Kto | Post |
---|---|
|
2015-03-10 20:39:24
Z "Samotnością w sieci" się zgodzę. Ciągnął mi sie ten film jak flaki z olejem, nic się nie działo... Książki nie czytałam, ale aż się boje, bo skoro w streszczonym filmie nic się nie działo...co to dopiero w książce? Za to nie zgodzę się z oponą o "Trzy metry nad niebem". Prawdopodobnie kiedy oglądałam ten film byłam już za stara (jakieś 19 lat). Ale widziałam obie wersje i nawet mi do głowy nie przyszło żeby sięgać po książkę... To może być kwestia podejścia, z pewnych rzeczy na prawdę się wyrasta - jak chocby z Żulczyka. Przyszła mi jeszcze do głowy Mechaniczna Pomarańcza. Z wielkim bólem przeszłam i przez formę pisaną i kolorowe obrazki. Niesamowite dzieło, naprawdę mocne, jednak nie da się ukryć - trzeba mieć dużo samozaparcia i bardzo elastyczny mózg, żeby sobie poradzić z tą książką. A warto znać. Może w tym przypadku akurat film się przydaje? |
|
2015-03-10 23:17:30
"P.S. Kocham Cię" irytowała mnie w nim Hilary Swank, choć książka była romantyczna i wzruszająca. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi ekranizacje powieści Sparksa - "Pamiętnik" i "Wciąż ją kocham" - są lekkie, przyjemne, niezbyt odbiegają od treści książki i są dobrze obsadzone. Jeszcze mi się przypomniała komedia obyczajowa "Marley i ja" na podstawie powieści Johna Grogana, podczas oglądania dosłownie pękałam ze śmiechu (poza kilkoma ostatnimi scenami). Na widok labradora Marleya przypominały mi się "akcje" mojego psa. "Nie mów nikomu" to według mnie morderstwo na powieści Cobena i nie rozumiem tych wysokich ocen na filmwebie, bo tego niestety nie da się oglądać, mimo że bardzo lubię francuskie filmy. |
|
2015-03-12 09:51:58
Julieta - ja bym nawet powiedziała, że znając książkę, film oceniamy tym bardziej krytycznie. Szukamy różnic, podobieństw, denerwujemy się, że ucięto nasz ulubiony wątek... Myślę, że bardzo cięzko jest być oczarowanym ekranizacją dobre, w naszym mniemaniu, książki. |
|
|
|
2015-03-12 12:59:28
Na początku było słowo, a później było zdjęcie. Patrząc na to zdanie dosłownie pod kątem stuleci, jak również pod katem etapów powstania filmu. Na początku jest scenariusz... I w tej oto kolejności polecam również do zasiadania przy mniejszych czy większych dziełach jakie w ogóle istnieją. Bowiem całe piękno polega na tym, iż świat który przedstawi nam pisarz wykreuje się w naszej głowie. Gdy zrobi to ktoś za nas, zasiadając w drugiej kolejności do książki, istnieje ryzyko, że postacie kojarzyć będą nam się a aktorami. Nie zawsze jednak oni idealnie odtwarzają to co dzieje w książce. Podobnie reżyser. Raczej nie jest autorem dzieła, które adaptuje. Jednak trzeba przyznać, że są osoby, którym udało się fantastycznie odtworzyć postacie z książek. Tj. Audrey Hepburn jako Holly Golightly / Lula Mae Barnes, w filmie "Śniadanie u Tiffany'ego". Czy Philip Seymour Hoffman w filmie "Capote", na podstawie fantastycznego, choć przerażającego (bo prawdziwego) dzieła Trumana Capote "Z zimną krwią". Dobrych filmów jest wbrew pozorom dużo. Podobnie jak tych słabych. Które nie sprostały podjętemu wyzwaniu. W tym rankingu znajdą się również polscy, wybitni reżyserzy i aktorzy. Lecz nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Dodam, że warto spróbować obydwu opcji. Przeczytać jakąś książę a potem film. I odwrotnie. By mieć swoje zdanie na ten temat. Wydaje mi się jednak, że chyba każdy już to w życiu chociaż raz przerabiał. Czytelnictwo w naszym kraju nie jest na wysokim poziomie, dlatego tym bardziej będę zachęcać wszystkich do przeczytania książki. A potem do obejrzenia jej ekranizacji. |
