Po tamtej stronie
Od nag³ej i niespodziewanej ¶mierci zachowaj nas Panie. Te s³owa modlitwy towarzyszy³y nam w ¿yciu religijnym, powtarzane machinalnie podczas obrzêdów liturgicznych. Mia³y przypominaæ o konieczno¶ci oczyszczenia siê z grzechów, ¿eby przechodziæ na drug± stronê w stanie ³aski u¶wiêcaj±cej, tej gwarancji zbawienia. W³a¶nie, dlatego ¶mieræ spodziewana mia³a byæ lepsza od ¶mierci nag³ej, jakby sama w sobie nie by³a z³em najwiêkszym i ostatecznym. Powtarzali¶my, wiêc za ksiêdzem Janem Brachowskim s³owa o zmartwychwstaniu i ¿yciu wiecznym, ale w obliczu zej¶cia zawsze silniejszy by³ strach. Nie by³ to zwyk³y strach.
Nie by³ to strach przed wielk± zmian± z odzyskaniem ¶wiadomo¶ci w innym wymiarze, ale instynktowny, zwierzêcy, ¶lepy strach przed totalnym unicestwieniem wywo³uj±cy paniczn± reakcjê obronn± w ka¿dej sytuacji, nawet wtedy, kiedy nie ma ju¿ nawet cienia nadziei na powstrzymanie nieuchronnego biegu wydarzeñ, bo czy kto¶ chce czy nie chce wszystko, co mia³o pocz±tek musi mieæ te¿ koniec. Im bli¿ej koñca tym mniej znacz± wpajane przez ca³e ¿ycie wiara i nadzieja a ro¶nie obezw³adniaj±cy cz³owieka lêk i bez reszty ogarnia ¶wiadomo¶æ. Strach przed unicestwieniem stanowi zaczyn i tworzywo wszystkich ruchów religijnych obiecuj±cych wiernym ¿ycie wieczne. Ta obietnica daje nadziejê, która jednak przepada gdzie¶ w godzinie próby po naporem p³yn±cego z g³êbi jestestwa instynktu krzycz±cego, ze ¶mieræ jest aktem wch³oniêcia ¶wiadomo¶ci przez otch³añ nico¶ci. ¦miertelne drgawki podczas agonii nie s± niczym innym jak tylko potwierdzenie zwyciêstwa tego ¶lepego instynktu nad wiar±, i¿ po drugiej stronie jest jaka¶ kontynuacja, ¿e w ogóle istnieje jaka¶ druga strona.
W dzieciñstwie ¶mieræ kojarzy³a mi siê z intensywnym zapachem ¶wie¿o ¶ciêtych ¶wierkowych ga³êzi powszechnie u¿ywanych do wyplatania wieñców pogrzebowych, z zaduchem zaciemnionych mieszkañ wype³nionych nasyconym zapachem dymu pal±cych siê ¶wiec, ³agodnym i md³ym zapachem wosku i ostrym szczypi±cym w oczy odorem stearyny.
Zmar³y spoczywa³ w trumnie ustawionej wysoko na paradnym u¿ywanym niezmiernie rzadko stole pokojowym. Przy trumnie na drewnianych kwietnikach z ro¶linami ozdobnymi o li¶ciach ciemnozielonych, du¿ych jak u chrzanu obficie pleni±cego siê na t³ustych glebach Magicznego Zak±tka. W lichtarzach smêtnie p³onê³y ¶wiece. Przedmioty sk³adaj±ce siê na ¿a³obny wystrój mieszkania czêsto pochodzi³y od krewnych i s±siadów, je¶li nie starcza³o tych znajduj±cych siê w domu zmar³ego. Ciasne na ogó³ mieszkania wype³niali przychodz±cy z ró¿nych powodów ludzie. Najczê¶ciej ze zwyk³ej ciekawo¶ci. Oczami szacowali warto¶æ trumny i ubrania nieboszczyka. Studiowali zastyg³y wyraz jego twarzy szukaj±c ¶ladów przebytego cierpienia lub subtelnego u¶miechu wywo³anego ulg± przychodz±c± razem ze skonaniem. Wszêdobylskim dzieciakom trudno by³o dostrzec twarz zmar³ego.
Z regu³y widzia³y tylko wystaj±ce ponad krawêd¼ trumny nowiutkie, ¿ó³te i g³adkie skórzane zelówki butów zakupionych specjalnie na okoliczno¶æ pochówku. Nikt nie ¶mia³ z³amaæ zwyczaju wyposa¿ania nieboszczyka w fabrycznie nowe buty, choæby za ¿ycia chodzi³ na ogó³ w dziurawych. Bywa³o, ¿e z powodu ciasnoty w mieszkaniach wieko trumny wystawiano na zewn±trz, gdzie oparte o ¶cianê wieszczy³o przechodniom wizytê bezlitosnej kostuchy znanej im z wizerunku umieszczonego na czarnej, ¿a³obnej, ko¶cielnej chor±gwi.
Odarty z ¿ycia jej szkielet napawa³ tak± groz±, ¿e nie by³o zbyt wielu chêtnych do noszenia sztandaru z jej podobizn±. Ju¿ od samego s³owa ¶mieræ wia³o groz±, wiêc nale¿a³ jak najszybciej o niej zapomnieæ ty bardziej, ¿e nie dotyczy³a przecie¿ nas bezpo¶rednio. Wprawdzie ludzie umierali wokó³ nas, ale zdarza³o siê to wy³±cznie innym: s±siadom, znajomym, dalszym krewnym, lecz nie nam. Mimo nieuchronno¶ci zej¶cia z tego ¶wiata nie wolno nam by³o My¶lec nawet w najdalszej perspektywie, ¿e nadejdzie taki dzieñ, kiedy wieko trumny zostanie oparte o ¶cianê naszego domu. ¦mieræ na ogó³ chadza³a nocami i choæ nie by³o wtedy pisanych nekrologów wie¶æ o jej wizycie pêdzi³a rankiem lotem b³yskawicy z domu do domu z ust do ust.