Dzień lenia - wiersz
Co ranek jak batem podrywa mnie z łóżka,
masa spraw codziennych u stóp mi się tłoczy.
Gniecie ciężko kołdra i parzy poduszka
gdy próbuję przymknąć rozespane oczy.
Aż tu dzisiaj nagle, ze zdziwioną miną
zwlokłam się z pościeli całkiem od niechcenia.
Zadumana szczerze nad tego przyczyną
zerknęłam w kalendarz i widzę – dzień lenia.
Więc wzięłam do serca tę szczególną datę,
powoli do kuchni boso poczłapałam
myśląc, czy zaparzać warto dziś herbatę.
Zbyt wiele zachodu – więc zrezygnowałam.
Mech, zielsko po nocy na zębach porosło
lecz kierując kroki do małej łazienki,
stwierdziłam że zdążę i ziewnęłam głośno
niczym hipopotam, aż chrupnęły szczęki.
Siadłam nieruchomo na starej kanapie.
Zegar za plecami równomiernie dyszy,
mucha na komodzie bezwstydnie się drapie.
Plamę na obrusie kontempluję w ciszy.
Karton z mordą krowy śmieje się wesoło.
Z brzucha do mnie stuka apetyt na mleko.
Z wczorajszej kolacji na stole zostało.
Macam wzrokiem szklankę – stoi zbyt daleko.
Ze stolika łypią na mnie czekoladki.
Kolorową tęczą kusi mnie rozpusta.
Może bym i zdarła z nich te słodkie szatki,
gdyby jeszcze same chciały wskoczyć w usta.
Nie wiem co tak bardzo mnie rozleniwiło,
bo w żadne dni lenia wcale mi nie wierzcie.
Lecz tak sobie myślę, jakby pięknie było
gdyby mi się chciało, tak jak mi się nie chce.
Dodany: 2013-01-29 14:41:22
Dodany: 2013-01-10 17:52:06
Dodany: 2013-01-10 16:30:49