Szeryf Jack i diamentowa jaskinia.

Autor: wirius
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Dobiegała północ. Samotny ubrany na biało - czarno jeździec wyjechał galopem z miasteczka Smallfadge. Miał długie wąsy i kozią bródkę.

Był to oczywiście osławiony w okolicy szeryf Jack McFartney, który po porwaniu właścicielki baru, ruszył tropem bandytów, biorąc z komisariatu tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Jechał długo, zatrzymując się tylko na posiłki. Gdy następnego dnia znalazł się u podnóży samotnego szczytu, zauważył leżącą w trawie tkaninę. Rozpoznał ją. To był skrawek sukni pięknej An. Serce mu zaczęło szybciej bić. Ogromne szczęście wypełniało go od środka na myśl ponownego spotkania ukochania. Z trudem opanowując się, wyciągnął mapę. Szybko odnalazł miejsce w którym się znajdował. Dostrzegł, że w pobliżu znajdował się kanion z opuszczoną kopalnią diamentów. Dziwna myśl przeszła mu przez głowę. Niezwłocznie postanowił sprawdzić ten trop, ruszając w stronę kanionu.

 McFartney wjeżdżał do wąwozu w towarzystwie stromych, skalistych zboczy po obu stronach. Ciarki przeszły mu po plecach gdy zobaczył te ostre granie. Jack od razu spostrzegł otwór wydrążony w skale z prowadzącymi do środka torami. Wszedł. W środku znajdował się ciemny, zakurzony tunel. Czuł niepewność, nie wiedząc, co znajduje się na końcu tunelu.

Po niecałych dwudziestu minutach szeryf dostrzegł majaczące w oddali wątłe światło. „To zapewne tu ukryli się bandyci” – pomyślał stróż prawa  niezwłocznie wyciągając rewolwer bębenkowy systemu Colta z kabury. Zbliżał się powoli do ujścia groty. W tej chwili jego obecność mogło tylko zdradzić szybkie bicie serca. Postanowił najpierw przeczekać do rana w bocznej odnodze tunelu i o świcie rozbroić bandytów. Godziny wolno mijały. Jedna za drugą. Pot wystąpił mu na twarzy. Wszystkie nerwy zostały napięte do ostateczności. Przez kilka ostatnich nocnych godzin każdy szmer budził strach. Czuł niebezpieczeństwo.

Zaczynało świtać, gdy Jack, najciszej jak mógł wysunął się z bocznego tunelu i zaczął zmierzać w kierunku światła. Jack miał rację. Anabel jeszcze spała. Trzech porywaczy spało również, niedaleko od niej. Szeryf zbliżył się do Anabel i rozwiązał jej więzy. Ta poderwała się z miejsca, ale nakazał jej żeby milczała. Posłusznie zamilkła i obserwowała jak skrada się w kierunku napastników.

Dwóch z nich obudziło się i natychmiast zauważyło McFartney’a. Zdążyli tylko wyciągnąć broń, bo w tym samym momencie szeryf Jack błyskawicznie, nie przymierzając, dwukrotnie wystrzelił. Strzały przeszły echem po kopalni, budząc tym samym trzeciego sprawcę napadu na bar. W tumanie kurzu porywacz nie był w stanie nikogo dojrzeć w jaskini. W chmurze pyłu dostrzegł na ziemi leżące dwa ciała. Podbiegł do brata, który jeszcze konał. Brat ten wyrzekł tylko jedno słowo „McFartney”. Nie żył. Napastnik został sam. Stróż prawa zabił mu trzech braci. Złość w nim zawrzała. Poprzysiągł zemstę na szeryfie, a chęć jej wypełniała go od środka. Wyruszył pospiesznie, by dokonać pomsty. cdn.

1
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
wirius
Użytkownik - wirius

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2013-06-13 21:10:55