Sen
W końcu zatrzymałem się. Leżałem bezradnie na zimnej, kamiennej posadzce. Chyba dopiero teraz naszła mnie logiczna myśl. Skoro to mój sen, to nie mogę umrzeć. Cóż może mi się stać? Wystarczy się obudzić.
Zacząłem się histerycznie śmiać. Łzy gęsto spływały po mojej skórze.
Czułem się jak mężczyzna z pięciorgiem dzieci, który samotnie wychowuje maleństwa, a jego stocznia upadła. A teraz siedzi z kolegami, przyglądając się zakładowi pracy i śmieje się z szefa.
Taki… śmiech przez łzy.
Jestem więźniem we własnej jaźni… Uciekam przed czymś, co nie istnieje, być może nawet tutaj.
Upadłem najniżej, jak tylko mogłem…
Wyciągam się wzdłuż w korytarzu. Moje dłonie sięgają czegoś skórzanego… Naprawdę nie chciałem wierzyć, że były to moje buty. Nie tylko dlatego, że nie pozwalała na to logika, ale również dlatego, że oznaczałoby to: po co ja szedłem?
Macam troskliwie obuwie. Ciągle płaczę. Przyciskam je do swojej piersi i płaczę. Nie mam dokąd iść.
Na co było to wszystko? Dlaczego jestem w tym pieprzonym śnie?! Ja śnię…? Jak się obudzę, to wszystko będzie dobrze… będzie dobrze…
Dostrzegłem (a właściwie wyczułem), że z butami coś jest nie tak. Chyba są zniszczone. Ale czy to ma znaczenie? Już nic nie ma znaczenia...
Będę tu siedział wiecznie. Będę śnił wiecznie. Umrę tutaj, żywiąc się własnym gównem. Będę chodził w kółko, krocząc przed siebie, i znajdywał własne gówno w butach. W poszarpanych, nadgryzionych butach.
— Kurwa! – krzyknąłem i rozpłakałem się. Jestem wykończony, mam dość. Poddaje się. Ja chcę się obudzić… ja chcę do swojego łóżka…
Długo płakałem, klęcząc nad swoimi butami. Nie dbałem o to, co z nimi się stało, ani co je tak załatwiło. Czy to miało znaczenie? Nic nie ma znaczenia. Cały mój świat zamyka się w tym pieprzonym szybie, a tutaj NIC nie ma znaczenia.
Płacząc usypiam z wycieńczenia, by obudzić się w wielkim łóżku sierocińca Childwood.