Na parapecie duet miejskich gołębi nie spieszy się do odlotu. Beztroskie stworzenia spacerują po całej szerokości, tupiąc trójkątnymi łapkami o nagrzaną blachę i od czasu do czasu wyciągając szyje, zaglądają do mieszkania. Monotonia w obrębie czterech ścian spycha je do krawędzi parapetu, gdzie spod dużych źrenic wypatrują zmian w tonącej w upale ulicy Westerplatte.
Do sali balowej napływa szumna rzeka drogiej garderoby, rozświetlonej połyskującą biżuterią, pachnąca z daleka mieszanką ostrych wód kolońskich i słodkich kwiatowo-owocowych perfum. Od wejścia przygrywa jej jazzowa muzyka, delikatnie wydobywana z klawiszy przez przysadzistego pianistę. Śpiewa on nostalgiczną piosenkę o tym, jak zmienna potrafi być fortuna. Robi to zmysłowym, niskim głosem, którego nikt nie słucha.
Więcej