Mały Człowiek

Autor: kenaz
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0


 Mały Człowiek

 






 
HARIS
 
 
 
 

Jest rok 2026. Miasto nad brzegiem morza powoli zapada w mrok , a kawałki promieni zachodzącego słońca na horyzoncie przemieniają gwiazdy w krwiste ogniska. Głuchy szum morza przypomina mi coś niepokojącego i radioaktywnego , nawet nie słychać skrzeczenia mew. Całe miasto wydaje się martwe. Po chwili widziałem twarze przerażonych żołnierzy jak zagubione zwierzęta zrywają się do ucieczki. Uciekali przed czymś czego jeszcze nie widziałem , to było coś nad wybrzeżem co ich ścigało z głębi lasu. Pomyślałem , że wybuchła wojna z nieznanym do tej pory wrogiem. Ale zrozumiałem nagle czym jest ludzka bezsilność bo nagle na wysokości dziesiątego pietra ukazała się złowroga i szkarłatna ściana wody wywołana przez trzęsienie ziemi na dnie Bałtyku. Cała moc fali kierowała się w strunę miasta przez koryto rzeki i nagle opadła , ścierając wszystko na swojej drodze. Spienione odmęty wody w szybkim tempie przedostały się na ulice miasta gdzie jeszcze tak niedawno było wielu miejscowych ludzi i turystów. Może ja śniłem ale ból narastał i uciskał klatkę piersiową. Tej nocy już nie istniałem a następnego dnia już nie było. Zmielony beton od murów miasta spływał teraz po moim ciele , porwany przez niszczycielski wir , byłem na dnie jego szału. Ten wir miał swoje dzikie oblicze a ja byłem jego pulsem pod delikatnym naskórkiem własnego strachu. Tak naprawdę byłem niczym pośród niczego , nie miałem świadomości , choć bylem na dole wydawało mi się ze frunę do wysokiej wieży z której wszystko moglem zobaczyć. Bylem nad tym wszystkim co się działo pozbawiony ciężaru ciała i myśli. Bylem gdzieś pomiędzy powietrzem a ziemią. *
- Haris? -
- Obudź się ! ( głos który usłyszałem porwał mnie jak ten wir spienionej wody siedząc niczym na dzikim ptaku w baśniowej opowieści. Znalazłem się na pustyni która raziła mnie w oczy od blasku ostro świecącego słońca. Dalej unosiłem się w górę a obraz robił się coraz ciemniejszy , rwało mnie od środka i bylem bezsilny wobec tego wyrywania mnie do góry. Gdybym tak się nie bał mógłbym nawet przekroczyć granice wszechświata , czego nie mogłem sobie nawet wyobrazić. Nie wierzyłem w nic a teraz słyszę głos w próżni. Nie miałem czasu pomyśleć kim teraz jestem i czym się stałem. To coś mówiło do mnie i było znajome. Mogłem później zobaczyć kształt tej postaci. Był to posąg orła , ale to nie on mówił do mnie tylko to coś co było za nim , ukryta i niewyjaśniona przestrzeń oraz dziwne strumienie dźwięków. Mailem przeczucie że zaraz ziemia zniknie z pola mojego widzenia , a po chwili nie było jej widać Była już gwiazdką na tle kosmosu. Nie wiem co znaczyło imię Haris i dlaczego tak do mnie mówiono. Moja podróż trwała chwile ale gdy się skończyła bylem wewnętrznie bardzo stary jakbym przeżył całe wieki. Nagle spadałem w dół z ogromną prędkością bo sam strach nie pozwalał mi tkwić w tym miejscu i uratował mnie. Dzięki temu powróciłem do zatopionego miasta , które już wysychało. Czułem jak woda opadała wraz z moim ciałem. Dochodziłem do świadomości leząc na mokrym i lekko zawalonym moście w samym centrum miasta. Wróciłem żeby znów śnić i w tym śnie nie widziałem