Rozpoczyna się sezon na bale charytatywne Łowców Złotych Karpi:)
Elżbieta Walczak – Opowiadanie „Najpiękniejsza bajka braci Grill”
Streszczenie pierwszego odcinka. Bracia Grill, Jaś i Staś są już pełnoletni i chwilowo bezrobotni. Mieszkają z matką, ale mimo trudnej sytuacji życiowej mają swoje marzenia. Los uśmiecha się do całej trójki, kiedy na balu charytatywnym Łowców Złotych Karpi wygrywają w konkursie złotą rybkę, która może spełnić trzy życzenia. Po powrocie do domu siadają w kuchni i każdy może wypowiedzieć tylko jedno, żeby zgadzała się liczba możliwości.
Fragment tego, co się wydarzyło.
*
Matka podała siedzącemu z lewej strony rękę, a potem ścisnęła dłoń po prawej. – Pomódlmy się za nasze marzenia. Panie – tu nastąpiła cisza, bo z pewnością oczekiwali na jakiś znak – prosimy cię… Powtarzajcie, chłopcy. – Ich głosy niosły się po dwóch pokojach i kuchni, jak mantra, którą z pewnością docierała teraz do bożego ucha. – Amen – powiedziała rodzicielka.
Złota rybka niecierpliwie biła ogonem o szklany pojemnik, jakby mówiła; Zapraszam do mojego świata. Targały nimi emocje.
– Hmm – Jaś westchnął, jakby nie wierzył, że wypowiedziane za chwilę przez niego słowa ziszczą się.
– Chcę mieszkać w zamku – zaczął – z piękną ciemnoskórą królewną. – Matka przyklepała Jasiowi koszulę na plecach. – Zostaw mi ten garb! – Poirytowany spojrzał na nią i zniknął.
– Chyba mu się udało – szczęście na twarzy kobiety było nie do opisania. – Teraz ty, Stasiu.
– Chcę być producentem filmowym. Chcę się uczyć, uczyć, uczyć. Z góry dziękuję. To wszystko.
– Zniknął – powiedziała do siebie, popijając zimną już herbatę.
*
Zamki nie były już takie same jak kiedyś. Pełno niepotrzebnego oświetlenia drażniło powieki Jasia, który leżał na krętych schodach, zwinięty w kłębek, czując, jakby się miał urodzić na nowo. Wyprostował palce, zerkając na nie. – To nie moje – westchnął i rozpościerał je coraz szerzej, aż dotknęły ściany. Próbował wydrapać na niej literkę J, żeby poczuć dłonie. Oczy przewracały się na wszystkie strony, nie mógł nad tym zapanować. Prawa stopa drgnęła z jakiegoś powodu sama. – Nie sama, cipo. – powiedział do siebie Jaś. – Ktoś na niej stoi. – Faktycznie, czyjaś stopa opierała się o nogi naszego bohatera. Jego powieki przestały drgać, kiedy usłyszał głos.
– Kim jesteś, brzydalu?
– Nie wiem, pamiętam tylko, że moje imię zaczyna się na J. –Powiedział to bardziej do siebie niż do niej. Nie mógł sobie przypomnieć, jak się tu znalazł i kim jest.
– Nikt obcy nigdy się tu jeszcze nie pojawił. Straż! – krzyknęła kobieta, klaszcząc trzy razy nad jego głową. Pięciu na zielono ubranych tłuściochów pojawiło się w mgnieniu oka. Wyglądali tak samo. – Wyślijcie posłańców, niech sprawdzą, skąd przybył.- Nie odpowiedzieli, tylko ruszyli przed siebie. – Wstawaj, brzydalu.
Jaś posłusznie wstał, chwiejąc się na nogach, i szedł za nią, myśląc o obolałym ciele. – Dlaczego widzę swoje stopy? – pomyślał. – I ten obrzydliwie czerwony chodnik i tyłek, ale nie widzę jej głowy. W końcu przekroczyli próg jakiegoś w miarę normalnie oświetlonego pomieszczenia. Nie było ani za ciemno, ani za jasno. Kobieta stanęła i odwróciła się w jego stronę. Jego wzrok był na wysokości jej łona. Wyżej nic nie widział. – Jaka czarna. – Pomyślał i w tym samym momencie poczuł, jak coś wystaje spod jego koszuli i poszarpanych spodni. Nie mógł sobie przypomnieć, co to może być. Kiedy odwróciła się z powrotem i podeszła do okna, zniknęło. – Usiądź, proszę – wskazała ręką fotel wielki, jak tron. Udało mu się usiąść, ale nie mógł się o niego oprzeć. – Z czym problem? – zapytała. – Minę masz taką brzydalu, jakbym cię za chwilę miała poćwiartować. – Był ładniejszy od jej sługusów, to pamiętał, ale nie wiedział, o co chodzi z jego plecami. Za nic w świecie nie mógł się wyprostować. – A więc nie pamiętasz, jak masz na imię. Spróbuję ci przypomnieć. Straż! – krzyknęła tym samym, co wcześniej przeraźliwym głosem. – Trzech zielonych ludków, o wadze sumo, pojawiło się przy niej. – Przynieście mi księgę imion.