Ważki
Pamiętasz? Uśmiechnęłam się do ciebie, wtulona dłonią w zakamarki twoich myśli. Spacerowaliśmy brzegiem zmyślonego jeziora, na drugim końcu widzieliśmy białe przystanie wypoczynków. Wykonywaliśmy taneczny krok, prowadząc parę utrzymanych w uścisku dłoni. Oddechy wody i słońca wtapiały się czerwcowo w potajemne ruchy ważki. Każde skrzydełko wygrzewało się na kamieniu. Na skraju wody i ziemi ktoś umyślnie pozostawił chodnikowe płytki. Przypomniałam sobie wtedy twój dziecięcy zachwyt – tak lubisz niestworzone skrawki artykułów – opowiadałeś mi o marzeniu, które błyszczało w twych błękitno – zielonych oczach. Marzyłeś cicho o spowolnieniu czasu, bezruchu myśli, czystej lewitacji nad rzeczywistością. Chciałeś zostać… nie-ważką, srebrnozłocistym szmerem gestu zawieszonym w międzyprzestrzeni. Zapragnąłeś mieć skradziony naturze model prawdziwej wolności. Zaśmiałam się ponownie w głębi cichym, wesołym chichotem, widząc jak czujnie śledzisz małe ważki przysiadające na kamieniach. Uporczywie próbowałeś mi wmówić, że mają one swoje małe życie i małe lotniska – przystanie przyziemnego oddechu potrzebnego im tak samo jak chwili zastanowienia w momencie bezruchu uśpienia. One podnoszą się, by w towarzystwie przemilczeć wszelkie powietrzno – ziemne drogi. Krążyliśmy więc razem, małym pagórkiem oddzielonym nićmi zielonej krwi od błękitnej tafli płynącego nieba. Rozmawialiśmy nagle szeptem, obawa spłoszenia łagodnych zmarszczek wody skupiła nas w łagodnych gestach zdziwionych prostotą piękna. Ogłuszony ciszą zboczyłeś z drogi prosto na polankę rozśpiewanych kwiatów. Ich usta łapczywie rozwarte były na nektar popołudniowego blasku. Obsypałeś mnie zerwanym kwieciem, gniewając się na czarne łzy przebudzonych czteronogich i sześcionogich drobin. Wplotłam kwiaty we włosy i podążyliśmy dalej. Przed siebie. Tego dnia nie widzieliśmy tamy na małej rzece. Gdyby ktoś zawołał, uśmiechnęlibyśmy się fotograficznym ujęciem oka. By zapisać w pamięci obrazy z dalekiej podróży po bliskiej okolicy, pozdrowienie i urodę ważki. (o1.o7.2oo7r.)