już nikogo żywego! Leżałem ranny i czułem ostre pieczenie na ramieniu. Leżałem tak jak jakiś bohater z wojennego filmu który został ranny w heroicznej walce o przetrwanie i czekałem na pomoc. Ale pomoc nie nadchodziła. Przeżyłem w duchu coś jakbym zobaczył twarz Boga i przez to skończył się mój świat albo odgadłem jego prawdziwe imię i nagle cały wszechświat był na moje rozkazy i gdybym mógł wypowiedzieć życzenie to by zniknął i rozmył się jak ja. Jakbym sam był Bogiem. Kołysałem się w mydlanej bance i spokojnie obserwowałem światy które widziałem w mojej podróży. Te wszystkie światy odbijały się we mnie i zapisywały w kulistej bance swoje kształty i zapachy. Jakbym trafił do środka kroniki Akaszy. Nazwano mnie Haris co znaczyło tyle co Mały człowiek. Granice rzeczywistości zatarły się z fantazją i prawdą.  Wciągnęła mnie otchłań niczym trąba powietrzna. Ten wodny wir i fala tsunami zabrała mnie do mojej krainy Oz.. Na pewno nie umarłem ! Za sprawą dziwnych przeżyć moje ciało było jak perpetuam mobile o kształcie dysku a wewnątrz był silnik napędzany rtęcią - to w istocie była moja krew. - Bylem iskra Bożą na tle czarnej kosmicznej komnaty która skrywała sekretne pomieszczenia , tam gdzie jeszcze nie było żadnego człowieka ale jednak wiedziałem że nie bylem tam pierwszy. Mogłem być każdym , w każdej żyjącej istocie , być pasażerem na stopa w kabinie ciężarówki , astronautą nad ziemską atmosfera a nawet być Bogiem albo dzieckiem. W tej podróży bylem  chłopcem o imieniu Haris. To było moje wyższe ja. Ten kataklizm nie oszczędził dobrych ani złych ludzi , tak samo ta przygoda nie wybierała mnie , nie patrzyła jaki jestem i czy jestem na to gotowy i odpowiedni , czy jestem coś wart czy nie. Nie moglem też uwierzyć że znalazłem się w odległym czasie będąc tu na ziemi a w mojej głowie wyświetliła się data 3100 To nie mogła być żadna śpiączka ani nawet śmierć kliniczna Wiedziałem który jest rok chociaż w tym miejscu czas nie miał wielkiego znaczenia Ten nowy świat przypominał błyskawiczne połączenie z internetem gdzie można z każdym rozmawiać na dużych odległościach ale bardziej fizycznie będąc obecnym tam gdzie chciało się być z kimś. Wszystko jednak było takie beztroskie i nie systematyczne. Ludzie nie starali się niczego organizować ani osiągać celów. To urządzenie do przemieszczania się przypominało transplantacje na żywym organizmie Miasto było połączone biologicznie z mieszkańcami których określiłem mianem nieśmiertelnych! Cały czas czułem obecność Juli Była przednikiem mojej podróży gdzieś ukryta za tym posągiem orła i niewyjaśnioną przestrzenią która otaczała wszystko. Nie widziałem konstrukcji tej maszyny była taka prosta a jednocześnie nieodgadniona. Jej sens działania był podobny do daru życia  i było czymś w rodzaju medium. Zagłębiałem się w jej istotę a jej moc płynęła w mojej krwi i marzeniach ! Badałem swoją wyobraźnie jakby była rękopisem książki która zawiera tysiące a nawet miliony innych wizji tej samej książki ale czytanej inaczej i rozumianej , rozbudowana na wiele wymiarów przez wielu którzy ją czytali. Można było się przeglądać w niej jak w lustrze mając jedno odbicie i miałem tysiące rożnych kształtów , tysiące oczu i rąk , nawet miałem skrzydła a raz kolor