Wróć...
Nakarmiłeś mnie do syta słodkimi słowami,
dziś ich smak, aż mdli.
Obsypałeś rozkosznymi pocałunkami,
teraz został po nich wklęsły ślad.
Podarowałeś mi czułych spojrzeń most,
bym mogła znaleźć schronienie, gdy zdotyka mnie tęsknoty deszcz.
Częstowałeś komplementami, jak kruchymi faworkami z cukrem pudrem,
a ja, w chłodne dni, otulałam się delikatnością ich białego puchu.
Narysowałeś mapę swojego ciała, zaznaczyłeś pagórki, doliny i wzniesienia, żebym nie zgubiła drogi.
Zatraciłam się w pożądaniu, zgubiłam ślad w namiętności, straciłam z oczu drogę.
Ofiarowałeś mi kilka płomiennych hotelowych nocy, garść namiętnych delegacji, gorących weekendów kosz.
Pozostały mi głuche noce, ciche dni, zawierzane poduszce słone łzy.
Dałeś mi parasol słońca, tęczę uśmiechów, ciepłe ramię, bliższą bliskość, intymność chwil, miękkość dłoni, kołdrę czułości, nadzieją podszyty płaszcz, przelotem kradzione pocałunki, ogród westchnień, koniczyny szczęścia, wianek bezpieczeństwa, pierścionek...
Odchodząc, zostawiłeś pachnącą Tobą koszulę w której śpię, popuchnięte żalem oczy, zimną kołdrę, chłód poranków, nie wysłane wiadomości, wspomnień cierpki smak, gorzką pigułkę tęsknoty, oczekiwań tykający zegar, zaproszenia in blanco, drobne smutku w kieszeniach, wyblakłe fotografie...
Tylko Kraków wciąż ten sam, miasto miłości.
Czekam, karmiąc Twoimi kłamstwami gołębie...