|
2015-03-12 13:25:10
Dopiero teraz zauważyłam, że trochę zabrnęłam w dygresje zamiast zająć się odpowiedzią na główne pytanie. Zdecydowanie, wolę najpierw przeczytać książkę, a co najwyżej potem porównać moją wizję i wyobrażenia z interpretacją reżysera. Jak dotąd taka kolejność się sprawdzała, poza dwoma przypadkami |
|
2015-03-12 15:15:37
Myślę, że tylko niewiele filmów może się pochwalić zachowaniem atmosfery książki, literackiego pierwowzoru. Niestety wydaje mi się że coraz rzadziej udaje się tak zekranizować książkę, by oddawała piękno języka, plastyczność opisów, życie wewnętrzne bohaterów. Takie udane ekranizacje wydarzały się w złotym wieku kina, w latach czterdziestych- może też sześćdziesiątych. Za przykład podam ty "Przeminęło z wiatrem". Genialne aktorstwo doskonale potrafiło przekazać rozterki głównych bohaterów, świat Atlanty i plantacji, świat niewolników, pustoszonej przez wojnę domową Ameryki. Piękne zdjęcia, malowniczy pożar Atlanty, nastroje społeczne, bratobójcza walka abolicjonistów i bogatych plantatorów z Południa- to wszystko sprawiło, że powieść Margaret Mitchelk została unieśmiertelniona w filmowym obrazie. Jednym słowem był to niezapomniany film. Szkoda, że obecnie brak wśród scenarzystów takiej pieczołowitości w obchodzeniu się z oryginałem, z powieścią czy też opowiadaniem. |
|
2015-03-12 20:17:57
No juz nie przesadzajmy, może Hollywood mocno spłyca i stawia na efekty, ale na szczęście nie tylko na tym kinematografia się kończy. Polecam zapoznać się z kinem skandynawskim lub niektórymi produkcjami z Ameryki Południowej. Wyobrażam sobie Nudę Moravi w konwencji leniwego kina włoskiego albo cała serię fryzjera Mendozy po czesku. Myślę, że całkiem nieźle by się to sprawdziło i ani trochę nie odarło z klimatu. Poza tym nie oszukujmy, to że coś jest powieścią, nie znaczy jeszcze, że stoi na wysokim poziomie. Ostatnio tak modne 50 twarzy Greya? - litości... |
|
2015-03-15 15:06:19
Cóż ja uważam że prawdziwej książki nie da się zastępic filmem. Istnieją dobre filmy, kótre są ekranizacją jakiejś książki, ale zazwyczaj w filmach brakuje tego napięcia jakie istnieje podczas czytania ksiązki, a najgorsze jest to, gdy w filmie wycinane są sceny z ksiązek. Najgorszą ekranizacją jaką widziałam był film pt "Miasto Kości". Książka piękna, ale nie moge tego samego powiedzieć o filmie. Żałuję, że to obejrzałam, a główny aktor? Tragiczny. W ksiązce Jace był przystojny i pomimo że był czasami wredny to miał w sobie taki urok. Aktor który go grał nie potrafił wyrazic takich uczuć, żeby widz je poczuł. Czyli inaczej mówiąc - KSIĄŻKI ŻĄDZĄ! :* |
|
2015-03-15 15:57:36
Zgadzam się z przedmówczynią. Książka rządzi, a jej odzwierciedlenie w filmie często pozostawia po sobie dużo do życzenia. Choć tu podzielę się z wami jedną rzeczą. Jest tylko, według mnie, jeden film, który przebija książkę. Mówię tu o hiszpańskim filmie "Trzy metry nad niebem". Najpierw obejrzałam film, potem sięgnęłam po książkę. I wierzcie mi, gdybym najpierw przeczytała książkę nie obejrzałabym filmu. Książka jest tragiczna. Język, styl, technika, ujęcie postaci ich przedstawienie - wszystko jest na poziomie, hmmm, nawet nie umiem poziomu nakreślić. W książce bohaterowie są prze, prze, przesłodzeni. Główna bohaterka zakrawa wręcz na lalkę barbie. W dodatku różne błędy i stylistyczne i składniowe nie dały mi dojść nawet do środka książki. - Ale to na szczęście jest wyjątek :) |