ciała tęczowy. Jakbym był jednością w całej ludzkości. Ponawiając tajniki teleportacji w tej nadrzeczywistości uwierzyłem że wszystko tutaj może być możliwe a jednocześnie nie musi być ! Podróżowano przez kapsuły które były windami poruszającymi się w każdą możliwą stronę i pod każdym możliwym kontem. Miasto było metaliczne jak zapalona myśl w głowie oszałamiającym wyobrażeniem. Moje ciało było jak elektron wmontowany do kabelka światłowodu , moglem sobie wyobrazić nawet że jestem komórką , która jest w stanie hibernacji. Nie mogłem jednak pojąć mechanizmu bo bylem jak mydlana banka. Poddałem się naturalnemu biegowi wydarzeń.  Nie mogłem nic zaplanować bo to nie miało sensu. Gdym chciał dokładnie trafić w jakieś konkretne miejsce popsuł bym całą zabawę. Jedyne sensowne wyjaśnienie tej zagadki było ze nadal mam kontynuować swoją przygodę i podróż. Byłem jak łuk który napina strzałę ale bylem tym i tym. Łuk oznaczał archetyp dobra a strzała odzwierciedlała archetyp zła. Nie było w tym logiki. To było połączenie dobra ze złem. Połączenie porządku z chaosem , celu i zagubienia. To mnie zastanowiło czemu strzała jest symbolem zła i nagle mnie. oświeciło Jakie by było nudne życie by trafiać tyko do celu i spełniać swoją misje. To nie jest nic nadzwyczajnego. Znalazłem się martwy w świecie żywych ! Postać która zbliżała się do mnie była podobna do anioła ale to był archetyp o imieniu Ter. Wyjaśnił mi że ludzie i archetypy szykują się na starcie ze zbuntowanymi archetypami które przestały służyć ludziom i chcą być ich Bogami  Wynik tej bitwy będzie miał ogromny wpływ na mój świat z roku 2026. Zostałem poinformowany ze w moim czasie rządzi Mad który wprowadza zamęt ale jego misja z góry jest skazana na porażkę bo jego cel jak każdy inny cel nie łączy się z dziką naturą stworzenia i pierwotnym Universum. Wyjaśnił mi że największym problemem nie są sami ludzie czy zbuntowane archetypy ale nasza materialność i system myślenia oraz :pieniądze i narkotyki oraz sam handel bronią. Do takiego przyczyniają się nasi politycy , dziennikarze i przywódcy religijni. Każde spełnienie misji nie spełnia cie jako człowieka ani czynu , każde zwycięstwo w rywalizacji nie powoduje że stajemy się lepszymi , my sami jesteśmy od urodzenia niezwyciężeni a mimo tego walczymy ze sobą ! Dlaczego masz coś trenować jak wiesz że to wytrenujesz i osiągniesz cel! Czy to nie jest dziecinne? Jesteśmy nieprzewidywalni bo mamy wolna wole a mimo to jesteśmy systematyczni jak roboty. Ludzkie dusze są niesmiertelne ale archetypy można wyłączyć i zgładzić bo tylko służą nam tak jak my służymy medium życia.I tylko medium życia może uśmiercić naszą dusze. Istniejemy pod innym kontem postrzegania świata niż nam się wydaje jakby odwróceni od prawdy , tak że nikt nie jest w stanie niczego przepowiedzieć dokładnie na 100 proc. ( Ter miał na myśli , że w każdej chwili może być usunięty z kroniki Akaszy przez medium życia. )
        - Haris... Twoje imię to tylko imię... (głos Tera był wyrazisty i dostojny a jednocześnie bardzo delikatny i miły.)
        - Wiec co ja tu robię , Ter? - Odpowiedziałem.
        - Zostałeś zesłany z czasu wielkiego ucisku by spisać wskazówki które wam pozwolą żyć godnie i funkcjonować w przyszłości.
