W autobusie
Zdarzyło się coś strasznego.
Czekałem na przystanku, padał deszcz ze śniegiem, chciało mi się sikać, myślałem więc czy skoczyć gdzieś w krzaki, ale podjechał autobus. Podbiegłem, bo nie zatrzymał się na przystanku, tylko na środku jezdni. Korki były więc nie mógł bliżej. Zatrzymał się i drzwi się otworzyły. Ludzie wysiedli, i wsiedli. Ale nie było tłoku. Stanąłem zaraz przy wejściu, przy pierwszych siedziskach po prawej stronie. Rzuciłem okiem w bok, i niżej, i zobaczyłem, że stoję przy siedzącej młodej dziewczynie, tak na oko miała siedemnaście lat. Wystraszyłem się, bo ona spojrzała na mnie i wykonała niepokojący ruch.
W panice przesunąłem się o krok do przodu, bo dalej już nie było miejsca, i – niechcący, znowu na nią spojrzałem.
Wówczas zdarzyło się coś strasznego.
Ta dziewczyna spojrzała na mnie i na ułamek sekundy się zawahała; było to widać w drgnięciu jej ciała – a potem wstała mówiąc: „proszę”. Przez chwilę byłem sparaliżowany, ale nie z takiego pieca chleb się jadło więc jej podziękowałem, i usiadłem. Nie chciałem mieć kamiennej twarzy, ale lód we mnie, i żal – kazały mi patrzeć samotnie w okno.
Przecież zafarbowałem włosy, już nie były siwe, a tu – proszę – taka siksa nie dała się nabrać na tę maskaradę, od razu wstała, miejsce ustąpiła.
Poczułem żal. I wstyd.
Patrzyłem w okno, bo stała obok mnie. Nawet odechciało mi się sikać.
Wysiadając z autobusu nie patrzyłem na nią. Wciąż padał deszcz ze śniegiem, a ja znowu poczułem ogromne parcie na pęcherz, więc popędziłem szybkim krokiem, bo mój przerost gruczołu krokowego mógł mi przysporzyć kłopotów.
Już po paru krokach byłem niemal pewien, że ta dziewczyna w autobusie musiała zrozumieć swoją pomyłkę. I teraz było jej głupio.
Zrobiło mi się jej żal.