|
2015-03-15 16:39:21
pilar - jeśli chodzi o takie odrzucenie od ksiązki z powodu stylistyki, składni itp... To należy pamiętać, ze gro książek, które czytamy to tłumaczenia, przekłady. A nie brakuje przykładów, żeby pokazać ile zależy od tłumacza. Medoza - Walka kotów i oliwkowy labirynt. Pratchet - tlumaczenia Cholewy i... wszystkich innych. Niestety polskim wydawnictwom zdarza się zmienić tłumacza nawet środku serii, np. Imię wiatru, gdzie w pierwszej książce bohater nosi płaszcz, w drugiej juz opończę. A filmy "Trzy metry nad niebem" też są dwa - włoski hiszpański. O którym mowa? ;) Żeby w pełni móc porównać film do książki powinniśmy w obu przypadkach oceniać oryginał. |
|
2015-03-15 17:05:15
Oczywiście mówimy o wersji hiszpańskiej filmu. Racją jest, że tłumacz ma dużo w tym do czynienia, ale niestety sięgnęłam po oryginał - ile zrozumiałam tyle przeczytałam... Jednak niestety film był lepiej zrealizowany i przemyślany. |
|
2015-03-15 17:37:31
Nie takie oczywiste biorąc pod uwagę fakt, że to włoska wersja była pierwsza. Jest więc pewnego rodzaju "oryginałem" ;) Z resztą, o to który film jest lepszy jest już cała dyskusja na filmwebie - jestem pewna. Jeśli chodzi o znośny film ze słabej książki, to przychodzi mi do głowy jeszcze "W pustyni i w puszczy"... Tak jak Sienkiewicza nie trawie, to ekranizacja była nawet znośną przygodówką dla dzieci. |
|
2015-03-15 17:58:24
Gdy już przeczytam książkę to nie ma mowy bym polubiła film. Będę się zawsze doszukiwać nieścisłości i będę najbardziej krytyczna ze wszystkich widzów, gdyż do książki mam stosunek bardzo osobisty, emocjonalny; mam swoją wyobraźnię, która tworzy wygląd bohaterów, scenerię itd. Moje doświadczenia, myślenie są "najmojsze" i według nich tworzę obrazy w głowie i często mają się nijak do postaci i miejsc na ekranie. Jestem wtedy rozdrażniona i rozczarowana. Jedynie "Ojciec chrzestny" w miarę odpowiadał moim wyobrażeniom co do ludzi i scenerii, ale brakowało mi wątków np.Lucy Mancini. Czy to film czy bajka to wolę pisane niż reżyserowane, bo każdy reżyser czy aktor ma swoją wizję. A ja swoją. |
|
2015-03-16 18:55:42
Nie ma innej opcji! Najpierw książka, potem film! Uważam, że książka jest lepsza, ale to wie chyba każdy zakochany w książkach. Dobrą ekranizacją jest moim zdaniem "Gwiazd naszych wina". To wciąż nie jest to samo, co książka, ale wypada nienajgorzej. Film jest przyjemny dla oka, lecz do książki się nie umywa. Bardzo (naprawdę BARDZO) kiepską ekranicają są "Dary Anioła: Miasto Kości". Jeśli nie czytałeś, przeczytaj. Jeśli nie oglądałeś, nie oglądaj. Według mnie ten film to porażka, szczególnie gdy myślę o całkiem dobrej książce, na której podstawie jest ten film. Może powieść nie jest wybitna, ale film jest... ehmmm... kiepski? Tak, to dobre słowo. :< Byłam nim ogromnie rozczarowana. Filmy nie potrafią oddać klimatu, atmosfery, myśli, przeżyć, rozterek. Film zamyka oczy wyobraźni. Lubię oglądać filmy, lecz to zawsze książki będą u mnie na piedestale :) |
|
2015-03-17 08:47:38