Nie miałem jeszcze pojęcia o czym mówił Ter.
        - Haris. Porzuć wiarę , że można zmienić świat. Sam nie dasz rady ! Musisz bardzo uważać na ten świat ... Bo wielu już zmienił... !
        Po rozmowie z Ter zostałem zabrany do innego miejsca w centrum metalurgicznego miasta. Wszystko było zachwycające i miałem myśl że znam  to miejsce chociaż jest całkiem inne. To było moje miasto ale teraz jest rok 3100.


             Po rozmowie z Ter zostałem zabrany do owalnego pomieszczenia z wielkimi oknami z widokiem na miasto. W tym momencie szarpnęło mnie coś od środka i trafiłem do kapsuły , przez moment poczułem się jakbym był częścią wodospadu. Spływał po mnie subtelny dźwięk który pulsował mi pod czaszką i sprawiał dreszcz na mojej skórze. Bylem w ramionach Juli jak mały chłopiec pragnący jej ciepła. Moje uniesienia przerwał Ter. A druga postać odpowiedziała:
          - Zabierz Harisa do wieży światła ! -
Tajemnicza postać miała na imię Roby. Z wyglądu był po części mężczyzną i kobietą bez konkretnej płci z rozwiniętym astralem ciała. Była to istota która ma wyrównaną energię żeńska i męska i stanowi dopełnienie Universum. Istota z dalekiej przyszłości.
To był dziwny rytuał przejścia. Podobało mi się to ale bylem coraz bardziej zaniepokojony tym wszystkim co się dzieje , pomyślałem że to jakaś gra. Moim oczom ukazała się wielka szachownica złocisto czarna i biała.
            - Haris zobaczysz plan działania Mada i z góry zobaczysz co się dzieje z twoim światem i kto ma nad nim władze! Zanim dotrzemy na miejsce przejdziesz przez próbę i staniesz przed archetypem zwanym w waszym świecie Lucyferem. Jest nim energia zazdrości i oszczędza tylko ludzi o czystym sercu. Haris wiemy że nie będziesz sam wstanie przejść dalej dlatego jest z tobą Julia. Ona jest kluczem który cię chroni i to ona ma czyste serce! Dla archetypu czystego zła możesz być jeszcze postrzegany za kogoś kim można sterować bo nie zawsze twoje czyny i wybory były właściwe. -
            Nie pamiętam co się działo dalej , gdy ujrzałem plany szachownicy i system panujący w moim świecie ogarnęła mnie fala rozpaczy i smutku. Czułem się po tym jakbym stoczył bitwę z całą armią , byłem całkowicie rozbity , w głębi ducha otrzymywałem ciosy i padałem na kolana sam przed sobą , przed swoimi słabościami. Wewnętrznie bylem pokonany ale fizycznie czulę większe siły i ochotę do walki. Ale tylko poddając się będę gotowy iść dalej. Dostaliśmy się do Universum które było czymś w rodzaju akademii dla adeptów. Universum było pełne archetypów a nad nim krążyły statki powietrze , przepiękne latające żaglowce z rożnych epok  istnienia świata. W istocie były to transportery windowe. Przed akademią widziałem setkę wartowników podobnych do spartan ale ich wysokość mierzyła 3 metry a każdy z nich był jakby martwym posagiem.ze złota Jednak ich spojrzenia były przerażająco żywe. Kolumny Universum lekko unosiły się ponad powierzchnią pod wielkimi podłużnymi schodami. Ter wyglądał dostojnie jak Zeus. Każdy z wartowników posiadał przy pasie miecze z pewnym urządzeniem na rękojeści z czerwonym lub niebieskim zapalnikiem. To był jakiś kryształ który emitował pole ochronne i osłaniał rękę aż do łokcia i przysłaniało jak magnetyczna tarcza. Z tego urządzenia wartownik wypuszczał wiązkę światła która jarzyła się złotym płomieniem