Rozdział 2 - Dzieci, dzisiaj to wy ocalicie...
`Dzieci, dzisiaj to wy ocalicie...`
W małej japońskiej wiosce na obrzeżach Onny, będącej zaledwie maleńkim skrawkiem Okinawy, przed lasem, opodal rzeki, gdzie teraz swoje życie toczy bezkres fauny i flory, kiedyś mieszkał syn młodego emigranta z Niemiec, Patrica Amesrtis (アメストリス), oraz Japonki Hany Nagarai (長らい花). Był on bardzo odważnym chłopakiem. Nie przeszkadzało mu, jak go traktują, ponieważ miał starszego brata, który zawsze mu pomagał.
Jednak po śmierci rodziców wiele się zmieniło. Ba! Właściwie wszystko. Chłopak wyprowadził się do Hokkaido i zamieszkał w Yubari. Co prawda nie miał większego celu, żeby jechać tak daleko. Ani praca, ani bliższa rodzina... Po prostu chciał uciec od przeszłości.
I jego marzenie(?) spełniło się dwa lata później, kiedy to na Mount Yubari spadła czerwona plama światła. Chłopak siedział w swoim mieszkaniu i czytał książkę, kiedy nagle usłyszał pukanie do drzwi. Najpierw pomyślał, ze to do niego, ale usłyszał stukot do wszystkich lokatorów na jego pietrze i uznał, ze to za głupi żart, dlatego usiadł z powrotem. Jednak książka już nie wydawała się tak ciekawa; instynkt podpowiedział mu, ze gdzieś czai się niebezpieczeństwo. Gdy wiec rozległo się pukanie kolejne, wyszedł przez okno, następnie drabinka w dol. Mama zawsze mu mówiła, żeby najpierw ratował siebie, a później dobra materialne. Siła przyzwyczajenia.
Właściwie nie wiedział, gdzie dalej pójdzie. Postanowił więc dowiedzieć się, kto to tak natrętnie próbuje dostać się do jego mieszkania. Zszedł dwa pietra niżej; zerknął przez okno, czy ktoś stoi na korytarzu. Nikogo. Wszedł tam. Starał się iść najciszej, jak to tylko możliwe, wchodząc na gore. Przez chwile miał nawet wrażenie, ze lewituje, ale.
Schody znajdujące się między pietrami były, zapewne z żelaza, cale pordzewiałe, do tego nie różniły się niczym od tych pożarowych na tyłach budynku.
Spojrzał przez rdze... Nagle zmarł w miejscu. Wydawało mu się, że zaważył ruch. Podniósł głowę i rozejrzał się. Przez chwile miał wrażenie, że przez cale piętro przebiegł czarny pies, ale to było niemożliwe. Nikt by nie narażał zwierzęcia na mieszkanie w takim miejscu. Chyba... Prawda?
Usłyszał pukanie; wszedł wyżej. Rozejrzał się. Czul na całym ciele ciarki: nie wiedział, czy to z podniecenia, czy z przerażenia. Zawsze wiedział, że jest z nim coś nie tak. Nie do końca wiedział jednak co.
Przyczaił się za ściana - między schodami a korytarzem – przylgnął do niej i wyjrzał ostrożnie. Stalo tam dwóch mężczyzn. Przez chwile chłopak chciał wrzasnąć, ale nic z jego ust się nie wydostało. Jakby jego ciało stanowiło kłębowisko rożnych pyłów, gazów i mieszanin. Przez chwile chłopak miał wrażenie, że... Ale to przecież niemożliwe, żeby dwóch mężczyzn miało inumimi (psie uszy) i ogony. Odwrócił się i upadł na schody. Przetarł brwi. Chciał jeszcze raz to sprawdzić, jednak, gdy wstał, ktoś mocno go przygwoździł do ściany.