Zgadzam się z Tosiunią. Dla mnie zawsze na pierwszym miejscu jest książka. Jednak po przeczytaniu zawsze z przyjemnością patrzę na ekranizaję, by sprawdzić, czy obrazy, które miały miejsce w mojej głowie podczas czytania pokrywają się z wizją twórców filmu. Głównie oceniam dobór aktorów i ich sposób odtwarzania postaci. Uwielbiam na przykład genialnie zagrane "Dumę i uprzedzenie" z Colinem Firthem oraz "Karierę Nikodema Dyzmy" z Romanem Wilhelmim. |
|
2015-03-17 13:30:45
Właśnie jestem po lekturze i ekranizacji książki "Samotny mężczyzna" Christophera Isherwooda. I ten film mogę dodać do tych, które są o niebo lepsze od książki. Film ujmuje swoją intymnością, aktorstwem i muzyką, natomiast książka była dla mnie momentami zbyt szorstka. Tyle dziewczyny piszecie o książce i filmie "Trzy metry nad niebem", że sama muszę się przekonać co to jest :) |
|
2015-03-17 19:11:56
szpachela: jeśli masz więcej niż 16 lat to nie polecam ;) violabu: ja zawsze byłam większą fanką "Dumy i uprzedzenia" z Keirą. To kolejny z przykładów, gdzie chętnie sięgnęłam po film, ale znając tematykę wiem, że nie jest to książka dla mnie. |
|
2015-03-17 20:38:19
Whisky, dzięki :) W takim razie zabieram się za co innego :) |
|
2015-03-19 14:48:22
Trudno mi jest ogólnie porównać książki z ich ekranizacjami, ponieważ w swoim jakże krótkim jeszcze życiu obejrzałam stosunkowo niewiele filmów. Jestem wielkim przeciwnikiem telewizji, więc moim głównym źródłem wiedzy o kinematografii jest współlokatorka, która filmy ogląda nałogowo. Jeśli jednak słyszałam o jakimś dobrym filmie, to najczęściej najpierw czytam książkę, a potem dopiero z wielkim bólem zabieram się za jej ekranizację. Wcześniej wspomniane serie "Władcy Pierścieni" czy 'Harrego Pottera" są oczywiście wspaniałymi adaptacjami równie wspaniałych ksiażek, nie zgodzę się jednak z tym, że dopiero ekranizacje przyniosły tym seriom popularność. Są one od dawna bardzo znane, wręcz kulowe, a o to że dopiero ekranizacje przyczyniły się do ich rozpropagowania na większą skalę, należy winić znacznie większą oglądalność filmów, niż czytalność książek. Fakt, że ekranizacje spowodowały że wszyscy je znają, nie ma żadnego wpływu na ocenę jakości książki dla prawdziwego książkofila. Bardzo dobrym rozwiązaniem ekranizowania dużych powieści, lub serii ksiażek jest tworzenie na ich podstawie seriali. Mistrzem jest stacja HBO z serialem "Gra o tron". Trzeba przyznać że "Pieśń lodu i ognia" była bardzo znana przed powstaniem serialu (w odpowiednio zainteresowanych kręgach), nie jest to w końcu byle czytadło. Jednak realizacja serialu jest tak dobra, że książka stała się bardziej dodatkiem do serialu dla prawdziwych fanów, niż podstawą poznawania świata. Sama nie przeczytałam wszystkich do tej pory wydanych tomów serii. George Martin moim zdaniem bardzo ciekawie opisuje wydarzenia, jednak jego styl jest całkiem przeciętny (a może to tylko wina tłumacza). W każdym razie, teraz serial wchodzi mi dużo lepiej, wszelkie różnice między fabułą serialu i książki szczegółowo opisuje mi mój chłopak (który Pieść lodu i ognia uwielbia), a ja sobie całą serię przeczytam dopiero jak już wyjdą wszystkie tomy. A że nie nastąpi to zbyt szybko (ponieważ Martin zapowiedział wydanie ostatniego tomu serii na ten sam czas co wydanie ostatniego sezonu serialu), to już inna sprawa. Zupełnie odmienne