na 20cm na samym ostrzu miecza. Później widziałem że ten płomień miał kształt malej piramidy która z przejściem do ataku odrywał się od miecza i odwracała się  stożkiem w dół mogąc przy tym trafić w dowolny cel nawet na kilka km. Zdziwiło mnie jak okazało się że w każdym z tych archetypów był umieszczony adepta Universum który sterował wewnątrz jego mocą i mógł przekształcić się w statek powietrzny o każdym możliwym kształcie. Każdy z adeptów posiadał na ramieniu symbol oznaczający odwróconą piramidę za to zbuntowane archetypy co dziwne miały symbole piramid które nie były odwrócone i oznaczały znak rządów na ziemi. Ich przodkowie niegdyś byli kapłanami i faraonami dawnego Egiptu a teraz ich władza została przekazana królewskim rodom na świecie.  A ich nowe centrum stanowił Londyn. Siedziba Mada była nadal w ukryciu w podziemnej twierdzy pod starym miastem we Włoszech. Podziemne korytarze prowadziły nawet pod gigantyczny wodny wulkan na morzu Śródziemnym. Przez mroczne windy adepci Mada podróżowali tajemniczą siecią kanałów połączonych z piramidą Cheopsa. Mogli także przemieszczać się w czasie. Niegdyś stwórca Mada był równy Bogu...






CHMURA I ŚW GRAAL




Istoty w archetypach były śmiertelne jak ja. To byli adepci z różnych stron mojego świata. Zbuntowane archetypy były o nas zazdrosne bo posiadaliśmy swoją śmiertelność i wyjątkowość życia. Nasze intensywne chwile nie równały się z niczym nawet z wiecznością , są i będą czymś czego już nie da się przeżyć. Łapczywym pragnieniem stawiając kolejne kroki choć idziemy w lęku i gubimy się nasze życie wydaje się pełniejsze mimo ze jest  marne ! W każdej chwili możemy stracić lub zyskać wszystko. Mimo że żyjemy wbrew sobie , mimo że pamięć o nas jest ulotna a historia zapomniana. Świat Tera powstał z ruin naszego świata i uszlachetnił się dopiero wtedy gdy został totalnie zgładzony ! Na krótki czas rozwiązaniem była technologia ale w rezultacie to ona doprowadziła do wyścigu zbrojeń zamiast do poprawy stylu życia. Świat Tera zmienił kierunek na rozwój ludzkości wiedząc dobrze o tym , że czlowiek nie jest stworzony do ciężkiej pracy wiec sama technologia zastąpiła go i produkowała nawet 4 razy więcej niż sam człowiek mógł nagromadzić. Tylko przez dwa miesiące sam człowiek mógł się zająć samą kontrolą nad zbiorami a resztę roku mógł odpoczywać i rozwijać swoje inne niepowtarzalne talenty. Niestety mimo tego nadal były problemy. W końcu postanowiono utworzyć miejsce Universum i tam stworzono pierwsze maszyny do podróżowania w czasie. Przez ostatnie tysiąc lat człowiek rozwijał nie tylko swoją inteligencje ale także psyche. Technologia stała się dla człowieka bardziej naturalna i biologiczna jak on sam. Utworzono rade mędrców i największych autorytetów zastępując politykę wspólnym zarządzaniem uwarunkowanym przez kronikę Akaszy  i prawem kosmosu. Świat Tera był pod adeptem generała wszechświata który podróżował po innych planetach i cywilizacjach federacji miast światła. Ten system polegał na pewnym wyborze który polegał na wyborze wolnej woli lub poddaniu się woli własnego wyższego ja. Jedne cywilizacje obierały kierunek wolnej woli i zostawały unicestwione bo najczęściej tak kończyły światy zarządzane przez ludzkie marności. Bylem dorosłym mężczyzną w ciele chłopca ale tak naprawdę byłem tam jeszcze dzieckiem a