Pod cerowane obłoki - wiersz
Kiedyś popadli i się udali
pod kraty włazów,
płoty czy mosty,
przez marginesy nieludzkiej skali
równią pochyłą po linii prostej.
Z latarką w ręku siebie zbierali.
Po zdartych łachach,
po szkle czy sznurkach.
Zgniotami puszek zakołowali
i już ich nie ma na podwórku.
Zmarkotniał śmietnik niebebeszony,
żelazną paszczą dziarsko nie kłapie.
Noc ogłuszona ukrywa braki
w stercie kartonów
tuż pod trzepakiem.
Marzną nad ranem
bez kołdry z gazet
na wolnych ławkach drzemki drewniane.
Kij nie zamierza powzruszać koszy,
bezpańskich petów nikt nie dożarzy.
A oni tak jak stali poszli,
przez krawężniki
na drugą stronę.
W dziurawych czapkach taszczyli myśli
do kwater bliżej nieokreślonych.
Do ciszy po tym co było pieskie,
po życiu ciętym
na cienką nutę.
Na pańskie trawy hali niebieskich
przez ucho bramy w igle wykłutej.