Opadanie konwalii
Powiedziała mi, że dzisiaj pokaże mi swoją miłość, lecz już od jakiś piętnastu minut, trzymając moją rękę biegnie jak szalona przez miasto, przepychając ludzi, którzy nie są wcale oburzeni. Dlaczego? Może przez to, że się do nich cały czas uśmiecha, a może po prostu nie mają czasu na nerwy...
Długi szalik odwinął się z jej szyi i teraz luźno zwisa koło mojej dłoni. Włosy rozwiewa jej wiatr, a w oczach pojawiły się znane mi już dobrze promyki...
Wchodzimy aleją do parku po dywanie z liści.
- A więc, gdzieś tu jest twoja miłość?
- Ciii... Usłysz boski szelest...
Idziemy aleją w ciszy i tylko
liście szeleszczą między sobą, ona patrzy w niebo
i uśmiecha się tajemniczo, a ja myślę tylko o niej i o jej miłości. Podchodzimy
do fontanny. Ona kuca i zaczyna zbierać liście, więc do niej dołączam.
- Po co je zbierasz?
- Bo są piękne... Każdy inny - indywidualista. Widzisz ten - jest we wszystkich jesiennych kolorach, a ten żółty jest mały i bezbronny, tamten bordowy jest bardzo pewny siebie i chyba arogancki. Ten zielony wygląda jakby jeszcze nie dojrzał do jesieni, chyba polubił lato...
- Skąd to wiesz?
- Ty też to wiesz, bo to widać. Każdy liść ma swoją własną historię, one są jak ludzie mają własny charakter, choć niektóre naśladują inne. ... Jesienią umierają, ale właśnie wtedy są najpiękniejsze. Starość i śmierć jest najcudowniejsza w całym życia liścia.. Liście są boskie... uwalniają się od drzewa, mimo że tą wolnością skazują się na śmierć. I każdy liść, zawsze już od wieków ginie cudownymi kolorami.
- I ty się tym cieszysz? Śmiercią liści?
- Tak. Czy to nie jest fantastyczne? Nie dość, że są piękne, nie dość, że pięknie giną to jeszcze umierając potrafią dać tyle radości. To daje im wyższość nad ludźmi, bo ludzie nie potrafią dać szczęścia śmiercią... Nic nie potrafią.
Nagle zaczął kropić deszcz i
wiać silny wiatr. Ona patrząc w niebo zaczęła kręcić się wkoło z uśmiechem i
rozsypała wszystkie liście, które trzymała
w ręce, a one tańczyły wraz z nią w rytm wiatru. Ja cały czas spoglądałem na
nią, gdy nagle chwyciła mnie za rękę, przytuliła mocno do siebie i pocałowała...
- Ja kocham jesień, a ty? - wyszeptała...
- A ja jesiennego Anioła...
Patrzyła mi głęboko w oczy, patrzyła i... patrzyła, nic nie mówiąc... nastało długie milczenie i głucha cisza. Deszcz dalej kropił, wiatr dalej wiał, liście tańczyły, a dla niej i dla mnie czas się zatrzymał. Zegary wygasły, wskazówki uciekły ze swoich miejsc i nawet kalendarze spłonęły. A ona wnikała w moja duszę poprzez oczy, już wielokrotnie z nich czytała, a potrafiła to jak nikt inny.
- Czego szukasz w moim spojrzeniu?
- Prawdy i poparcia dla słów...
Odwróciła się i w swoim długim płaszczu i długim szaliku, ruszyła swoją własną, nikomu nieznaną drogę. Nie zmierzała w jakimś określonym kierunku, po prostu szła aleją, nie obracając się za siebie. Od czasu do czasu schyliła się po jakiegoś liścia, uśmiechnęła się do kogoś i tanecznym krokiem wędrowała do nikąd. Ja stałem jak słup patrząc jak odchodzi, mimo iż padał deszcz nie umiałem ruszyć się z miejsca. Przecież ona jest dla mnie kimś wyjątkowym, nikt nigdy nie był dla mnie równie ważny jak ona, tęsknie za jej obecnością już teraz, za jej głosem i uśmiechem. Codziennie poznaję fragmencik jej życia. Jest niedostępna, nieosiągalna nawet w szczytowym zasięgu. Inna niż wszystkie kobiety na Ziemi, jest Aniołem.
Tak chciałbym, żeby mnie pokochała, żeby zaprosiła do swojego cudownego świata. Codziennie uchyla mi go maleńki kawałek, ale nie jest
w stanie mi zaufać. Niech jej smutne, sarnie oczy spojrzą na mnie tak jak moje na nią. Dobrze, że chociaż chce się ze mną spotykać. Ale dlacze