Kto | Post |
---|---|
|
2015-03-06 10:06:18
Deszczowy poranek w Bernie. Raimund Gregorius jak co dzień idzie do szkoły, w której od wielu lat uczy języków klasycznych. Na moście Kirchenfeld widzi piękną nieznajomą, szykującą się do samobójczego skoku… Wkrótce potem berneńskiemu nauczycielowi wpada w ręce książka portugalskiego autora, Amadeu de Prado. Pod wpływem tych dwóch okoliczności Gregorius, samotny intelektualista, w jednej chwili porzuci dotychczasowe uporządkowane życie. Nocnym pociągiem podąży do Lizbony za przewodnik mając książkę Portugalczyka, z którą nie rozstaje się ani na chwilę. Poruszony do głębi zawartymi w niej refleksjami o miłości, przyjaźni, odwadze, lojalności, samotności i śmierci, Gregorius pragnie dowiedzieć się jak najwięcej o Amadeu de Prado. Odnajduje osoby bliskie portugalskiemu pisarzowi - ich wspomnienia ukazują coraz to inne fakty z życia tego zagadkowego człowieka, który, jak się okazuje, był także genialnym lekarzem i uczestnikiem ruchu oporu przeciw dyktaturze Salazara. Stanie się on dla Gregoriusa „złotnikiem słów”, mistrzem odkrywania nieznanych dotąd aspektów życia. Czy jednak na pewno można wkroczyć w życie kogoś innego i naprawdę je zrozumieć? Wyrwać się z dotychczasowej egzystencji i jedną decyzją radykalnie zmienić swój los – czy warto to robić? Możemy się o tym przekonać podczas lektury powieści Nocny pociąg do Lizbony, która ukazała się nakładem Oficyny Literackiej Noir sur Blanc. Książka została niedawno zekranizowana - i na jej marginesie chcemy zaprosić Was do udziału w konkursowej dyskusji na temat literatury i powstałych na jej podstawie filmów. Co sądzicie o atmosferze i duchu książek - czy udaje się go oddać na srebrnym ekranie, czy też często gubi się przy przejściu z papieru na taśmę filmową, nawet, jeśli sama produkcja jest zręcznym dziełem? Jakie ekranizacje książek uważacie za naprawdę udane? W których owej atmosfery nie udało się oddać? Warto przeczytać Nocny pociąg do Lizbony i obejrzeć jego ekranizację. W książce to właśnie melancholijny nastrój (Portugalczycy powiedzieliby: saudade) tworzy całą atmosferę. A jak jest w przypadku filmu? |
|
2015-03-06 10:41:45
Jestem zagorzałym, zadeklarowanym książkofilem, jednak widziałam wiele udanych ekranizacji rozmaitych książek. Wydaje mi się, że to, co tworzy klimat filmu i może zadecydować o jego sukcesie to: 1. odpowiednio dobrana obsada, 2. odpowiednia muzyka, 3. scenografia- oprawa wizualna ( w tym również np. w serialach kostiumowych odwzorowanie detali ubioru i przedmiotów). Do moich ulubionych ekranizacji książek należą niewątpliwie filmy i seriale brytyjskie, które znakomicie oddają atmosferę książkowych odpowiedników. I tak np. mogłabym tu wymienić ekranizacje kryminałów Agathy Christie z Davidem Suchetem w genialnej roli Poirota, adaptacje prozy Dickensa (Wielkie Nadzieje i Mała Dorrit wbiły mnie w fotel!) czy Elisabeth Gaskell (doskonały miniserial Cranford wypuszczony przez BBC). Wszystkie te seriale ogląda się znakomicie, dzięki doborowej obsadzie wyśmienitych brytyjskich aktorów, wspaniałym plenerom (można poczuć klimat angielskich wiosek, miast i ogrodów), ale przede wszystkim klimatem.Nie mogę nie wspomnieć o serialowej ekranizacji "Dumy i uprzedzenia" którą mogę oglądać na okrągło setki razy i kocham tak samo, jak książkę! Muszę też wspomnieć o Harrym Potterze: od książek nie mogłam się oderwać a filmy są znakomite, posiadają ten sam magiczny klimat znany z książek, no i mogę w nich zobaczyć moich ulubionych aktorów. Dalej, oprócz ekranizacji brytyjskich uważam, że genialnych jest sporo produkcji polskich: do moich ulubionych należą "Nad Niemnem", "Chłopi" i "Noce i dnie". Jako rasowa humanistka, w liceum o profilu humanistycznym rozczytywałam się w tych książkach. Ekranizacje zachwyciły mnie w równym stopniu i z przyjemnością do nich wracam- uważam, że to właśnie obsada i wspaniała muzyka i realizm scenografii sprawia, że są to ekranizacje udane. Mogłabym wymienić również adaptacje nieudane, które mnie zawiodły, jednak po namyśle, nie będę tego robić, pozostanę przy moich ukochanych książkach i filmach (Narobiłam sobie tylko ogromnej ochoty aby coś obejrzeć lub przeczytać...) |
|
2015-03-06 11:25:19
Niezależnie od ekranizacji, na pierwszym miejscu dla mnie zawsze jest książka. Podam dwa przykłady książek, które mnie nie zachwyciły, a na podstawie których stworzono przewspaniałe ekranizacje: 1. "Wielki Gatsby" Fitzgeralda 2. "Zielona mila" Kinga |
|
|
|
2015-03-06 11:44:24
Przede mną jeszcze wiele książek do przeczytania, których ekranizację już widziałam, i na odwrót - wiele filmów, które będą musiały zmierzyć się z bardzo dobrą opinią o książce. Tak jak pisała Patrycjaf, książki o Harrym Potterze czy ekranizacje naszych rodzimych powieści takich jak "Chłopi" lub "Potop" są na bardzo dobrym poziomie. Z dzieciństwa pamiętam, że i książka i film "Milczenie owiec" wbiły mnie w fotel. Ostatnio przeze mnie przeczytane: saga "Pieśń Lodu i Ognia", "Wichrowe Wzgórza", "Chłopiec w pasiastej piżamie", "American psycho", "Lśnienie" zostały także bardzo dobrze przeniesione na ekran. Dobrze wspominam też film "Prestiż". Choć w filmie całe zakończenie zostało zmienione, nie odebrało to w żaden sposób ducha książki. Kiepskich ekranizacji nie pamiętam, natomiast film "Pokuta" był zdecydowanie lepszy od książki, która dłużyła mi się niemiłosiernie. Przeniesienie powieści na ekran wymaga sporych cięć jeśli chodzi o postacie drugoplanowe i sama fabułę. Jednak przy dobrej współpracy reżysera, scenarzysty, aktorów i całej rzeszy ludzi pracujących nad filmem, ducha książki oczywiście da się zachować. |
|
2015-03-06 13:06:07
Zacznę może od tego że mam kłopot z ekranizacjami. Przy czym, paradoksalnie, największy z tymi, które mi się podobały. Nic na to nie poradzę, ale Kondor będzie miał dla mnie zawsze twarz Roberta Redforda,a William z Baskerville twarz Seana Connery. To trochę tak, jakby film nałożył niewidzialne pęta na moją wyobraźnię. Ale po kolei... Po pierwsze, zauważyłam, że nie ma prostej korelacji między jakością książki, a jakością filmu. Możliwe są wszystkie kombinacje. 