nawet embrionem który kołysał się w łonie matki natury. Mój język i myśli znaczyły tyle co gdakanie przez smoczek niemowlaka i tylko mogłem się uśmiechać albo płakać z przerażenia od pierwszych kontaktów  z rzeczywistością. Przechodząc przez bramy Universum dostąpiłem inicjacji przebudzenia i stałem się adeptem. Ter zaprowadził mnie do mojego pokoju nazywanym sypialnią bez snu , tam otwierałem oczy  w ciemności i śniłem świadomie. Pod powiekami mojego strachu rozgrywał się karnawał przygody jakiej nigdy jeszcze nie przeżyłem. Pomieszczenie było urządzone bardzo skromnie lecz to było tylko złudzenie , samo miejsce odzwierciedlało moje najśmielsze sny i marzenia. Z wielkiego okna mogłem podziwiać plac centrum metalurgicznego miasta światła. Na przeciw były tysiące innych takich samych okien adeptów tworząc ogromny krąg ścian z okien obejmujący całe centrum a sam plac był przeogromny gdzie dostrzegałem ogrody , jeziora i lasy oraz mniejsze centra miast Byłem gdzieś na dziewiątym pietrze wielkiego kolosa który był zdobiony symbolami nieznanej mi dotąd architektury przeplatającej się z architektura starych mi znanych miast. Na czterech horyzontach były umieszczone 4 wieże które od spodu przypominały otwory od rakiet. Cale miasto jakby się unosiło nad ziemią pod chmurą. Byłem wewnątrz św.Grala który lśnił w jaskrawym majestatycznym słońcu na dzikiej polanie. W pokoju znajdowało się urządzenie o nazwie PLEYDA. Po włączeniu go miałem wgląd w konstrukcje miasta na płaszczyźnie czterech wymiarów. To był bioprzewoznik który był powiązany z Terem. Sam Ter reprezentował moich mitycznych nauczycieli i mistrzów od początku istnienia mojej psyche. Znajdowałem się w miejscu gdzie albo mogłem dalej się rozwijać lub na dobre unicestwić swoją dusze bowiem największym odkryciem była komnata gdzie znajdowała się wizualizacja pewnej materii przypominającej trochę odległą galaktykę. Ten promień kształtu był ukazany tak by nie dostrzec tego ze w istocie jest to maska twarzy. Jaskrawo kryształowa i ciemnoniebieska przedstawiała twarz samego stwórcy. To była straszliwa broń w świecie Tera , ukryta pod osłoną niezniszczalnego szkła które zatrzymywało śmiercionośne promienie maski. Maska twarzy była jakby rozbita a kilka set tysięcy jej części rozproszonych w próżni. Każda z tych części stanowiło sylabę imienia Boga. Brakowało tez wielu jej części które były w posiadaniu Mada i jego sług. Drobne kryształy maski Boga zdobiły ich własne twarze i promieniami uśmiercali małe części naszej duszy. Gdyby maska w całości dostała się w posiadanie Mada świat Tera i wszechświat stanął by w obliczu nieuchronnej zagłady i  zmiany która by zaprzeczała sensowi istnieniu. Byłem cały czas przed wyborem przekroczenia cienkiej liny udzielającej dobro od zła. Stamtąd już nie było powrotu. Przekraczając te granicę traciło się zmysły bo niemożna było wytrzymać takiego istnienia w truciźnie okropieństwa i pustki. To było czyste zło w meczeniach swej potęgi i zatracenia które ma cię za nic. Nigdy tak się nie balem jak tego miejsca ale bardziej przerażała mnie komnata z twarzą Boga. Z Terem wróciłem do swojego pokoju na dziewiątym pietrze. Kiedy już zostałem sam na wysokości mojego pietra pojawiła się chmura z małymi piorunami a raczej ich błyskami , zbliżała się do wielkiego okna i wleciała przez poświatę