Ratchet & Clank: misja I: Veldin, cz IV
Nie wiedziałem, nie chciałem nic robić. Widziałem obie twarze… Jedną smutną, a drugą… Tryumfującą. I to chyba najbardziej bolało. Ale czy teraz ma to znaczenie? I tak, i tak zginę. Już sam nie wiedziałem, czy słyszę potężny szum, czy to może tylko przesłyszenie. Szum nadlatującego statku. Aby się upewnić, powoli odwróciłem się. Statek lądował. Ale co za statek! Piękny, czerwony, błyszczący… I ogromny! Czerwony w białe pasy… Dalej nie mogłem już stać. Gwałtownie nogi odmówiły mi posłuszeństwa, upadłem. A dokładniej mówiąc, usiadłem. Zaraz, obok mnie pojawiła się Key. Ze statku, jak szalona, wybiegła… Kobieta… Ale kto? Wzrok mi się rozmazał, już zbyt dobrze nie widziałem. Obok tej kobiety biegł mały robocik. Mały, biały robocik. Clank? Może… W każdym bądź razie już nie mogłem długo tak ciągnąć, położyłem się na złotym piasku. Zawsze chciałem skonać na Veldin, ale nie w taki sposób! Nie przez truciznę… Obok mnie usiadła ta kobieta ze statku z Clankiem. - Ko… Komandor Sasha? – Zapytałem, choć wcale zbyt dużo sił mi nie zostało. - Ciii… Nic nie mów. Tracisz siły. – Odezwała się kobieta. Tak, teraz byłem pewien, że to komandor Sasha, poznałem ją po głosie. Poczułem, że ktoś mnie delikatnie podnosi. Teraz już nic nie czułem. Zamknąłem oczy. Słyszałem jeszcze Ala i Qwarka… A potem już myślałem, że skonam. Czułem tylko, jak poruszają moim ciałem. Słyszałem krzyki… Nawoływania Sashy i Key. Trigger nie odezwała się nawet słowem. Nie wiem, co się działo dookoła. Po paru jednak minutach… A może to były godziny? Nie mam pojęcia. Jednak ból głowy wrócił. To chyba dobry znak, znowu czułem swoje ciało, mogłem dać znak, że żyję. Poruszyłem palcami. Krzyki i nawoływania ucichły. Usłyszałem jeszcze coś w stylu „to niemożliwe”. A nawet wiem, kto to powiedział. Trggier. Te słowa wbiły mi się głęboko. I pozostawiły ślad. Otworzyłem oczy. Teraz widziałem już o wiele wyraźniej. Nade mną siedziały dwie dziewczyny. Key i… Nie mogłem uwierzyć. Trigger?! Nie, to niemal niemożliwe, żeby aż tak zmienić zdanie? - Teraz już cię rozumiem, Ratchet, nie miałeś wyboru… - Zaczęła jasna Veldianinka. – Ja… Ja przepraszam. Za to, co ci zrobiłam. - Ale… - Wyszeptałem zachrypnięty. - Żadnego ale, Ratchet, wytłumaczyłam jej twoją sytuację. – Powiedziała gdzieś z tyłu komandor Sasha. Clank był gdzieś z nią, Al jak zwykle coś kombinował, Shadow Doom, czyli nasz informatyk, siedział razem z Alem… To już było dziwne… Oni razem przy jednej maszynie? Próbowałem wstać. Niestety, ale udało mi się tylko usiąść, nie miałem jeszcze zbyt dużo sił. Mogłem jednak już się rozejrzeć. - A gdzie „Starship Phoenix”? – Zapytałem, rozglądając się. Nigdzie nie było Qwarka. A przecież był tutaj razem z Sashą. - Na miejscu, tam, gdzie zawsze był. – Odparł Al, sepleniąc. Jego głos zawsze mnie rozśmieszał. Był taki zabawny z tym głosem. - A-ha… - Odparłem, samemu nie rozumiejąc, o co dokładniej mi chodzi. - Ratchet, przepraszam. – Usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem się. Zobaczyłem tam Clanka z opuszczoną głową. - Ale za co? – Zapytałem zdziwiony. Dziewczyny siedziały dziwnie cicho. - Za to, że cię opuściłem, gdy zostałeś ogłuszony. – Odparł. Teraz już nie mogłem siedzieć w miejscu, musiałem wstać. Dziewczyny natychmiast się zerwały i starały mi się pomóc. Po paru minutach wspólnymi siłami udało nam się postawić mnie na nogi. - Ale dlaczego mnie przepraszasz? Pewnie chciałeś wezwać pomoc… - Odparłem zdziwiony. Clank chyba jeszcze nigdy mnie nie przepraszał. A, w każdym bądź razie, nie w taki sposób… Nie tak na poważnie. - Chciałem, ale wtedy… Powinienem być z tobą. Bo uderzył cię jeden z naszych. – Odparł robocik i usiadł przy moich nogach. - Nie martw się, chciałeś dobrze. – Próbowała uspokoić Clanka Key. – Gdyby nie ty, dalej siedziałabym w bazi