Miłość silniejsza niż śmierć - z cyklu ,, Opowieści nie z tej ziemi"
To Babcia uczyła mnie Pacierza. Codziennie rano i wieczorem klękała ze mną pod małym krzyżykiem zawieszonym nad drzwiami Jej pokoju i odmawiała ze mną nie tylko Modlitwę Pańską, nie tylko Pozdrowienie anielskie, nie tylko Skład Apostolski ( Credo) ale także cały Dekalog! To nic, że nie rozumiałam wtedy, co to są ,, jakoimy” , ani co to znaczy ,, nie cudzołóż” , wspólne, stałe i konsekwentne rytualne modlitwy z Babcią dawały mi poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji i jeszcze czegoś, nieuchwytnego, duchowego, co na zawsze zmieniło mój sposób postrzegania świata czy też – lepiej powiedzieć – światów i wytworzyło wielką więź z Babcią. Więź, która wytrzymała próbę śmierci…
Moja Babunia odeszła w roku, gdy skończyłam 18 lat. Zaledwie dwa miesiące po moim wejściu w świat ludzi dorosłych. To było brutalne wtargnięcie w dorosłość. Świat dzieciństwa skończył się bezpowrotnie i nagle - jak ręką uciął. Byłam wtedy uczennicą III klasy ogólniaka, na rok przed maturą. Na dworze dogorywała zima, był 14 marca. Tydzień później zamiast witać ze szkołą 1-szy Dzień Wiosny żegnałam moją ukochaną Babcię w Jej ostatniej drodze. Był rok 1983. Moja licealna klasa wygrała konkurs na najciekawszą Marzannę, którą później puszczało się na rzekę. Kukła symbolizująca niechcianą zimę miała ciemne okulary generała Jaruzelskiego, ogromne uszy Urbana a przez pierś przewieszoną szarfę z napisem ,,300 % normy”. W nagrodę otrzymaliśmy tort. Dostałam później tę fotografię mojej klasy z Marzanną i tortem. Mnie na niej nie było, ale akurat ten Pierwszy Dzień Wiosny zapamiętałam najintensywniej.
Babcia Maria- bo takim właściwie imieniem się do niej zwracało ( w dowodzie osobistym stało: ,,Marianna”, jako że dawniej na wsi podczas chrztu ksiądz nie dawał dziecku imienia ,,Maria” tłumacząc, że Maria może być tylko jedna- Matka Boska, tak więc Babcia została oficjalnie Marianną ) - mimo że umarła, nigdy nie przestała się mną opiekować i troszczyć się o mnie.
Pamiętam jak dwa miesiące później pod koniec trzeciej klasy liceum siedziałam do późna w nocy nad książkami mając mnóstwo nauki. Byłam tak zmęczona i senna, że gdy ok. 3.00 nad ranem kładłam się wreszcie spać, nie miałam już siły zrobić sobie czegoś do picia, choć byłam bardzo spragniona. Trudno w to uwierzyć, ale to właśnie wtedy przyszła do mnie Babcia i przyniosła mi szklankę kakao… Nie był to do końca sen. Czułam cały czas pragnienie i wiedziałam, że Babcia nie żyje. Z prawdziwą ulgą wypiłam duszkiem przyniesione przez nią kakao a gdy spytała, czy chcę jeszcze, mimo że zaspokoiłam łaknienie postanowiłam poddać próbie to, czego doświadczam. Chcąc sprawdzić, czy to jest sen, czy obcowanie z innym wymiarem rzeczywistości poprosiłam, żeby przyniosła mi jeszcze jedną szklankę napoju. W duchu wiedziałam, że jeśli to jest zwykły sen, to się rozwieje zanim dostanę drugą porcję picia. I co się okazało? Babcia z uśmiechem przyniosła mi drugi kubek kakao, który z przyjemnością wypiłam a gdy rano obudziłam się do szkoły, już w ogóle nie byłam spragniona…
Miłość, troskliwa czułość wobec wnuczki pokonała granicę śmierci, znalazła drogę, aby podać spragnionemu dziecku napój , ale także znalazła sposób, aby objawić swoją miłość i obecność w podaniu strawy duchowej w postaci drugiego kubka kakao.
Pamięci mojej Babci, Marianny Plato