1. Świetny film ze świetnej książki ("Imię róży", "Trzy dni Kondora", "Władca pierścieni", "Nocny patrol") 2. Kiepski film ze świetnej książki ("Wiedźmin", "Dzienny patrol") 3. Dobry film ze słabej książki ("Wojna domowa") 4. Kiepski film z kiepskiej książki (przez grzeczność przemilczę) Po drugie, książka i film przekazują informacje w zupełnie inny sposób. Każdy z nich ma swoje plusy i minusy. Przekornie, zacznę od plusów filmu: to, co w książce może być nużące, w filmie można przekazać bezboleśnie. Znaczna część czytelników ma kłopoty z przebiciem się przez rozwlekłe opisy, podczas gdy dobrze sfilmowany krajobraz "łykają" praktycznie wszyscy ("Władca pierścieni", "Nad Niemnem", "Pożegnanie z Afryką"). Bywa też na odwrót - sfilmowana scena przez swą dosłowność z poezji zmienia się w żenującą groteskę (scena z papugą czy scena erotyczna na statku w "Miłość w czasach zarazy"), albo razi wulgarnością (scena balu albo lot nad miastem w "Mistrzu i Małgorzacie"). Po trzecie, bywają ekranizacje, które z jakiegoś powodu, którego nie potrafię określić, żyją w mej świadomości niejako obok książek. Na poziomie intelektu ogarniam, że to jedna i ta sama opowieść, ale na poziomie emocjonalnym są dla mnie całkowicie rozłącznymi tworami. Do takich "par" należą na przykład seriale wg Agaty Christie czy opowieść o Ani z Zielonego Wzgórza. |
|
2015-03-06 16:49:14
Często, ba praktycznie w 90% przypadków, jest tak, że ekranizacja średniej jakości książki, zarówno pod względem treści, jak i wyjściowego pomysłu, jest znacznie lepsza. Mało tego, mało wybitne dzieło czyni naprawdę wybitnym. Dobrym przykładem mogą tu być, przynajmniej dla mnie, "Opowieści z Narnii" Lewisa. Niesamowita bajkowa sceneria, dobre aktorstwo i świetny scenariusz sprawiły, że film ogląda się z wypiekami na twarzy. O jego nastrój dba odpowiednia oprawa muzyczna i tricki kamery, które dzięki różnego rodzaju zbliżeniom potrafią wydobyć z widza naprawdę głębokie uczucia. W książce budowaniu nastroju powinny służyć opisy, zarówno przyrody, jak i ludzi, stopniowanie napięcia i odwlekanie scen, które "powinny już były dawno się wydarzyć", na niemal ostatnią chwilę, by trzymać w napięciu i sprawiać, że czytelnik będzie wprost przerzucał strony, żeby się dowiedzieć, co było dalej, czy jego bohaterowie przeżyli i czy zrobili w końcu to, co zamierzali, a czego zdaniem mądrzejszego i bardziej uświadomionego czytelnika robić w żadnym razie nie powinni. To również dobry sposób na budowanie nastroju i więzi pomiędzy czytelnikiem, a postaciami literackimi. Sprawić, by były z jednej strony były kontrowersyjne i czytelnik nie zawsze popierał ich działania, a z drugiej tam im "skopać tyłek", by czytelnik po prostu musiał im współczuć. Tworzenie nastroju to również melancholijne powroty bohaterów; do czasów ich dzieciństwa, kiedy żyli inaczej, co innego robili i kto inny był ich przyjacielem. Teraz, patrząc na to, kim się stali, przez pryzmat wcześniejszych zdarzeń, rozumieją, jak bardzo się zmienili. Oni i czasy, w których żyją. Odpowiednio opisane sceny również mogą stworzyć odpowiedni nastrój. Powołałam się na ekranizację zaledwie jednej książki, ale jest ich więcej. Ot, choćby "Władca Pierścieni", "Hobbit", "Matylda", czy "Harry POtter". Wszystkie je łączy jedno. Dopiero ekranizacje uczyniły z nich prawdziwe bestsellery. Wcześniej reprezentowały stany mocno średnie w literaturze i choć niektóre stanowiły ( i dalej stanowią klasykę), to niewiele osób umiało przez nie przebrnąć, a jeśli to zrobiły, to nie kryły rozczarowania, tak jak ja, mówiąc, że sądziły, że to jednak będzie lepsze. |
