Prozo.
A co, jeśli rozbiorę cię słowem, zedrę wstyd metaforą? Będą czytać cię nagą, zachłannie pożerając kształty. Brutalnie przekartkują, wyrwą wadliwe strony, a zaraz potem ulepią z ciebie formę według nich czystą i niczym nieskażoną. Będziesz zarówno nad-, jak i niedointerpretowana, podawana z rąk do rąk, przywoływana na uroczystych obiadach i popisowych podwieczorkach. Myślisz, że wtedy mogłabym ubrać cię na powrót, przywracając cienką, lecz zauważalną warstwę godności? Myślisz, że cały twój los byłby wtedy w moich brzydkich, kościstych rękach?
Przecież to nie ja cię stwarzam. Istniałaś już wcześniej, pobudzając zmysły. Ja? Ja mogę cię jedynie publicznie rozebrać. Sprawić, byś zwróciła na siebie uwagę niezainteresowanych tobą dotąd głów. Tak naprawdę niewiele potrafię. Próbuję obnażać w zapisie. Nic więcej. A przynajmniej tak sobie wymyśliłam
i tego się trzymajmy. Twoja przyszłość jest w moich rękach? Nie, twoja przyszłość sama kształtuje się już w teraźniejszości. W moich rękach uwięziona jest jedynie stopniowo zapełniana niezgrabnymi literami kartka
i nienajlepszej jakości długopis, które mogłyby czynić cuda, gdyby z początku tego zdania wykreślić słowo "moich".
Tak naprawdę jednak nie zamierzam cię rozebrać. Pozwolę ci pozostać sobą, zachować osobowość i ubierać na siebie tak grube warstwy, jak tylko będziesz chciała. Nie mam nawet odwagi ingerować w twoje plany, dotykać cię, kiedy mi na to pozwalasz. Jesteś zbyt niezwykła w swojej nieprzewidywalności i wewnętrznym chaosie, bym chciała cię zmienić. Więc proszę, podejdź bliżej, stań przede mną i pozwól mi patrzeć. Pozwól patrzeć, jak istniejesz. Jak istniejesz wyjątkowo pięknie.
Prozo.