Jest coś w języku Żeromskiego, w jego prozie, co ma jakąś ukrytą kadencję, rytm każdego zdania, może to jego znajomośc greki i łaciny. Każde zdanie składa sie jakby z dwu części muszli - jedna pasuje do drugiej, jedna drugiej odpowiada, całe zdanie rozchyla się na dwie strony. Albo jak skrzydła motyla, kiedy się tego zdania dotknie, otwiera się ono i gra i śpiewa pełnią urody. Widać to najwyraźniej na próbach. Jeśli aktor zgubi w zdaniu jedno "i" albo połknie przecinek, zdanie brzydnie, kurczy się, przestaje świecić swoją pełni
Jest coś w języku Żeromskiego, w jego prozie, co ma jakąś ukrytą kadencję, rytm każdego zdania, może to jego znajomośc greki i łaciny. Każde zdanie składa sie jakby z dwu części muszli - jedna pasuje do drugiej, jedna drugiej odpowiada, całe zdanie rozchyla się na dwie strony. Albo jak skrzydła motyla, kiedy się tego zdania dotknie, otwiera się ono i gra i śpiewa pełnią urody. Widać to najwyraźniej na próbach. Jeśli aktor zgubi w zdaniu jedno "i" albo połknie przecinek, zdanie brzydnie, kurczy się, przestaje świecić swoją pełni