Przebudzenie krasnoludków
„Przebudzenie krasnoludków”.
- Aaa… - Śpioszek przeciągnął się, rozglądając się po okolicy. Wszystkie krasnoludki spały. – Czemu taka cisza? Czy ktoś mnie może doinformować? Panowie! – gwizdnął wsadzając dwa palce do ust. – Dlaczego jestem sam? Co jest grane? Śpicie?!
- Cicho tam! Sjestujemy. – Gapcio przewrócił się na drugi bok, kładąc rękę na głowie Nieśmiałka. – Nieśmiałek, kurde, odwróć usta w druga stronę, bo się nie da znieść tego zapachu. Śmierdzi, jakbyś nie otwierał ust sto lat.
- Sto lat?! – Wstawać, już! – Śpioszek przechadzał się po płacie mózgowym kopiąc w tyłki pozostałych leżących.
- O co znowu chodzi? Kopanie leżących w dupę nie jest za mądre. Odczep się. – Mędrek nasunął czapkę na oczy. – Jeszcze raz, to potraktuję cie ze swojego kamasza.
- Wstawać! Spaliśmy sto lat! – Śpioszek darł się, co sił w krasnoludkowych płuckach.
- Nie kłam, dopiero zasnąłem. – Wesołek głaskał się po pośladku, wydając z siebie radosne dźwięki. Tak mu się przynajmniej wydawało. Huk był niemiłosierny.
- Jeszcze raz walniesz takiego bąka Wesołku – Matołku, to zamieszkach na tyłach.
- Na tyłach czego? – Wesołek pokładał się ze śmiechu – Nie może być sześciu krasnoludków, bo to nieprofesjonalne. Wal się z tymi pogróżkami. Sto lat, to długo. Zapowietrzyłem się.
- Zbiórka! – Śpioszek zaczesał siwe włosy, poprawił czerwony kubraczek, i sprawdził ilość uzębienia. - To nie mogło być sto lat, bo mam jeszcze wszystkie zęby.
- Też tak myślę. – Nieśmiałek, próbował przejrzeć się w źrenicy.- Nie wyglądam najgorzej. Wy z resztą też.
- Czyja to głowa, ktoś już wie? – Gburek sprawdzał ilość brudu na stopach, który zebrał się przez ten czas. – No, czarne jak rzepa.
- Uciszcie się na chwilę. – Nieśmiałek patrzył w źrenicę i odgadywał upływ czasu. – To ona, tylko się postarzała.
- Jaka ona? Posuń się. – Gburek przetarł swoje oczy.- Żona sieroty. Żyją. Mówiłem, zabić ich zanim zaczną się obnosić ze swoim szczęściem. Widzę jeszcze kogoś. Jakaś królewna.
- Ile ma lat? – Zapytał nieśmiało Nieśmiałek.
- Na ludzki rozum, jakieś dwadzieścia sześć. – Gburek posmutniał – To ich córka. Piękna. Bierze ślub. Wszystko przez was i przez ten głupi film, który nas uśpił na tyle lat. Przegapiliśmy tyle fajnych rzeczy. Najgorsze jest to, że obyło się bez nas. – Usiadł. – Nikomu nie jesteśmy potrzebni.
- Nie marudź. – Śpioszek odepchnął go z punktu obserwacyjnego.- Zerknę tylko i cię wpuszczę. Faktycznie, niezła. Ten facet koło niej wygląda na mądralę, można mu utrzeć nosa. Pewnie będą mili dzieci, wiecie, co mam na myśli. Ależ posmutnieliście. Czas to nadrobić, panowie. Proponuję gimnastykę na rozruszanie. No już do szeregu.
Krasnoludki wstały i zrobiły sto pajacyków, podskakując na dwóch nogach i klaszcząc w dłonie powtarzały słowa, które już nie miały mocy. Ale nie zdawały sobie z tego sprawy.
Ądopcja! Śmierć! Życie! – Głośniej! - krzyknął Gburek – Adpopcja!...- Krzyczały do wieczora, ale ja ich nie słyszałam.
- Meksyk! Wybrał bym się na stałe do Meksyku. – Gburek pstryknął brudek z palców u nóg w kierunku Wesołka – A ty?
- Nie wiem, może być Meksyk.
Fragment powieści Elżbiety Walczak "Zakochana brzmi jak enamorada"