|
2015-03-06 17:19:27
Pozwolę sobie nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że "Władca Pierścieni" czy "Hobbit" to stan mocno średni. To bardzo dobre książki "Władca" to wręcz rzecz wybitna (nie waham się uzyć górnolotnego określenia),tylko do czasu ekranizacji mniej znane. To się często zdarza. Jaskrawym przykładem świetnej,acz mało znanej do czasu ekranizacji książki, jest "Imię róży". Do chwili powstania filmu była to pozycja dla wąskiego grona intelektualistów i koneserów. |
|
2015-03-07 11:17:24
Wszystko zależy od książki. I wszystko zależy od filmu. Jeśli powieść była słaba, to i po ekranizacji nie można się zbyt wiele spodziewać - chociaż jednocześnie nie ma aż takiego rozczarowania. Pamiętam swoje przeżycia z Bezpieczną przystaną Sparksa - tu akurat najpierw czytałam książkę, o której tak szybko zapomniałam, że w połowie filmu dopiero zaczęło mi świtać, że skądś już znam tę historię. Na całe szczęście moja ulubiona książka - Fight Club - doczekała się porządnej ekranizacji. Nie jest to oczywiście ideał, a ja nadal polecam czytanie przed oglądaniem, jednak trzeba to przyznać twórcom - nie skrzywdzili tej historii. Jeśli chodzi o kolejność, to zawszę będę adwokatem książek. Z dwóch powodów. Zwykle książka powstaje jako pierwsza i to już powinno wystarczyć jako argument do zapoznania się z historią w tej kolejności. Ale jest też bardziej błahy powód. Ile czasu zajmuje przeczytanie książki? Najbardziej gorliwym pewnie kilka godzin, tym bardziej zajętym nawet kilka tygodni. Film to kwestia dwóch godzin, po których znając historię i jej zakończenie - nie wielu będzie się chciało sięgnąć po wersję drukowaną. Nie warto się rozleniwiać ;) |
|
2015-03-07 18:27:27
whisky - ja także wolę najpierw sięgnąć po książkę (jak chyba większość). Uwielbiam sama ruszyć wyobraźnią; tworzyć w głowie łąki, dystopijne światy, zamki, biurowce i inne oraz nadawać wygląd bohaterom. Gdy zdarzy się, że najpierw zobaczę ekranizację, to nie mam później tej frajdy z kreowania przedstawionego mi świata :) |
|
2015-03-07 18:39:11
szpachela - dokładnie! Poza tym, wtedy mogę siedzieć przed telewizorem, i marudzić w przestrzeń, że przecież "Marla miała nebieską sukienkę!", "a w tym pokoju to okna były zupełnie inaczej ustawione". Z drugiej strony, pamiętam jak zaczynałam czytać Agathe Christie to ciężko mi było sobie wyobrazić pewne rzeczy - jej powieści są osadzone w czasach, o których nie miałam pojęcia. I tutaj już seriale, szczególnie seria z Poirotem, bardzo mi się przydały... :) |
|
2015-03-08 12:45:52
whisky - :):) Takie detale potrafią nieźle zdenerwować ;) Albo jak ciemnowłosego przystojniaka zmieniają w filmie na blondyna, wrr ;) Nasunęła mi się jeszcze jedna myśl dotycząca tego, co zrobić, by dobrze oddać ducha książki. Warto, by przy produkcji filmu/serialu/bajki uczestniczył sam autor książki (jeśli jest to oczywiście możliwe). W takim przypadku twórcy filmu uzyskują najlepszą z możliwych pomocy. Dużo ludzi staje przed dylematem, obejrzeć film, czy odstawić go na później i najpierw sięgnąć po książkę. Jednak same ekranizacje są świetnym narzędziem do zrozumienia lektury szkolnej w przypadku osób mających stwierdzoną dysleksję. Myślę, że taka ekranizacja to duża pomoc w uzupełnieniu treści, gdy czytelnik ogranicza książkę do istotniejszych fragmentów. A co do dobrze oddanego ducha książki, przypomniała mi się jeszcze "Opowieść Wigilijna". Ten film animowany wg mnie świetnie oddaje atmosferę utworu Dickensa. |
