"Walcząc o wieczność" Rozdział I 'Na pewno umarłam"
Gwałtowne przebudzenie to nie jest to na co czeka każdy człowiek. Masz wrażenie spadania w przepaść i po prostu się budzisz. Skoro już się obudziłam to czas sprawdzić co w moim ciele nadal jest sprawne, a co już nie. Oczy. Widzę więc to chyba dobry znak. Gorzej jeśli okaże się, że wszystko co „widzę” jest w mojej głowie. Niepewnie poruszam głową. Żadnych oznak bólu. Progres. Wzrokiem omiatam pokój. Jest duży i jasny z jednym ogromnym oknem sięgającym od ziemi do sufitu. Ma złote zasłony, ale nie sprawiają wrażenia, jakby przytłaczały pokój. Wręcz przeciwnie idealnie pasują do kremowych ścian i białych mebli. Łóżko, w którym leże jest białe i ma baldachim. Mnie natomiast spowija aksamitna pościel w kolorze białym. Na przeciwko łóżka stoi mała toaletka. Bardzo dziewczęca i bardzo nie w moim stylu. Widzę na niej poustawiane małe flakoniki i skrzyneczkę zapewne przeznaczoną na biżuterię, której nie noszę. Właściwie zawsze miałam przy sobie tylko nieśmiertelnik. Tak wiem trochę to oklepane, ale kazali mi. Odruchowo ręką sprawdzam czy nadal mam go na szyi, ale nie znajduję go. Ręka jedna sprawna druga sprawna. Patrzę na moje dłonie. Zazwyczaj brudne ręce teraz były nieskazitelnie czyste, a moja skóra wydawała się aksamitna. Unoszę się na przedramionach i dalej lustruje pokój. Po lewej stronie widzę drzwi, które uchylone pokazują kawałek jasnej łazienki. Dalej maleńki korytarz i kolejne drzwi. Obok łóżka widzę maleńki stoliczek z lampką i miską owoców. Widzę też duży fotel koło okna i wielką szafę. Nie przykuła mojej uwagi na początku z racji tego, że w moim domu posiadałam 3 czarne koszulki i 2 pary zielonych bojówek i jedną parę ciężkich traperów. Ta szafa była ogromna serio Narnia się przy niej chowa. Zastanawia mnie ile ubrań jest w środku. Nie żeby coś, to po prostu naturalny kobiecy instynkt. Niespecjalnie wiem co to znaczy chodzić na zakupy, dlatego też ciekawość bierze górę. Odsuwam kołdrę i siadam na łóżku. Od razu zerkam na nogi. Są obydwie. Lewa i prawa. Macham nimi przez chwilę sprawdzając jakie poniosłam obrażenia, ale nie widzę nawet jednego siniaka. Skóra jest tak samo gładka jak na rękach. Odpycham się od łóżka i idę do szafy. Podejrzewam, że jakby mnie ktoś teraz zobaczył zauważył by jak mocno świecą się moje szare oczy. Otwieram szafę spodziewając się masy ubrań. Pusta. Nie powiem, ale czuję się trochę zawiedziona. Podchodzę do okna, ale widzę tylko biel. Pewnie mgła. Wracam z powrotem do łózka. Muszę poskładać kilka faktów. Po pierwsze: miałam misję, po drugie: miałam zabić, po trzecie: to mnie zabili. Nie jestem głupia. Wszechpanująca biel, czuć jakąś dziwną harmonię i ład. To więcej niż pewne, że trafiłam do raju? Zadaje sobie to pytanie z lekkim wahaniem. Przecież powinnam przejść przez jakiś sąd ostateczny czy coś, a nie siedzieć w jakimś pokoju. Zostałam zabita i dokładnie to pamiętam. Sprawdzam miejsce, w którym powinna być dziura po strzale, ale nie ma nic. Nawet blizny. Skóra jest miękka i nienaruszona. Czuję się zdezorientowana. Postanawiam znaleźć kogoś, kto odpowie na kilka moich pytań. Ruszam do drzwi i dopiero wtedy zauważam, że mam na sobie białą, a jakżeby inaczej koszulę nocną. Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu moich spodni i bluzki, ale ich nie zauważam. No trudno idę „pozwiedzać” w stroju mówiącym : „ Hej spójrzcie na mnie właśnie wyszłam z wariatkowa”.
Podchodzę do drzwi w korytarzu spodziewając się raczej tego, że będą zamknięte, ale przeżywam miłe zaskoczenie. Otwierają się. Wychodzę na korytarz przypominający w architekturze starożytność. No masz babo placek. Z Rzymu do starożytnego Rzymu. Nie wiem, co gorsze.
Korytarz ciągnął się w prawo i w lewo. Postanowiłam ruszyć w lewo. Panuję tutaj straszna cisza. Żadnych odgłosów krzątaniny dnia powszedniego, żadnych modlitw i tym podobnym. Tak jakbym trafiła do pustego wielkiego domu z niekończącym się korytarzem. Mijam kolejne drzwi wszystkie takie jak moje. Żeby się nie zgubić zaczęłam je liczyć, żeby w razie co pamiętać, które należą do sypialni, w której się obudziłam. Po chwili widzę schody. Prowadzą w dół. Wychylam się przez barierkę i widzę, że prowadzą dwa piętra w dół. Schodzę, ale nie był to jeden z najlepszych pomysłów. Jakaś niewidzialna bariera odpycha mnie na wysokości 3 stopnia z taką siłą, że wylatuję delikatnie w powietrze i ląduje na tyłku z powrotem na szczycie. Ała. Oczy zaczęły zachodzić mi mgłą. Zastanawiam się czy spowodował to upadek, czy coś innego. Nagle zachciało mi się spać. Ciążące powieki zaczęły opadać przez co nie mogłam się przyjrzeć postaci, która pojawiła się przede mną. Świat całkowicie mi się rozmazał, a ja pogrążyłam się we śnie.