Śmierć kamienicy
Trzypiętrowa kamienica wygląda jak trup. Odkąd jej poprzednich lokatorów przenieśli do getta, nikt nie ma serca, żeby o nią zadbać. Duże, widne mieszkania zamieniono na kwaterunkowe klity i upchnięto w nich bandę pijaków i złodziei, którzy w czasie wojny robili jakieś ciemne interesy z okupantem.
Po dawnych mieszkańcach pozostały jaśniejsze plamy na ścianach spod obrazów świętych cadyków i zardzewiały szyld nad dawnym sklepem kolonialnym, w którym teraz jest pralnia chemiczna.
Z otwartego kibla na podwórku unosi się straszliwy fetor, na który odporni są tylko mieszkańcy kamienicy i czarna chmura much. Gromadka wyrostków bawi się pod śmietnikiem w poszukiwaczy skarbów. Dziewczynki siedzą na trzepaku i z obrzydzeniem obserwują, jak ich koledzy i bracia grzebią w przepełnionych pojemnikach. Jedna z dziewczynek zwisa z trzepaka głową w dół. Chyba zapomniała majtek, ale nikt nawet nie zwraca na to uwagi.
Pijany Zajkowski wytacza się z bramy i jest w nastroju do śpiewu i tańca. Wpada między dzieci, a te rozbiegają się na wszystkie strony piszcząc wniebogłosy. Ich krzyki odbijają sie od ścian kamienicy, żeby wraz z łuszczącym się tynkiem upaść na zdezelowany chodnik.
Z okna na trzecim piętrze wypada wiązanka chujów i kurew, jak stado spłoszonych gołębi i miesza się z piskiem dzieciaków. Stara kamienica charczy i świszczy w przedagonalnym pobudzeniu, bo jutro ktoś zaśnie z zapalonym papierosem.