|
2015-03-08 17:24:42
Co tam niebieska sukienka! Ja wymiękłam, gdy Helena, co to warkocz miała czarny niczym skrzydło kruka, okazała się blondynką. Myślałam, że już mnie nic nie zdziwi, a jednak zdziwiłam się i to bardzo, gdy dr Watson, niczym Kopernik, okazał się być kobietą. |
|
2015-03-08 19:52:32
Z ekranizacjami jest tak,że każdy z nas czytając książkę ma w głowie swoją wizję bohatera , scenerii itd. Wizja reżysera albo się z nią pokrywa albo nie. Tak więc trudno jest wszystkim dogodzić i sprostać wszystkim wymaganiom.Osobiście wolę czytać niż oglądać. Uwielbiam filmowe ekranizację Zielonej Mili czy filmy z serii o Harrym Poterze. Są zrobione cudownie, przyciągają uwagę i oddają ducha książek. Uwielbiam również serial Pamiętniki Wampirów, który jest 1000 razy lepszy od książki. Za to Wiedźmin, w pustyni i puszczy są kiepskie i naprawdę nie oddaję ducha książki , one nawet nie przyciągają uwagi. Tak więc moim zdaniem dużo zależy od umiejętności reżysera , naszych wyobrażeń i tego czy się pokrywają z wyobrażeniami innych czy nie. Jednak jak dobry by film czy ekranizacja nie była wolę czytać bo czytanie pobudza wyobraźnie i sprawia,że sama mogę kształtować swój wewnętrzny świat a tego żaden film mi nie da. |
|
2015-03-08 20:36:25
nureczka - dokładnie. Lekkie zdziwienie ;) justyna - oczywiście, każdy ma swoją wizję. Ale po zmieniać coś, co jest w książce napisane wyraźnie i drukowanymi literami, a nie stanowi w zasadzie istotnego punktu? Np. wygląd głównego bohatera. Dobrą taktyka jest też robienie tylko jedno - tj albo czytamy albo oglądamy. Wtedy zero rozczarowań ;) Ja tak zrobiłam z Na skraju jutra - nawet mam tę książkę, ale że film zbiera niezłe opinie, a ksiązka słabe... Skusiłam się od razu na ekranizację. I nie żałuję. :) |
|
2015-03-08 21:01:36
nureczka - najpierw myślę: "jak to, przecież Helena Trojańska miała jasne włosy". Później: "w ogóle to wtedy były chyba inne upięcia włosów, a nie warkocze". A za chwilę "aaa… o tę Helenę chodzi" :):) Rozbroiłaś mnie :) A Watsona kobiety nie znam i mam nadzieję nie poznać :) |
|
2015-03-08 23:58:57
Zazwyczaj najpierw sięgam po książkę, dopiero później oglądam film. Niestety ekranizacje rzadko są w stanie zaspokoić moje oczekiwania. Przykład? Sagę "Millenium" Stiega Larssona dosłownie pochłaniałam, nie mogąc się od niej oderwać. Jakoś tak wmieszała mi się między Camillę Lackberg, więc już wtedy byłam fanką kryminałów skandynawskich. Kilka miesięcy później wybrałam się z przyjacielem na maraton ekranizacji do kina, a tam "Dziewczyna z tatuażem". Dopiero po chwili zorientowałam się, że film jest ekranizacją Larssona. Gra aktorska żenująca, cała akcja spłycona, tak że musiałam znajomemu po filmie wytłumaczyć jak wydarzenia przebiegały w książce, bo nie czytając książki średnio można załapać fabułę. Ogromne rozczarowanie. Tej samej nocy wyświetlano "Igrzyska śmierci" i ten film mnie zachwycił i