Rafał Dębski "Wilcze prawo"
Ścieżka była kręta i wąska, a w miejscu, w którym przystanęli, ginęła w niewielkim wąwozie o stromych, kamiennych ścianach. To było znakomite miejsce na zasadzkę. Tak dobre, że Michej zrezygnował z urządzenia jej właśnie tutaj.
- Jeśli mają chociaż odrobinę oleju w głowie – wyjaśnił Kiryłowi, który warczał, odczuwając już głód krwi i walki – nie będą się pchali środkiem, zanim nie sprawdzą, co i jak. Najpierw wyślą szperaczy, dopiero potem zaczną ostrożnie przechodzić. Ustawimy tylko parę kamieni na górze, niech wygląda, jakby coś zostało przyszykowane, to ich zmusi do większej czujności i spowolni nieco.
Poszli dalej, nie oglądając się.
Przyczajony między skałami człowiek czekał na nadejście żołnierzy. Zjawili się może pół godziny po tym, jak uciekinierzy zniknęli pośród skał. Stary ataman miał całkowitą słuszność – dowódca oddziału zwiadowczego na widok niebezpiecznego miejsca stanął, czekając na siły główne. Odbył naradę z oficerem, a potem tropiciele zaczęli ostrożnie wspinać się na ściany, obchodząc je od zewnętrznej strony. Minęło sporo czasu, zanim dali z góry znać, że niewielkie stosy kamieni zostały usypane tylko na postrach.
Człowiek, obserwujący przebieg wydarzeń, wycofał się ostrożnie.
Zmrok zapadał powoli, jakby niechętnie. Słońce chyliło się już za linię horyzontu, ale sprawiało wrażenie, że pragnie pozostać jak najdłużej, aby pomóc ludziom. Michej zdawał sobie sprawę, że to tylko złudzenie, lecz w tej chwili odczuwał do jasnego dysku zwyczajną zwierzęcą nienawiść.
Stali na szczycie dużego wzniesienia, za plecami mieli panoramę przedgórza i stepów, przed sobą łańcuchy górskie.
- Niech już księżyc wzejdzie! - wydyszał z trudem Pawka. – Mam dość! Na czterech łapach łatwiej się wspinać!
- Robimy postój – oznajmił Michej.
- Po co? – Czyngis był najmłodszy w grupie, dobiegał dopiero dziewięćdziesiątki, zachował więc najwięcej sił. – Chcesz, żeby nas dogonili?
- Musimy odpocząć – odparł ataman. – Ty też nie jesteś już młodzieniaszkiem, Tatarzynie. A poza tym, niech wojsko będzie przekonane, że wciąż ściga uzbrojony ogon watahy. Dopóki do nich nie dotrze, że mamy za zadanie tylko ich odciągnąć, nie będą się tak bardzo śpieszyć.
- I mamy tak leźć aż na drugą stronę gór? – zdziwił się Kirył. – Przecież w ten sposób naprowadzimy ich na stado. Może trochę później, ale…
Michej pokręcił głową. Kirył nigdy nie grzeszył nadmiernym rozumem.
- Kiedy przyjdzie czas, zrobimy, co do nas należy.
- Czyli kiedy?
- Jeszcze tej nocy, Kiryle, jeszcze tej nocy.
Zalegli gdzie który stał, tylko Czyngis zszedł w dół pilnować, aby żołnierze nie zakradli się niepostrzeżenie.
- Dobrego mają dowódcę – powiedział z uznaniem ataman. – Nie popuścił nam przez te dni nawet o włos. A przedtem nie zgubił tropu przez dwa tygodnie. Gdyby miał trochę więcej szczęścia, dopadliby nas jeszcze w stepie. Zresztą wystarczyłoby, żeby zaczęli obławę dzień wcześniej, nie uratowałaby nas wtedy pierwsza pełnia.
- Co dalej? – tym razem pytanie zadał Kirył. Wstał, podszedł bliżej atamana. Michej wzruszył ramionami.
- Zoba…
W tym momencie Kirył potknął się i jednocześnie huknął strzał. Ataman przetoczył się przez plecy, wylądował za sporym kamieniem. Kiryłem szarpnęło, odwróciło go, padł na wznak.
- Nie strzelać! – krzyknął Michej.
Nie było nawet do kogo. Starzy, doświadczeni wojownicy nie marnowali kul na darmo. Pochowali się, gdzie który mógł. Tylko Kirył leżał na otwartej przestrzeni.
- Co z nim?! – krzyknął Stiepan. Miał kłopoty z rozróżnieniem kształtów w ciemności.
- Nie wiem – odparł Michej. Podpełzł ostrożnie do leżącego. Kirył krwawił mocno z rany w przestrzelonym boku. Oddychał chrapliwie. – Jeszcze żyje!