Welesyn
Miał siwiejące, krucze włosy. Nosił je krótko ostrzyżone. Brodę pokrywała krótka szczecina zapuszczonego zarostu. Ubrany podobnie w chłopskie odzienie nie przypominał w niczym doświadczonego wojownika, którym był. Czterdzieści lat z okładem naznaczyło bruzdami jego twarz. Nadal jednak zachował w spojrzeniu wigor młodzieńca.
- Zmierzaliśmy Cię odszukać – ciągnął – Słyszałem, że zaszyłeś się gdzieś tu w głuszy nieopodal tego miasteczka. Planowaliśmy rozpytać w karczmie o ciebie. Szczęście, że znalazłeś nas pierwszy.
- Pomówimy więcej przy strawie. Trzeba by was opatrzyć. Najpierw pogawędzę z jednym ze zbrojnych. Specjalnie zostawiłem go żywego.
***
Zwinęli skóry w toboły i zarzucili na plecy. Wóz zostawili na polanie. Weszli w głąb lasu. Prowadził ich ledwie widoczną ścieżką. Meandrowała pomiędzy drzewami, co jakiś czas urywając, żeby zgubić niechcianych gości. W powietrzu było czuć zapach igliwia i mchu. Poranna rosa osiadała na butach i ubraniach nieprzyjemnie je przemakając. Nie rozmawiali. Towarzyszył im tylko szum lasu. Gdzieś było słychać uderzenia dzięcioła. Słysząc trzask gałęzi co jakiś czas nieopodal umykały sarny i inne zwierzęta. Szli dobrym tempem. Po około dwóch godzinach poczęli słyszeć narastający szum jakiegoś strumyka. Drzewa zaczęły się przerzedzać. Ich oczom ukazała się mała chatka z bali. Wkomponowana w krajobraz jakby wyrosła prosto z lasu niczym grzyb z mchu. Z jej komina sączył się dym. Widać, że ktoś gotował strawę w środku. Ich uszy dobiegły słowa sprzeczki.
- Wyłaź z mojej kuchni! Mówiłam Ci, że nie dostaniesz nic do jedzenie dopóki on nie wróci. Czekaj przed domem – powiedziała młoda kobieta zdzielając go szmatą
- Nie masz Boga w sercu – odparł drobny otyły mnich, wycofując się niezgrabnie
- Mam tam więcej Bogów niż ty klecho! – odkrzyknęła
- Wiedźma! – odsapnął wygładzając habit i przeczesując resztki, niegdyś pewnie bujnych czarnych loków
Mnich rozpromienił się na widok zbliżających się mężczyzn i wyszedł im na spotkanie.
- Pochwalone imię Pańskie! Czekałem na Ciebie. Chociaż spodziewałem się, że będzie bliżej pory obiadu. Nieważne! Widzę, przyprowadziłeś gości. Pozwólcie cni Panowie, że się przedstawię. Jam jest brat Maciej. Sługa uniżony Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Wędrowny ewangelista dzieł naszego zbawcy.
Maciej naprawdę był mnichem. Prawdą było, że był wędrowcem. Przynajmniej od czasu kiedy uciekł jakiegoś zapomnianego przez świat i historię klasztoru. Życie w zamknięciu i śluby milczenia okazały się nie korespondować z jego naturą. A i mnisi wikt mu nie służył. Miał około trzydziestu lat. Bystre piwne oczy. Wesołą twarz. Oraz resztki czarnych loków choć już przeplatanych siwymi włosami. Tensura pomimo, że dawno nie golona nie planowała odrosnąć. Podkreślała tylko wcześnie rozpoczęty proces łysienia.
- Przyjaciele mojego przyjaciela to moi przyjaciele – ciągnął – jak was zwą?
Wtem dostał zwiniętym tobołem skór.
- Weź to i zabierz do szopy. Sprzedam to później na targu. Swoją drogą nie myślałeś żeby ruszyć już w dalszą drogę z tym swoim szerzeniem dobrej nowiny? – powiedział gospodarz
- Słowo dałem, że nie odejdę póki nie nawrócę Cię na łono kościoła. Uratowałeś mi zdrowie a może i życie. Ja uratuję Twoje życie wieczne w Panie. – odparł wesoło Maciej nie przestając się uśmiechać
- A przynajmniej będziesz próbował tak długo jak gościć Cię będę dając dach nad głową i strawę. – wtrącił gospodarz
- Ale jakże by mogło być inaczej. Gość w dom Bóg w dom. To najlepsze warunki do przybliżenia Cię do Boga. Jedynego prawdziwego Boga – dodał głośniej żeby kobieta go słyszała
Kobieta w odpowiedzi prychnęła jak kotka i wykonała w powietrzu gest rękami mający odstraszać złe a duchy. A może zwyczajnie kazała mu się iść chędożyć. Słowiańskie klątwy są zwykle bardzo dosadne w swoim znaczeniu.