sprawił, że sięgnęłam po trylogię Collins. Po przeczytaniu książki stwierdziłam, że to naprawdę dobra ekranizacja, zgodna z treścią książki i nieprzekombinowana, druga część filmu również zaskoczyła mnie pozytywnie. Co do "Harry Pottera" to pierwszą część filmu obejrzałam bardzo chętnie, w końcu jeszcze byłam dość młoda, więc te wszystkie czary, latania na miotle mnie intrygowały, ale z każdą kolejną częścią było coraz słabiej. Ostatecznie oglądanie Pottera zakończyłam chyba na 5 części, żeby nie psuć sobie wrażeń z lektury, książki czytałam wiele razy i na pewno do nich jeszcze powrócę. "Władca Pierścieni" Tolkiena wciąż jeszcze przede mną, a w ekranizacji najbardziej podoba mi się męska obsada aktorska i genialne sceny walk, tylko dla nich mogłabym na maratony Władcy chodzić za każdym razem. Wśród zeszłorocznych "hitów" na uwagę na pewno zasługuje "Gwiazd naszych wina". Zwiastun ciekawy, nakłonił mnie do wypożyczenia książki z biblioteki. Niestety nieco rozczarowała mnie ta pozycja i nie rozumiem fenomenu tej książki, następnie obejrzałam film, który również niczego mi nie urwał. Aktorka była drętwa, prawie jak Kristen Stewart w "Zmierzchu" i ten jej śmiech, od którego przechodziły mnie dreszcze - lepiej wypadła w "Niezgodnej". Moim numerem 1 wśród ekranizacji jest za to "Zaginiona dziewczyna", tu najpierw obejrzałam film, a później przeczytałam książkę i to było bardzo dobre posunięcie. Doskonałe role Bena Afflecka i Rosamund Pike, moim zdaniem zasłużyła na Oscara w tym roku. Było tyle zwrotów akcji, że z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów na ekranie i dosłownie wbiło mnie w fotel. Po około 2 miesiącach wreszcie znalazłam czas na przeczytanie książki i stwierdziłam, że film idealnie oddał klimat książki, psychiczne problemy Amy, poczucie zagrożenia i jej intryganckie knowania. |
|
2015-03-09 09:03:15
Ja osobiście uważam, że najlepiej to przeczytać książkę bo ona ma zawsze w sobie to coś, co film nie ukaże. Jednocześnie w oglądając film zawsze producenci dokładają coś od siebie z czego film również jest interesujący, ciekawy, fascynujący. Co do filmów to bardzo ujął mnie film Kwiat Pustyni. Czytałam książkę 2 razy film też pare razy oglądałam i zawsze po przeczytaniu czy obejrzeniu filmu mam taki stan zadumy, rozmyśleń. Jaki film czy książka jest smutna prawdziwa a zarazem drastyczna. |
|
2015-03-09 23:02:47
"Kwiat Pustyni" piękne dzieło. Jak dla mnie książka zawsze będzie górować nad filmem, przede wszystkim dlatego, że nigdy nie zdarzyło mi się obejrzeć filmu, który odzwierciedlał wyobrażenia, które wytworzyła moja wyobraźnia podczas czytania :) |
|
2015-03-10 20:12:02
Z tą transakcją powieść-ekranizacja bywa różnie. Jak wiele osób już wspomniało, czasami jest tak, że ze świetnej książki powstaje równie świetna ekranizacja. Innym razem - ekranizacja do niczego - sytuacja nam bardzo znana. Ale zdarza się nawet tak, że ze słabej książki powstaje film całkiem dobry. Ja może podam dwa moje ulubieńce: świetna i książka i ekranizacja - "Pokuta" Ian McEwan Powieść przecudowna, da się ją czuć naprawdę, głęboka, dopracowana. Tak samo jak film. Świetnie dobrana muzyka, aktorzy, każda scena wypieszczona, każdy szczegół. Twórcy skupili się