Opowieści z Hellsound: Noc w gotyckim zamku.
Samą Shelię, choć nie dała tego po sobie poznać, trochę uraziła ich reakcja. Nie zgadzali się ze stwierdzeniem, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Ale może Winston tylko wstydzi się tego tak po prostu, przy rodzeństwie, powiedzieć.
Cudownie miękki puch wciąż pokrywał wszystko, od gałęzi drzew po balustradę tarasu. Shelia, zawinięta w futro, wolnym krokiem zbliżała się do Ngetala. Osamotniony, ubrany niezbyt stosownie do panującej temperatury, opierał się o oblodzonego gargulca i uparcie spoglądał na lśniące poniżej jezioro.
- Miło cię spotkać poza biblioteką. - zaczęła. - Podobno nieczęsto stamtąd wychodzisz.
- Świat fikcji jest mniej brutalny od rzeczywistości.
- Zawsze odpowiadasz tak, że nic nie rozumiem...
- To nie ja chodziłem do najlepszej szkoły w Infarno.
- A właściwie to dlaczego? - zainteresowała się Shelia.
Spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć coś o wścibstwie niektórych kobiet, ale się rozmyślił.
- Odsiaduję wyrok za grzechy mojej matki.
- Jakie grzechy? - oparła się o balustradę tuż obok niego.
- Tak zwaną „pierwszą wielką miłość". Lecz nawet w tym przypadku przymiotnik ‘wielka' nic nie znaczy- pierwsza nie oznacza ostatnia.
- To chyba oczywiste. Nie można kochać tylko raz.
- Prawdziwie można kochać tylko raz. Albo nigdy. Miłość jest jak drzewo. Tylko jeden jedyny raz może urosnąć wielkie i wspaniałe. Jeśli zostanie powalone- owszem, może odżyć, lecz nigdy nie odzyska swej potęgi.
- Ale w tym miejscu może urosnąć coś nowego.
- To już będzie coś innego. Nie to drzewo. I nie to serce.
(Ale Phoebe śmiała się z tego porównania!)
Dłonie Ngetala zacisnęły się na balustradzie, gdy próbował ukryć dreszcze zimna pełzające mu po ciele. Znowu zmagał się z gorączką, która dopadała go co zimę. Gdyby był człowiekiem już dawno wydałby swe ostatnie tchnienie.
Winston chcąc rozbawić Shelię opowiedział jej jak wygląda pokój jego przyrodniego brata. Był to kąt strychu, na szczycie wieży, z wąskim oknem bez szyby i bez kominka. Ngetal nie miał mebli - chyba że kilka zdartych, starych koców można uznać za łóżko.
Mimo to uznawał się za istotę wyższego rzędu. Shelię denerwował sposób w jaki mówił, jak dobierał i akcentował wyrazy. Zdawało jej się, że specjalnie próbuje wykazać, że jest głupsza od niego. Nie zauważyła tylko, że po twarzy Ngetala błądził półświadomy uśmiech, ilekroć na nią spojrzał.
- Zsiniałaś z zimna. Może powinnaś wejść do środka i się ogrzać.
- Chcesz się mnie pozbyć. - spochmurniała.
(Talbot dobrze znał te kobiece zagrywki!)
- Nie! - wzburzył się i prawie natychmiast opanował. - Nie. Tylko nie chcę, abyś się przeziębiła.
- Martwisz się o mnie?
- Jak wszyscy.
- ‘Wszystkich' nie interesuje jaka naprawdę jestem. Widzą mnie taką, jaką chcą mnie widzieć. Jestem taka samotna!
- Ja też... - wyszeptał, patrząc gdzieś w dal.