Z bocianiego gniazda - Igrce
Uff... No jezdem... Już żem myśloł, że sie do tego zafajdanego (ptaki jak wiadomo fajdają na prawo i lewo bez wyraźnego powodu) gniazda nie wdrapie. Takie to wszystko po dyszczu obślizgłe, jak za przeproszeniem żona czteropalcego Bodzia, albo nawet jak on sam. Tfu! Bodzio urodził sie z wyraźnymi brakami w upalczeniu renców i nogów. Baby we wiosce godoły, że to stygmaty jakiesik, ale mnie sie wydaje, że on po prostu paluchów nie ma i tyle. Wielkie mi halo.
Dobrze, że wzionem ze sobom do gniazda kubełko. Cały tydzień lało, jakby sie kto wzioł i uwzioł i pełno tu wody. Ino rybów patrzeć. Franca natura całkiem sfiksowała. Albo goronc, że żyły z człowieka wychodzom, albo leje, że przy oddychaniu utopić sie idzie. A oddychać trza, bo jakże to tak. Nie po bożemu. Cholewka... Z pół dnia bede te wode wyliwoł. Szczelnie budujom, gadziny.
Z tego dyszczu to sie tylko chłopoki z drużyny Maciuli cieszyli, bo pomógł im zawody wygrać. Jak co roku w listopadzie, sołtys zorganizował przełajowy bieg sztachetowy pomiendzy okolicznymi wioskami. Głównom nagrodę ufundowała rozlewnia win owocowych i owocopodobnych z Pajdów Małych, wienc chłopoki dali ze siebie wszystko. A Józek Trutka to dał nawet wiencej i teraz trza mu część nagrody do szpitala przemycać. Dostał tyż wendke teleskopowom jako nagrode specjalnom dla najaktywniejszego, ale chłopy sie śmiejom, że zepsutom, bo nic bez niom nie widać.
Po tym zwycięstwie caluśka wioska na drogę wyległa, żeby naszych złotych chłopców przywitać, a jak nadjechali, to tylu sie na wóz rzuciło, że go kobyła Miętusowej uciągnąć nie mogła. Cosik mi sie jednak wydaje, że bardziej interesowała ich ta nagroda, niźli sami sportowcy. Ci pomyśleli chyba tak samo, bo wszystkich fanów pogonili na zbity łeb i szyje przy pomocy klubowej sztachety. W tym całym zamieszaniu mały Zydel tak sie nieszczęśliwie na mokrym dyszlu poślizgł, że jape se rozwalił aż miło.
Sklepikarz Balon patrzył na to wszystko i pomstował, że teraz to nagrode bedom miesiąc pić i obroty mu spadnom i tak już spadniente. "Obstrukcja gospodarcza teraz taka" - godoł - "że nawet papier toaletowy nie idzie. W wychodku każden jeden korzysta z literatury oświecenia, co to mu z lepszych czasów sie została, nie dziwota tedy, że ciemnota sie szerzy w narodzie jak dżuma jaka, albo inna franca".
Najprzód żem pomyśloł, że gada jakby się karbidu najadł, ale jakem wieczorem załonczył telewizor, to zobaczyłem, że mamy szanse stać się karbidowym potentatem i to nawet na światowom skale, tak bardzo wzrasta w narodzie jego konsumpcja. A my nic, tylko narzekomy, zamiast patrzeć gdzie leżom grajcary. Dyć to może dźwignonć całom naszom gospodarkę i to nawet do góry! Ech, mierzi mnie, jak na te impotenty patrzę, co to je w telewizorze widzę. Jedyna nadzieja, że rozmnażać się tyż nie umiom. Pewnikiem som tak zapracowane, że telewizora nie oglondajom i nie wiedzom, że ludziska same by sobie poradziły, jakby im renke uwolnionom dać.
Dajmy na to, u nas chłopy jak co zobaczom, od razu na nasze grunta przenoszom i biznesa robiom... A czemu? A, bo głupie nie som. Taki Heniek Socha, co do brata do miasta jeździ ełro sport oglondać, to zaczoł nawet walki w klatce organizować. A to ze Zachodu jest, a on przeniósł, czyli jak się chce, to można. Znalozł jednom chałupę przy byłym pegieerze i w klatce na półpientrze zorganizował walkę Cabana Waldemara z Witkiem Pajuchem. Po pienć złociszów bilety sprzedawoł, a chętnych było, że ho, ho. Z tym, że walka sie nie skończyła, bo dozorczyni wszystkich na cztery wiatry szmatą rozpędziła, wrzeszcząc, że błocka nanosili, jak jakie świnie. To teraz Heniek myśli, żeby do miasta na stałe wyjechać, bo tam wiencej klatek jest i wienksze możliwości biznesu. Ha! Niby chłop, a geniusz.
No... Wode żem wyloł, to ide se cosik zjeść, bo już mnie głód ssie. Pewnie od mokrego