Pożegnanie
Po drugiej stronie ulicy stało kilka otwartych straganów. Stefan przez długą chwilę zastanawiał się, które kwiaty byłyby najstosowniejsze (nie cierpiał tego określenia, było zbyt bezduszne). Żałował, że nie spytał Teresy, swojej koleżanki z pracy, ona na pewno doradziłaby najlepiej. Z drugiej strony, wątpił, czy zdołałby przełamać się i rozmawiać z kimkolwiek o śmierci Karola.
Zdecydował się na bladożółte róże. Z wiązanką w ręku skierował się do otwartej bramy. Cmentarz był rozległy, a kaplica oddalona od bramy głównej prawie o kilometr.
Przy wejściu do kaplicy stała spora grupa osób. Wdowa po Karolu, w woalce zasłaniającej twarz, wspierała się na ramieniu brata zmarłego męża.
Stefan zawahał się, ale w końcu nie podszedł do niej. W prasowym anonsie prosiła o nie składanie kondolencji. Za życia Karola jego żona zawsze była uprzejma, wręcz serdeczna wobec Stefana, ale wyczuwał, że ich długoletnia przyjaźń budzi w niej pewną niechęć, może zazdrość?
Na prawo od rodziny zmarłego dostrzegł inną grupę. Od razu rozpoznał grubą Elkę, która od czasów szkolnych niewiele się zmieniła i którą czasami spotykał się w różnych miejscach osiedla.
Podszedł wolno i, nie wiedząc, dlaczego, nagle mocniej zacisnął rękę na wiązance. Zupełnie jakby obawiał się, że ktoś będzie usiłował mu ją wyrwać.
- Cześć – rzucił zdawkowo, gdy do nich dotarł.
Przez długą chwilę wszyscy milczeli. Ukradkiem tylko obrzucali się nawzajem zaciekawionymi spojrzeniami, w końcu widzieli się w większości kilkanaście lat temu.
- Straszne – Elka przerwała w końcu ciszę – Żeby tak głupio stracić życie!
- To prawda – powiedział Zbyszek, niegdysiejszy licealny amant, dzisiaj facet z pokaźnym brzuszkiem i zakolami.
Stefan wyczuwał, że od niego, jako najlepszego przyjaciela zmarłego, oczekują jakiejś wypowiedzi. Ale milczał. Nie miał siły nic mówić. Był zły. Na Karola, na siebie, na cały świat. Nie rozumiał, dlaczego nic, oprócz tej złości, nie czuje. Miał niemal wrażenie, że uczestniczy w czymś, co nie dotyczy ani jego ani Karola.
Członkowie rodziny ruszyli wolno do kaplicy. Stefan, uwolniony od towarzystwa innych, stanął w kącie na prawo od drzwi. Starał się usilnie, by nie patrzeć na katafalk, gdzie w otwartej trumnie leżał Karol z woskową twarzą i krzyżem w złożonych na piersiach dłoniach.
Stefan podświadomie bał się, że ten widok będzie go prześladował. Wpatrywał się w czubki swoich butów, znowu mocniej ściskając wiązankę.
W czasie mszy do jego świadomości ledwo docierał monotonny głos. Niespodziewanie pomyślał, że smutek i powaga na twarzy księdza, patos w jego głosie, to tylko część przedstawienia, odgrywanego w tym miejscu już setki razy.
Ta myśl go zmroziła. Przecież ten ksiądz mógł znać Karola! Dlaczego w ten sposób myśli o innych ludziach?
Jego wzrok na chwilę zawędrował w kierunku wdowy. Przygarbione, jakby zwiotczałe plecy lekko drgały a głowa opadła. Płakała.
---------------------------------
Później, już w domu, Stefan przypomniał sobie uczucie ulgi, gdy, po złożeniu wiązanki na grobie, mógł stamtąd odejść.
Ogarnęło go wielkie zmęczenie.
Nagle przypomniał sobie o sprawie, o której bardzo chciał z Karolem pogadać. W ułamku sekundy przeszyła go myśl, że to już niemożliwe. Karola nie ma. Nie ma i nie będzie.
Tylko dlaczego to uczucie straty dopadło go dopiero teraz? Czy to normalne? Czy tylko on w taki sposób tego doświadcza?
Pochylił się w fotelu i ukrył twarz w dłoniach...
Alicja Minicka