Rozdział I
- Nie przesadzaj. Może po prostu zapomniała. Zapewne dobrze się bawi.
Łukasz szybko odblokował telefon, wszedł w kontakty i, wyszukał słowo 'Mamusia', kliknął 'wybierz' i, podniósł telefon do ucha. Włączyła się poczta głosowa. Spróbował jeszcze raz, lecz stało się to samo.
- I co?
- Nic. Włącza się automatyczna sekretarka.
- Nie martw się. Jak nie dziś, to jutro zadzwoni.
- Dzwoniła? - spytał nastolatek z małą nadzieją, jedząc śniadanie.
- Nie - odpowiedział tata. - Zaczynam się niepokoić.
- Możesz zrobić głośniej? - spytał młodzieniec, wpatrzony w telewizor.
- Od kiedy ty wiadomości oglądasz?
- Słuchaj - rzekł.
"Wczoraj rano doszło do tragicznego wypadku. Na kobietę, która jechała Nissanem, spadło drzewo. Jest w bardzo ciężkim stanie. Prawdopodobnie podczas jazdy rozmawiała przez telefon. Policja na razie uznaje wypadek za winę kierowcy. Więcej będziemy wiedzieć wieczorem."
Łukasz wyłączył telewizor.
- To nie mogła być ona - mówił chłopiec z coraz większym strachem w głosie, zmierzając w stronę kościoła. - To na pewno cholerny zbieg okoliczności. Zobaczysz, jak wrócimy do domu to ona zadzwoni, musi to zrobić! - zaczęły spływać jemu łzy.
- Wierzysz w to? - spytał ojciec, parkując pod budynkiem.
Gdy wrócili do mieszkania dzwonili do niej. Przez ponad dwadzieścia minut próbowali się do niej dodzwonić, lecz nie przynosiło to żadnego efektu.
- Może pojedziemy na miejsce wypadku. Wtedy na bank będziemy wiedzieć. A potem pojedziemy do dziadków - zaproponował Łukasz.
- Okej, ale za chwilę. Najpierw zjedzmy obiad.
Słońce niepewnie świeciło zza chmur. Okolica pięknie wyglądała. Kolorowe liście nadawały jej charakteru, ale niedługo miała nadejść zima, która sprawi, że świat przez trzy miesiące stanie się brudny, brzydki i nieżywy. Marek mocno naciskał pedał gazu. Jeszcze trochę i rozwali kierownicę, gdyż mocno trzymał na niej ręce. Włączył rocka, aby lepiej się im jechało, nie myśląc o tym, co może ich spotkać. On wątpił, aby to nie była ona. Wiedział, że to koniec, że będzie musiał dać sobie radę sam, bez niej. Przysiągł sobie, że do końca swojego życia nie znajdzie sobie nowej partnerki i słowa dotrzyma. Co jakiś czas patrzył na swojego syna. Tak bardzo był do niej podobny, że na pewno zawsze ją zapamięta, zawsze będzie miał ją w sercu i będzie pamiętał jej każde słowo. Nie wiedział jak sobie poradzi Łukasz. Przecież jest teraz w trudnym wieku dojrzewania, gdzie trzeba mieć wsparcie obu rodziców. Przed sobą zauważyli policję. Dość duży kwadrat był otoczony taśmą. Oni z dala rozpoznali jej samochód. Już wiedzieli, ale chcieli się jeszcze upewnić. Szybko wypadli z pojazdu i pędem ruszyli w stronę policjanta, który ze smutkiem wpatrywał się w nich, jakby wiedział, że to rodzina.
- Dzień dobry. Gdzie została przewieziona kobieta? - spytał Marek, który zachował jeszcze zimną krew.
- Kim Państwo są? - dopytywał się funkcjonariusz.
- Rodziną. Ja jestem jej mężem, a to jej syn - wskazał na Łukasza. Jeszcze chwila, a wybuchnie.
- Czy ma Pan jakiś dokument tożsamości?
- Do jasnej cholery! - nie wytrzymał. - Czy nie może nam Pan podać adresu?! Jakbyśmy jej nie znali to nie pytalibyśmy o to. Wczoraj w wiadomościach dowiedzieliśmy się o tym. Rozpoznaliśmy także ten samochód. Wszystko się zgadza. Prosimy o adres - powiedział błagalnie.
Samochód ruszył szybko z piskiem opon. Mieli mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyli się, że znają adres szpitala i, będą mogli ją zobaczyć, a z drugiej smucili, że może odejść z tego świata. Marek nie zważał na ograniczenia prędkości. Jechał jak najszybciej się dało. Dziwił się, że jego Fiat Punto jest w stanie tak szybko gnać. Obok niego siedział syn. Cały czas patrzył się przed siebie i, nie mówił. Marek odwrócił się, aby napić się wody. Chwila nieuwagi i trach! Zderzył się z Mercedesem. Odrzuciło go na bok. Mocno uderzył głową w fotel. Poczuł na czole jakąś ciepłą krew. Ostatkiem sił zobaczył syna, który bezwładnie siedział ze spuszczoną głową. Zamknął oczy i, czekał na pomoc.