Zimowit jesienny cz.10
To było nietypowe przebudzenie. Pierwszy raz od dłuższego czasu przy podnoszeniu powiek Elzę nie bolało serce, lecz całe ciało. Młoty uderzały w każdy mięsień, a szpilki wbijały się w głowę. Jedna, po drugiej wchodziła głęboko sprawiając okrutny ból. Chciała krzyczeć lecz jedynie, na co było ją stać to cichy, niewyraźny jęk. Wstawanie sprawiało jej wielką trudność, więc usiadła. Całe pomieszczenie zawirowało wokół niej. Kolejna igła została wbita w mózg z podwójną siłą. Kobieta rozejrzała się dookoła. Naprzeciwko niej znajdowało się starte już lustro, a w nim blada twarz i ogromne sińce pod oczami; jedynie czerń w oczach nadal pozostała taka sama. Opuszki palców zmierzyły wygnieciony puch w kołdrze. Sprawdzała każdy zmysł po kolei, upewniała się czy nie śni. W powietrzu unosił się zapach piżmu i rzeżuchy. Znała ten zapach, wiedziała gdzie jest.
- Jak się czujesz? – Znajomy głos pognał ku niej.
- Mamo? Co ja tu robię?- Elza czuła ogromną pustkę, nie wiedziała dlaczego się tutaj znajduje. I znów- szpila wbiła się w głowę.
- Musimy porozmawiać…- Doris usiadła i wygładziła suknię.
Nicość jaka tkwiła w Elzie przerażała ją, z jej myśli tworzył się jeden, ogromny znak zapytania. Nagle ujrzała coś na swojej sukni. Leżała tam mała, biała koperta zaadresowana właśnie do niej. Kobieta spojrzała pytająco na matkę lecz ta wzruszyła jedynie ramionami. Otworzywszy ją ostrożnie, wyjęła małą karteczkę z napisem: Odpowiedź znajduje się bliżej niż myślisz. Spytaj matki starej Zimmermann, Elzo…
Węgielki zmierzyły matkę i usta Elzy wypowiedziały słowa wypisane na kartce. Rozmówczyni siedząca naprzeciw kiwnęła porozumiewawczo głową.
- To ty?- Zdziwiła się.
- Oczywiście, że nie!- Zaprzeczyła gwałtownie Doris. - Jest jednak, coś o czym muszę ci powiedzieć.
Elza zesztywniała się zaczęła wsłuchiwać się w głos matki.
- Nie powinnaś zwracać się do mnie „matko”, prawdę mówiąc nigdy nie powinnaś tego robić. - Zaczęła spokojnie - Nie jestem twoją matką, Elzo. - Dłonie trzęsły jej się wprawiając suknię w lekkie palpitacje- zacznę od początku... W roku 1836, kiedy nie byłam jeszcze taka stara, wybrałam się w podróż nad Bałtyckie morze. Zamieszkałam w niedalekiej wsi- Chałupy. Mieszkali tam nietypowi ludzie, nieco przestarzali. I pewnego dnia… zaczęły się tam dziać dziwne rzeczy, otóż oskarżono pewną kobietę o konszachty z diabłem. Bowiem miejscowy znachor osądził ją o rzucenie uroku na Jana Kąkola, który zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Kobietę zamordowali, nikt jednak nie przejął się jej rodziną. Posiadała dwie córeczki. Trzyletnią Deborę, oraz siedmioletnią Elzę. Debora została zabita dzień później, ty miałaś być następna… Jednak kobieta, u której wtedy mieszkałam ukryła cię. Groziło wam obojgu śmiertelne niebezpieczeństwo, dlatego schowałam cię pod torbami i zabrałam ze sobą do centrum Bytomia. Ludzie myśleli, że jesteś moją córką, którą odebrałam od dawnego męża. Rok później poznałam Cypriana- przełknęła głośno ślinę- on o niczym nie wie, również myśli, że jesteś moją córką z poprzedniego małżeństwa. Elzo, prawdę mówiąc nigdy nie byłam gotowa na to, by wyznać ci prawdę, nadal nie jestem, ale… Od kilku miesięcy dostaję okropne listy, w których jest ukazywana twoja śmierć w przeróżny sposób. Na początku nie przejęłam się tym zanadto lecz, gdy Rachel przytrafiło się to nieszczęście wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Elzo- zaczęła płakać- ja nigdy nie uważałam cię za czarownice, nie jesteś nią, nie rzuciłaś uroku na własną córkę! Wychowywałam cię i kochałam jak prawdziwa matka.- jej ciało zaczęło drżeć- Nie wiem, co się wczoraj wydarzyło, ale jakiś mężczyzna przyprowadził cię tutaj wieczorem, mówiąc, że leżałaś na ulicy przy rynku. Wystraszyłam się, ja… musiałam ci powiedzieć. Tak bardzo mi przykro, Elzo, córeczko moja… Przepraszam.