"Obcokrajowiec" cz.5
Filozofii ogromnej nie trzeba by dojść do faktu, że tak się stało… a jak już grzeszyć to na jeden raz szkoda, bo i tak jest to zła niechwalebna czynność z której trzeba się wyspowiadać jak mawia babcia młodej Polki leżącej teraz , z równie młodym Niemcem w objęciach, więc na raz szkoda grzeszyć …
Razem szybko zasnęli, Zofia przebudziła się nagle, gdy zadzwonił telefon Andreasa, ten rozejrzał się po pokoju szybko wziął urządzenie i ściszył je, Zocha nie otworzyła oczu, a gdy chłopak odłożył już grająca zabaweczkę pocałował ją w czoło, ta się lekko uśmiechnęła i pomyślała, że właśnie to lubi w nim najbardziej. To że ja tak całuje gdy ta śpi, albo pseudo śpi, bo przecież dzwoniący i skaczący telefon od wibracji po szafce też ją budzi, ale to nic pomyślała, jeszcze mocniej oplotła niemieckiego kolegę i tak znów zasnęła…
Tak do samego rana, póki słońce nie wdarło się przez zasłonięte promienie i nie nagrzewało młodych kochanków wysyłając na ich młodą skórę witaminę D. Zanim dzwonił budzik Zośki Andreasa już dawno nie było, on wstawał do pracy na 7:00, ale dziewczyna zawsze budziła się po to by go pożegnać, pocałować uściskać, wyprowadzić gościa z domu i jeszcze na chwilę zamknąć oczy, zwykle już za bardzo nie mogła tego zrobić, bo kołdra tak pachniała perfumami męskimi wprost z paryskiej drogerii, że tylko się nią okręcała, aby przedłużyć moment kiedy to jest z Andreasem i już.
Taka sytuacja weszła w nawyk. Stała się rutyna i powtarzała się bardzo często, nie znaczy to oczywiście żeby spowszedniała czy stała się przez to mniej przyjemna. A może wręcz przeciwnie został dopracowana i wykonywana za każdym razem z większą czułością i poczuciem odpowiedzialności za druga osobę. Tak sobie sielankowo romansowali dopóki Andreas nie dostał przymusowego wezwania na całe 2 tygodnie do stolicy Niemiec, dokładnie do siedziby swojej firmy, po jakieś tam coś…