Skrzydła wiary…
Skrzydła wiary…
Wiara pozwala mi wciąż liczyć w spełnienie beztroskich marzeń, w istnienie lepszego świata położonego gdzieś na krańcach odległej galaktyki, dobrych ludzi bez automatycznie wpisanego grymasu zamiast powitalnego uśmiechu oraz wartościowych doświadczeń wykraczających poza obszar jałowej konsumpcyjnej egzystencji… Rysując w moim sercu niemożliwe oraz pcha
niestrudzenie na spotkanie upragnionego szczęścia…
Wiara odgradza mnie od paraliżującego marazmu swoją magiczną umiejętnością dodawania bezcennych sił, kiedy tak bardzo mi ich brakuje. Otula ciepłym ramieniem i wmawia, że to tylko incydent, zwykły przypadek czy inny nic nie znaczący niefortunny zbieg okoliczności…
Wiara sprawia, iż nadal widzę Ziemię w tęczowych kolorach. Pomimo tych burzowych chmur ciążących nad moją głową i tak wielu czarnych dni, mimo licznych zawodów, mimo poważnych klęsk dalej naiwnie ufam, że wszystko dobrze się skończy, że wszystko działo się w jakimś konkretnym celu, którego jeszcze nie rozumiem… że ciągle czekają na mnie niedoścignione sny sprzed ery mroku…
Od czasu kiedy byłam małą beztroską dziewczynką w niebieskiej sukieneczce upłynęło już sporo lat, podczas których los nie oszczędzał mnie ani tym bardziej najbliższych mi osób. Widziałam nie jedno tsunami bólu, który mógł przecież nie istnieć… Były dni, w których szczerze nienawidziłam ludzi, odrzucałam pozorną sprawiedliwość, wypierałam się uparcie prawdy, kiedy chciałam sprzedać swoje bezwartościowe ideały oraz przeźroczyste wartości...
Po łzach goryczy oraz oczyszczającym katharsis złości – nadal chciałam widzieć wyłącznie dobrą stronę ludzkiej natury i czekać na pozytywne molekuły emocji bez pesymistycznych okularów oraz przeciw uczuciowego płaszcza na plecach…
Wiara utrzymuje mnie przy życiu wypełnionego nadzieją na zmiany, na cele, na pragnienia… To ona przeprowadza mnie przez grząską pustynię wątpliwości, to ona niezmiennie szepcze nie zamykaj się na świat i jego niespodzianki Malutka. Dodając otuchy kiedy tak bardzo boję się pomagać oraz podaje niepodważalne argumenty, kiedy chcę się odgrodzić od rzeczywistości zimnym murem…
Wiara sprawia, że czuję się spontaniczna, naturalna po prostu ludzka. Daje mi płonne poczucie, że mogę tak dużo zrobić, tak wiele dokonać… Dlatego nie chce jej niszczyć w sobie. Nie chcę żeby bezpowrotnie zniknęła z mojego serca, ponieważ wtedy stracę bezcenny dar, jakim jest wrażliwość na cierpienie. Nie chcę żeby zniknęła czule pielęgnowana krucha delikatność, bez której nie wyobrażam sobie oddania, miłości czy współczucia…
Kim się wtedy stanę?
Oschłym człowiekiem kierującym się jedynie racjonalnymi pobudkami?
Chłodnym strategiem, który nigdy nie zawalczy o niemożliwe z obawy przed fiaskiem?
Racjonalnym księgowym rachującym zyski i straty?
Otępi mnie cynizm, a tego na pewno nie chcę…
Gdy ocieramy się o śmierć, wypadki, choroby: paradoksalnie doceniamy, absolutnie wszystko, co mamy, a czego wcześniej nie potrafiliśmy nawet dostrzec…
Niestety doskonale wiem, co mówię i chociaż odpychałam od siebie myśli, iż tylko przykre wydarzenia mogą mnie czegokolwiek nauczyć – nie mogę się pieklić pokornie przyznając im rację.
Właśnie dzięki tym smutnym sytuacjom nauczyłam się lepiej wyrażać siebie, umiem i chcę zmysłami komunikować si z otoczeniem, nawet jeśli nagminnie częstuje mnie gorzkimi czekoladkami. To także łzy, zawody, nieprzewidziane reakcje osób, którym zaufałam sprawiły, iż szczerzej doznaję pewne stany, mocniej odczuwam niektóre emocje czy głębiej przeżywam uczucia. Delektuję, smakuję, podziwiam własne pragnienia, ale również zdecydowanie szybciej zapominam o niepowodzeniach, których śladu sama nie jestem w stanie zamazać. Czasami tylko chciałbym cofnąć czas żeby móc wykorzystać w pełni to, co z powodu pychy, arogancji lub głupoty z taką lekkością odpychałam. Bywało też, że im bardziej zgnębiona byłam tym intensywniej dotykałam do tej pory niezauważalnego szczęścia, a za ten kawałek raju gotowa jestem płacić własną duszą.