczytałam,
Marzyliście kiedyś o nadprzyrodzonych mocach?
Teddy Cannon od zawsze była inna.
Już od dziecka potrafiła stwierdzić czy ktoś ją okłamuje.
Dar czy przekleństwo?
Przez swoją zdolność wycofała się z życia towarzyskiego, miała dość wiecznego okłamywania przez bliskie jej osoby, ale ta sama zdolność zrobiła z niej ciężkiego przeciwnika w kasynie.
Teddy potrafiła czytać z ludzi jak z otwartej księgi i potrafiła ograć wszystkich.
Do czasu…
Wszystko stanęło na głowie gdy poznała w kasynie tajemniczego mężczyznę.
Okazało się, że takich jak ona jest więcej.
Mężczyzna zaprosił Teddy do instytutu dla mediów!
W instytucie uczy się kontrolować nad swoimi zdolnościami telepatii i telekinezy oraz poznaje taktyki stosowane w jednostce specjalnej SWAT.
Wszystko idzie w dobrą stronę, póki na uczelni nie zaczyna dochodzić do włamań i nie zaczynają znikać inni uczniowie.
Co się stało z tymi uczniami?
Czy Teddy jest w niebezpieczeństwie?
Bardzo ciekawa i wciągająca książka.
Wertowałam kartki jak szalona, bo koniecznie musiałam dowiedzieć się, co zaraz się wydarzy!
Jedyny duży minus tej książki jest opis na pleckach.
Opis z tyłu wręcz zdradza całą historię, to wręcz streszczenie.
Mimo to uważam książkę za ciekawą i chętnie sięgnęłabym po tom drugi!
Ocenka: 8/10