w równej mierze na każdym aspekcie filmu, nie tylko na głównym wątku. świetna książka i, niestety, ekranizacja do niczego - "Piknik pod wiszącą skałą" Joan Lindsay Książka (na faktach zresztą) to idealny kryminał. Napięcie, tajemnicza aura, niedopowiedzenia, czyta się ją z największą przyjemnością. A film? No cóż, ciężko mi powiedzieć, co to dokładnie jest. Flaki z olejem, mdły, francuski klimat. Można się jednocześnie zanudzić na śmierć i pogubić w tej całej plątaninie. Ekranizacja odstrasza, zdecydowanie. Pozdrawiam |
|
2015-03-10 20:27:56
Lubię wyobrażać sobie wydarzenia, uczucia jakie targają bohaterami. Dopiero później wolę obejrzeć ekranizację i skonfrontować to, co widzę na ekranie z książką. Książka zawsze toczy się wielowątkowo, ma rozbudowaną fabułę i działa na wyobraźnię czytającego. Ekranizacja gdyby chciała objąć wszystkie wątki, postaci i wydarzenia musiałaby przypominać rozmiarami brazylijskie seriale. A i tak żaden reżyser nie zdołałby dokładnie odwzorować fabuły. Kolejną sprawą jest indywidualny odbiór przekazu autora, słowo pisane zawsze zostawia dużo większą swobodę do interpretacji i duży margines dla działania wyobraźni. Ale znalazły się książki, które zachwyciły mnie na podstawie, których powstały filmy: "P.S. Kocham Cię" Cecelii Ahern - bardzo podobała mi się rola Gerarda Butlera, za każdym razem film ten potrafi mnie zarówno rozbawić, jak i wzruszyć. "Zielona mila" Stephena Kinga - niezwykła dawka emocji zarówno w książce, jak i filmie, po których zapada długa cisza. Co tu dużo mówić, po prostu majstersztyk. "Imię Róży" Umberto Eco - klasyka sama w sobie. Świetnie oddane realia XIV-wiecznej Europy rozgrywane w opactwie benedyktynów w północnych Włoszech. "Trzy metry nad niebem" Federico Moccii - jedna z ważniejszych dla mnie książek. Film również. "Lot nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya - dzieło wybitne. Jedynym niuansem był dobór aktorki do roli siostry Ratched. Louise Fletcher zagrała bardzo dobrze, ale jeśli chodzi o sam wygląd, kompletnie nie przypomina postaci opisywanej w książce, a przecież opowiadający o wszystkim na kartkach papieru wódz Bromden z wielką dbałością o szczegóły opisywał każdą, nawet najmniejszą zmianę rysów twarzy pielęgniarki. Mimo tego drobnego uchybienia, film rewelacyjny. "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell - film jest wyjątkowy i naprawdę nakręcony wręcz idealnie, nie wyobrażam też sobie innego Rhetta Butlera i innej Scarlett. Nie dziwi więc mnie to, że nikt nie podjął się kolejnych ekranizacji tej wspaniałej powieści. A także wszystkie ekranizacje powieści Nicholasa Sparksa, reżyserom udało się przenieść na ekran emocje, jakie poznajemy w książkach. Natomiast nie podobały się mi filmy: "Samotność w sieci" Janusza Leona Wiśniewskiego - denerwowały mnie kryptoreklamy sponsorów i sztuczna gra. "Wehikuł Czasu" Herberta George'a Wellsa - mimo iż wersja z 1960 roku znacznie odbiegała od powieści, to miała swój urok klasycznego filmu o podróżach w czasie. Natomiast w remake'u zamiast wrócić do książki (różniącej się znacznie od filmu) postawiono zniszczyć klasyczny film, fatalnym scenariuszem, zaskakująco marnymi efektami specjalnymi i drewnianym aktorstwem. |