zdanie mam na temat serii książek "Igrzyska śmierci". Najpierw obejrzałam film, a za sprawą mojej cudownej współlokatorki. Sam film może mnie nie zachwycił, ale na pewno zaciekawił. Sięgnęłam po ksiażkę aby dowiedzieć się więcej o szczegółach i mechanice opisanego świata, ponieważ są rzeczy, których nie da się przedstawić w filmie, czy to ze względu na brak czasu, czy to ze względu na trudności w realizacji. Czytając pierwszy tom, nie dowiedziałam się niczego nowego. Drugi podobnie. Miałam nadzieję że był to specjalny zabieg, aby przytrzymać czytelnika w niepewności i że w trzecim tomie dowiem się więcej. Otóż nie. Historia została zakończona, owszem, spójnie i ciekawie, gra na emocjach czytelnika jest pierwszorzędna, jednak pozostał we mnie taki niedosyt informacji, że do tej pory nie mogę tego przeboleć. Z tej serii można by zrobić tak cudowny, bogaty, złożony świat, a okazał się scenariuszem do filmu i niczym więcej. Czyli w tym przypadku (i chyba jedynym przypadku), film zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż książka, która niekoniecznie jest zła, ale mnie osobiście bardzo rozczarowała. Mam pewną teorię dlaczego jestem tak wymagająca wobec tworzenia światów wymyślonych. Po prostu wychowywałam się na serii Harrego Pottera, która jest nieprzeciętnie złożona. Dlatego podobnego poziomu złożoności wymagam od reszty czytanych przeze mnie książek. Filmy serii o Harrym Potterze co prawda zostały spłycone w stosunku do książek, nie jest to jednak ich wada, ale konieczność, którą da się przeżyć, a nawet czerpać z niej przyjemność. Od książki jednak oczekuję więcej niż od filmu. Kolejną parą książka - film którą chciała omówić, jest "Stowarzyszenie umarłych poetów" Nancy Klainbaum. Nie znam osoby która po obejrzeniu filmu była zawiedziona lub rozczarowana, lecz niewielu czytało książkę. Muszę przyznać, że bardzo zadziwił mnie fakt, że zarówno do książki jak i do filmu nie mogę się przyczepić, nie mogę powiedzieć nic złego. Sama książka jest cudowna, czyta się ją na raz, cieszy się razem z bohaterami i razem z nimi się płacze, a film wywołuje dokładnie te same reakcje. Jest to tak dobra opowieść, że musieli ją dobrze zekranizować. Zresztą, trudno aby film z Robinem Williamsem w roli głównej, zwłaszcza na podstawie tak dobrej ksiażki nie był arcydziełem. Dobrą ekranizacją, jednak zupełnie niedocenianą jest film "Autostopem przez galaktykę". Bardzo trudno dobrze zrobić film w którym występują kosmici i inne fantastyczne rzeczy, zwłaszcza jeśli nie ma się tak dużego budżetu jak seria "Star Wars". Jednak pomijając szczegóły kostiumów i scenografii, w filmie zostało świetnie przedstawione charakterystyczne poczucie humoru oraz fantastyczność i nieprzewidywalność wydarzeń, co nawet w filmach o ludzkich realiach nie często się to udaje. Na koniec przytoczę przykład książki, która była ekranizowana niezliczoną ilość razy, w bardzo wielu wersjach i koncepcjach. Jest to oczywiście "W 80 dni dookoła świata" Juliusza Verne'a. Sama książka jest bardzo niedoceniana i niewielu współczesnych po nią sięga, jednak wszyscy wiedzą kim był Fileas Fogg i o co w książce chodzi. Zasługą jest ta właśnie wszechstronność adaptacji, bo nawet nasi rodzimi Bolek i Lolek okrążyli świat w 80 dni, śladami pana Fogga. Bardzo ubolewam nad faktem, że niewielu ludzi pofatygowało się aby przeczytać