Zapiski z życia pantofelka (z cyklu "Miejskie historie")
e inni byli z innej dzielnicy, ulicy, czy klatki. Segregacja była zawsze. Do jakiej grupy zostałem przypisany, czy to przez rodziców, czy też przez społeczeństwo? Średnio-zamożna klasa mieszczańska. Ani nie biedni, ani nie bogaci. Pseudokatolików, jednak tej klasyfikacji jestem świadom dopiero teraz. Tak czy siak teraz się sobie tylko kłaniamy i pozdrawiamy zdawkowo. Jednak to właśnie w tej dziewczynie po raz pierwszy dostrzegłem piękno. Raczej przeciętnego wzrostu, chuda (a preferuję kobiety, które mają jednak trochę ciała; które mają „czym oddychać” jak to mówią), włosy w nieładzie, dyskretny, prawie niedostrzegalny makijaż. Cóż mi się w niej spodobało? To w jaki sposób otworzyła drzwi do klatki. Wyciągnęła klucze z kieszeni, które oczywiście w ramach codziennego pośpiechu upadły na wylewkę betonową. Jej swoboda w podnoszeniu kluczy i zarys delikatnego uśmiechu sprawiły, że wstrzymałem oddech kompletnie urzeczony. W tym momencie byłem cały jej, może nawet zgodziłbym się na dłuższy związek właśnie z nią – sąsiadką, która nigdy mnie nie pociągała. Ale oczywiście nie dostrzegła wyrazu mojej twarzy, nie odczytała uczuć kłębiących się pod moją czaszką. Nawet na mnie nie spojrzała. Bo i po co właściwie? Piękno jest jak ptak, którego nie można złapać.
środa
Cholerne obowiązki domowe. Sprzątanie, obieranie ziemniaków, gotowanie. Zanim się spostrzegłem minęła już 17-ta. Dawno już chciałem usiąść za klawiaturą i podzielić się (chyba z samym sobą) moimi dzisiejszymi obserwacjami. Kwestia piękna znajduje się na mojej liście w ciąż na topie. Muszę być szczery z samym sobą. Dziwak ze mnie. Kto poświęca tyle czasu i energii na zagadnienie, które praktycznie nikogo w dzisiejszych czasach nie nurtuje? Tylko 30-letni maniak intelektualny. Często zazdroszczę mojemu młodszemu bratu. Choćby w tej chwili mu zazdroszczę. Brnie twardo do przodu nie zastanawiając się w ogóle, choćby przez minutę dziennie, takimi pierdołami, które potrafią zająć moją bujną wyobraźnię bez reszty. Tacy ludzie jak mój brat nie cierpią intelektualnie, nie pociąga ich samotność i wewnętrzny przepływ problemów. Po prostu żyją, jak choćby taki pantofelek. Skupiają się tylko i wyłącznie na chwili obecnej. I o wiele lepiej na tym wychodzą. Pieprzony pantofelek! Zaś mnie, tego wyalienowanego ze społeczeństwa pantofelka-dziwaka, znowu zajmuje problem piękna. Obierając ziemniaki doszedłem do wniosku, że nie potrafię dostrzec piękna w jego najczystszej postaci. Piękno postrzegam przez pryzmat intelektu. Nie widzę piękna w nim samym. Nie dostrzegam go tam. Nie potrafię obcować w nim w jego naturalnym otoczeniu. Istotę zjawiska przysłania mi mózg. Pamiętam jak kiedyś usłyszałem od nauczycielki, że „młodego człowieka wychowuje się obecnie pod względem intelektualnym, jednocześnie zaniedbując wychowanie emocjonalne”. Kobieta, mimo że z wyższym wykształceniem, była nieźle stuknięta. Miała jednak w tym konkretnym przypadku rację. Czuję ten dyskomfort w samym sobie. To chyba Witkacy, o ile dobrze pamiętam, zwracał uwagę na koniec pewnej epoki. Umarł Bóg, nadchodzi cywilizacja. Jednak z industrialnym społeczeństwem przyszła też pewna choroba – nadmiernie wykształcony intelekt kosztem rzecz jasna emocji. Czy to dlatego czuję się ateistą? Ponieważ zatraciłem umiejętność odczuwania emocji związanych z wyznawaniem wiary? Tym samym stałem się pół-człowiekiem? Nie jestem pewien. Zresztą ta łatwość przytaknięcia, która we mnie się właśnie kołacze, jest zarazem wyraźnym znakiem ostrzegawczym. Proste drogi i proste odpowiedzi zazwyczaj prowadzą na manowce. Jednego jestem świadom. Nie potrafię obcować z pięknem tak, jak zapewne potrafili to moi przodkowie. Jestem nazbyt mądry i ten fakt przysłania mi zapewne właściwy obraz tego zjawiska-emocji. Po co właściwie potrzebny człowiekowi intelekt? W tych czas