Wariatka.
Wiosenny ranek, przystanek autobusowy. Duże miasto, mała dzielnica. Ludzie na przystanku, autobus.
- Wsiadaj, wsiadaj…
- No co Pan Panie, przecież wsiadam.
Kobieta około pięćdziesiątki z nieukrywanym trudem, szepcząc coś pod nosem wsiadła do popularnego autobusu linii 125. To, co spotkała wewnątrz nie stanowiło dla niej żadnej zatrważającej, ani jakiejkolwiek innej nowości. Tak jak co dzień, od dni trzech, zastała wewnątrz tłok. Tłok zaspanowymęczonych twarzy, twarzy bez pasji i bez zastanowienia, bez sił na cień zastanowienia.
Były to smutne twarze, nie raz obmacane przez życie.
Kobieta około pięćdziesiątki miała na sobie staromodny, przeciwdeszczowy płaszcz, odsłaniający jedynie ortalionowe spodnie i wyraźnie za duże adidasy. Żadnej elegancji, żadnego erotyzmu - czysta, rasowa outsiderka. W ręku trzymała foliową, super wytrzymałą reklamówkę (z tych, co tak szybko się na pewno nie rozłożą). Z reklamówki wystawała naga gałąź - która mogła być z powodzeniem nagą gałęzią bzu - oraz wystrzępiona, zabłocona poduszka.
Kobieta około pięćdziesiątki raz po raz, ze zdziwieniem spoglądała na trzymaną torbę.
Jakby zastanawiała się, po co właściwie jej to wszystko.
- Po co właściwie mi to wszystko?
- Zawsze może się przydać.
Kobietę uspokoiła taka odpowiedź, ucieszyła nawet. Zaczęła się więc uśmiechać – i to uśmiechać do ludzi, do ich nieuśmiechniętych, wyschniętych ust, do ich traum, strachów, cichych nadziei, małych radości, gniewów, grzechów i wstydów.
Uśmiechała się pogodnie i szczerze.
Ludzie zaś pochłaniali ją wręcz wzrokiem – dyskretnie, ale chcieli napatrzeć się do syta. Omijali tylko rozbiegane oczy kobiety, jak gdyby oczy te niosły jakieś zagrożenie, jak gdyby mogły dotknąć i zostawić mokry ślad. Była chciana i nie-chciana. O czymś przypominała, do czegoś tymi swoimi łachmanami i ubóstwem najwyraźniej piła. O coś tu chodziło. Może wysiądzie na następnym przystanku…
- Już wysiądź.
- Dobrze, ale o co tu chodzi?
Nie czekając na odpowiedź Kobieta wysiadła na następnym przystanku.
- O ludzi, ich sumienia - masz je poruszać. – odpowiedź padła już na zewnątrz.
- I poruszam?
- Nie.
Kobieta poczuła po raz kolejny brak logiki i sensu jakiegokolwiek.
- To całe jeżdżenie moje jest chyba bez sensu.
- Nie tylko to kochana, wiele rzeczy wymknęło się spod kontroli. Cała ewolucja od małpy poczynając…Jedzie 27, wsiądź do niego.
Kobieta poprawiła gałązkę w torbie, weszła do pojazdu.
Bóg zapalił papierosa i odszedł niespiesznie w kierunku dworca.