tą perłę wśród literatury podróżniczej. Podsumowując, dla mnie książka zawsze będzie miała pierwszeństwo przed filmem. Przykładem sztandarowym jest to że od 3 lat moja filmolubna współlokatorka namawia mnie abym obejrzała film Fight Club, a ja zamiast jej słuchać, dzisiaj skończyłam czytać książkę i z czystym sumieniem mogę dopiero teraz obejrzeć film. Wiadomo, wielką wadą książek jest ilość czasu którą trzeba im poświęcić, jednak czy jest to właściwie wada? Po obejrzeniu filmu czuję niedosyt informacji, oraz jakiś taki wewnętrzny wyrzut, że nie dano mi czasu aby odpowiednio zaangażować się w temat. Zanim zdążę się do przedstawionej w filmie sytuacji przyzwyczaić, przemyśleć ją, przetrawić i ustosunkować do niej, film się już dawno skończył. Książki pozwalają mi się rozwijać. Wielu autorów chce przekazać idee, których po prostu nie da się sfilmować. Czytając, moge poświęcić tyle czasu ile tylko zapragnę, aby te idee zrozumieć, jednocześnie konfrontując swoje własne zdanie i swoją wizję świata, z tą przedstawioną i jeszcze do tego dobrze się bawić. Po przeczytaniu dobrej książki mam nie tylko lepszy nastrój, ale również poszerzone horyzonty i poczucie dobrze wykorzystanego czasu. |
|
2015-03-21 14:48:12
Atmosfery książki oddać się nie da z prostej przyczyny. Bo tworzy ją również czytelnik dzięki własnej, niepowtarzalnej wrażliwości. To dlatego dobry reżyser potrafi z nijakiej książki zrobić doskonały film. Tam gdzie inni być może nic nie zobaczyli, jego wyobraźnia dostała pole do popisu, a doskonałym przykładem tego jest Tim Burton, który z "Dużej ryby", książki dość płaskiej i mało porywającej, zrobił świetny, pełen magii film. Atmosfery cudowności, którą film wprost emanuje trudno szukać w książce. Nie ma jej tam. A jednak coś sprawiło, że ta powieść poruszyła Burtona na tyle, żeby ją prenieść na ekran. Tak drastycznych różnic nie znajdziemy natomiast w ekranizacjach powieści Henry`ego Jamesa, czy Edwarda M.Forstera. Oczywiście, można narzekać na spłycenie warstwy psychologicznej i zbytnią koncentrację na kostiumach i wnętrzach, ale filmy "Skrzydła gołębicy", "Pokój z widokiem", czy "Powrót do Howards End" dość dobrze oddają ducha powieści i tę duszną, spętaną konwenansami atmosferę opisywanych czasów. A spektakularne porażki? Nie znam takich. Znam tylko źle i dobrze zrobione filmy, niezależnie od tego, jak bardzo oddaliły się od fabuły. Właśnie z powodu, o którym wspomniałam wcześniej. Każdy ma swoją wrażliwość i wyobraźnię, dlatego nawet geniusz kina nie zekranizuje naszej ukochanej książki, tak jakbyśmy chcieli. Przecież Peter Jackson jest wielkim fanem Tolkiena, a zdaniem innych fanów całkowicie "zarżnął" i "Władcę Pierścieni" i "Hobbita". Przyznam, że niektóre jego pomysły uważam za chybione, ale zanim rzucę się dusić go własnymi rękami za to, co uczynił jednemu z moich ukochanych pisarzy, może lepiej spojrzę na filmy jako odrębną formę sztuki, która z literaturą, poza tym, że czerpie z niej pomysły, ma niewiele wspólnego, bo kreuje rzeczywistość za pomocą całkowicie odmiennych narzędzi. I tak chyba jest najlepiej. Oceniać film i książkę osobno, bo pomysłów na dobrą adaptację jest tyle ilu czytelników. :) A czy najpierw książką, potem film? Zazwyczaj tak, chociaż bywało, że to właśnie film sprawił, że zaciekawiłam się jakąś książką (patrz H.James, czy E.M.Forster). |