Poprzez krew moją
Kaśka spróbowała wrzasnąć, jednak głos uwiązł jej w gardle. Członki ogarnął paraliż, więc każda próba ucieczki była z góry skazana na niepowodzenie. Bartek postąpił krok naprzód, unosząc rękę. W palcach ściskał jakiś niewielki przedmiot i dopiero, gdy w otaczającym chłopca blasku błysnęło cieniutkie ostrze, Kasia zorientowała się, iż jest to żyletka. Przymuszona jakąś demoniczną siłą, odwróciła dłonie wnętrzem do góry. Chłopiec wykonał dwa błyskawiczne cięcia i z otwartych żył buchnęła krew.
Trupa Kasi znalazła rano matka. W chwili, w której konała z rozpaczy, grupa policjantów przeczesujących pobliskie tereny natknęła się na podziobane już przez ptactwo ciało Bartka, zwisające z konara rozłożystego dębu. Jedna tylko rzecz zdziwiła mężczyzn. Nie mogli zrozumieć, na co potrzebna była chłopcu żyletka, którą ściskał w dłoni tak mocno, że podczas sekcji musiano wyłamać mu palce, aby ją wydostać.