Najważniejszy dzień.
Wszystko zaczęło się o wschodzie słońca. Wszyscy jacyś tacy zamyśleni,
może nawet smutni... Nieobecnością swoją naprawiam wszelkie wyrządzone
krzywdy. Nie wiem czy to wystarczy. Ojej, jakie odświętne ubrania! Ha!
Mój ulubiony kolor. Czerń podobno w modzie. Cisza. Przenikliwa cisza
wypełniająca zakamarki duszy staje się nieznośnie głośna. Dziwnie się
czuję. Przygotowuję się do czegoś ale właściwie nie wiem do czego.
Przechodzę jakby rachunek sumienia. Ale ja przecież nie wierzę w
sumienie. Wielkie i mniejsze myśli chodzą mi po głowie. Moje życie.
Jakie jest? Przeżywam je tak jak chcę czy tak jak umiem? A jeżeli ja
wcale nie umiem? Warto czasem się zastanowić czy wybór, który
podejmujemy jest "bo ja tak chce" czy "bo tak wypada, trzeba". Co jest
ważne? To, co my chcemy czy to czego chcą od nas ludzie? Skąd te myśli?
Czuję jakbym nagle straciła coś ważnego. Patrząc po sobie nie zauważam
nic szczególnego. Żadnych zmian. A jednak nieodparte wrażenie, że coś
utraciłam staje się niepokojąco cierpkie. Może powinnam kogoś zapytać
czy wyglądam jakoś dziwnie albo... no sama nie wiem. Przeoczyłam coś.
Na pewno. I to coś ważnego. To się czuje. Staram sobie przypomnieć co
to było... Chodzę niespokojnie rozglądając się nerwowo. Nikt jakby mnie
nie zauważa. Patrzę na zegarek. Wskazówki jakby wolniej chodzą. Ale i
tak jest późno. Lepiej pójdę się przebrać bo spóźnię się na
najważniejszą imprezę w swoim życiu.
Na własny pogrzeb.