Nora
Leżałam i wpatrywałam się w jej twarz. Taką idealną. Uśmiechniętą ze zeszklonymi oczyma. Trzymała mnie za rękę. Siedziała przy mnie całymi dniami. Czytała mi. Czytała mój pamiętnik. Dni w których się poznałyśmy. Były takie beztroskie.
Nie wiem na którym momencie była, nie słuchałam jej. Nie umiałam. Znałam każdą chwilę na pamięć. Od tych dni zaczynałam ten pamiętnik. Jedynie co teraz robiłam to leżałam bezwładnie i śledziłam jej ruch gałek ocznych.
Nie chciałam myśleć o tym, co jest mi pisane. Co za chwilę, za moment się stanie. Wiedziałam to. Wiedziałam o tym od roku. Byłam świadoma.
Ale nie chciałam mieć tego w głowie. Odganiałam to. Do momentu.
Teraz leżę. W szpitalu. I patrzę. W jej oczy. I wiem. Że umrę.
I chociaż nie chcę wiedzieć. To wiem.
A z tych wszystkich chwil, które pamiętam, a pamiętam ich sporo jedna nie daje mi spokoju:
Miałam dwanaście lat. Było święto umarłych. Jak zwykle powiedziałam mamie, że idę zbierać cukierki przebrana za kota. Skłamałam. Wraz z koleżankami udało nam się dostać na imprezę organizowaną przez najprzystojniejszego chłopaka z miasta. Miał na imię Joe, pochodził z Anglii, mówił z przeuroczym akcentem, dużo pił. Miał siedemnaście lat, śmiał się.
Chodziłyśmy lekko przestraszone, a jednocześnie podniecone całym wydarzeniem i obserwowałyśmy ludzi. Piłyśmy tanie wino. Białe.
I nagle ktoś zawołał „gramy w butelkę!”. Rozbawione i wypite poszłyśmy do kółka. Po jakimś czasie butelka zatrzymała się przy mnie. Wybrałam zadanie.
Musiałam pocałować dziewczynę. Zrobiłam to. Namiętnie. Fakt, spodobało mi się, ale nie to zawracało mi głowę. Tylko…
…ten moment gdy po całowaniu Joe podał mi papierosa, a ja się zaciągnęłam. Pierwszy raz. Pierwszy raz poczułam się tak inaczej. I było to niesamowite.
Od tamtego momentu ten mały papierek z nikotyną codziennie do mnie mówił. Kusił mnie. Dawał mi tyle radości.
I teraz. Teraz nie marzyłam o tym, aby Luna pozostała przy mnie, aż będę musiała wstać i odejść. Marzyłam o ostatnim papierosie, który mogłabym zapalić.
Tuż przed śmiercią.