Przybysze z obcej galaktyki. ( cz. I )
Pewnego pięknego letniego dnia, wczesnym południem, na skraju łąki we wsi Cyce wylądował niezwykły pojazd kosmiczny. Wyszły z niego dwie postacie. Wyglądem znacznie różniły się od ludzi. Były znacznie niższe od przeciętnego, dorosłego Ziemianina, no i znacznie bardziej lichej postury. Przypominały wielkie patyczaki, owady, które wyglądają jak zlepek suchych patyków szarego lub brązowego koloru. Dość szybko przemieszczały się w kierunku zabudowań wsi.
Dzień był upalny, nawet popołudniowe słońce grzało zbyt mocno. Duszne powietrze nie pozwalało swobodnie oddychać. Zmęczeni letnim dniem mieszkańcy wioski odpoczywali w cieniu drzew, rosnących wokół gospodarstw. Ubita, gruntowa droga prowadząca przez środek wsi była pusta.
Przybysze zatrzymali się, jednocześnie kontynuując dalsze obserwacje otoczenia. Przez dłuższy czas nie zanotowali obecności istot, będących na wyższym poziomie rozwoju.
W Cycach mieszkała grupa młodzieży, z której troje chłopców zawsze trzymało się razem. Maciej miał 15 lat, Wiktor i Bartek - rówieśnicy, mieli po 14 lat. Przez pewien czas chodzili do tej samej klasy w podstawówce, ponieważ Maciej powtarzał rok. Jak tylko pamięcią mogli sięgnąć nauczyciele, rodzice i oni sami, zawsze trzymały się ich głupie żarty. A to wysmarowali smalcem krzesło nauczycielce, a to nakręcili komórką dziewczyny, które przebierały się w stroje gimnastyczne i wrzucili filmik do internetu. Innym razem podłączyli gumowy wąż do kranu i zza budynku szkoły puścili ostry strumień wody na woźnego. Mokry, ślizgał się, przewracał i znowu wstawał, próbował biec ,aby schronić się w budynku szkoły. Rodzice chłopców często wzywani byli do dyrektorki szkoły. Prawie zawsze rada pedagogiczna miała przez nich przedłużone posiedzenia. Dyskutowano całymi godzinami nad tym, jaką maja dostać karę i jak zrobić z nich porządnych ludzi. Uwagi już dawno przestały skutkować. Obniżenie stopnia z zachowania do nagannego, również. Pedagodzy postanowili każdego z nich umieścić w innej klasie. Pozytywnych skutków tej decyzji nie było. Pozostało tylko usunięcie ich ze szkoły. Groźba ta wisiała nad nimi niczym miecz Damoklesa. Najbliższe gimnazjum było w innej gminie, musieliby dojeżdżać tam na własną rękę, rowerem…Mimo tego zagrożenia wciąż kombinowali, jak urozmaicić sobie życie. Podbierali więc rodzicom i dziadkom papierosy i palili je w odosobnionych miejscach. Z alkoholem nie było inaczej, tyle, że to sami ojcowie dali im go spróbować podczas świąt. Potem było tak jak z papierosami, zawsze w domu był alkohol, chociaż nie zawsze starczało pieniędzy na nowe buty dla najmłodszych dzieci. Któregoś dnia, starszy brat Maćka, Marek, który uczył się w technikum w powiecie, przywiózł z internatu "marychę". Domyślali się, że to narkotyki. Dostali go w prezencie. - Zobaczycie, jaki będziecie mieli ubaw, kiedy to zapalicie - powiedział. Spróbowali, a jakże! Spodobało się im. Poczuli się lepszymi, niż są w rzeczywistości, rozradowani. Ale biały proszek kosztował. Przekonali się o tym, kiedy poprosili o jeszcze. Kradli więc pieniądze, gdzie tylko mogli i byli coraz bardziej sprytni. Posłańcem i pośrednikiem w handlu był oczywiście Marek. Pierwszy uzależnił się od narkotyku Maciek. Już nie zależało mu na towarzystwie kolegów, przecież oni nie zawsze potrafili zdobyć forsę. Tego letniego dnia Maciek zaszył się na polu kukurydzy. Tam szybko wszedł w świat wizji.
Takiego Maćka znaleźli przybysze, goście z innej galaktyki. Sprawdzili, czy istota, którą znaleźli wykazuje funkcje życiowe, po czym niezwłocznie postanowili przenieść go na swój statek kosmiczny. Uznali, że mają szczście, znajdując