przypominającą szybę okna. Chmura celowała prosto we mnie i trafiła mnie w pierś otaczając całe ciało i jednocześnie kurcząc się w mojej bliskości. To była moja zbroja i maszyna archetypu. Uzbrajała mnie w posąg wartownika. Stawałem się coraz wyższy tak na 3 metry. Moje ręce zamieniały się w metal wraz z kościami i czaszką. Żyły jakby z miedzi wtapiały się w moją otchłań organizmu a krew zalewała oczy w elektroniczne urządzenia. nadając im tchnienie życia i wówczas mogłem mieć obraz dookoła głowy Ta przemiana była okrutnie nieprzyjemna a zaraz fascynująca. Maszyna wrosła we mnie i w mój umysł , czułem się jak kupa żelaza ale nie wiedząc czemu odczuwałem więcej i wyraźniej każdy puls i rysę na metalicznej twarzy od powiewu wiatru  Nie liczyłem się z tym że utracę jakieś części tej maszyny. Byłem w niej nieśmiertelny ! To co mogło przebić mój pancerz to tylko gigantyczny meteoryt albo promień kryształu z twarzy Mada. Po przez Pleyde moglem tez wtapiać się w mury i inne przedmioty oraz wnikać w ich konstrukcje. Wszystko nagle stało się możliwe , wystartowałem przez okno i wzbiłem się do góry formując swoją maszynę na kształt powietrznego żaglowca a potem zmieniłem się w odrzutowiec. Sterowanie archetypem było dosyć proste każda moja myśl była związana z pragnieniem zmiany w jej strukturze i na życzenie moglem zamienić się w to co tylko chciałem. Jedynym ograniczeniem był tylko lek przed zmianą masy i związaną  z nią przemianą która nie zawsze była przyjemna i jasna dla mojego prawdziwego ciała które gdzieś w głębi tego żelastwa bilo jej serce. To nie była zabawa. Dręczyło mnie coś dziwniejszego od leku  , bo to czym się stawałem przecież nie było mną.
            - Haris jesteś wolny jak mucha ! - Usłyszałem głos adepta który przedzierał się przez moje zwoje i sunął w moim kierunku jak pocisk.
             - Co jest? - Odparłem i przemieniłem stalowego złoma na mniejszy obiekt bo wydawało mi się że jestem za wolny dla pocisku w który przekształcił się adept Universum. Łatwo było mnie trafić więc pomyślałem życzenie żeby stać się kształtem małego dysku. Z dużą prędkością leciałem w dół prosto do stawu przebijając się przez lustro wody aż do gleby wywiercając otwór. Zryłem trochę ziemi zanim znów wystrzeliłem do góry i wydostałem się na powierzchnie.
             - Dobry manewr , ale to na nic! -
Adept w jednej chwili był już wartownikiem który pochwycił ręką mój dysk i rzucił nim o skałę. Uderzenie było potworne ale tak naprawdę nic mi się nie stało. Wróciłem do postaci wartownika i w lekkim szoku pozbierałem się , następnie utworzyłem tarcze. Pulpit mojego archetypu był trochę skłócony z moimi życzeniami i nie działał tak jak trzeba ale miałem przeczucie że to chwilowe i było skutkiem mocnego uderzenia. Z utworzonej tarczy nie mogłem nic zrobić bo adept wbił się w jej masę strumieniem lasera wydobywającego się z rękojeści jego miecza i zamienił się w jej strukturę kolejny raz uderzając mnie. Zanim się pozbierałem bylem już chmurą która bez mojej woli zabrała mojego wartownika do  mojej komnaty. Ostygły moje myśli i życzenia. Za chmurą podążył adept.
              - Kim jesteś? -
              - Mam na imię Spek. - Przedstawił się adept i zanim zorientowałem się był już małym chłopcem. Niepewnie podałem jemu rękę na powitanie. Uścisk jego reki jednak był przyjacielski.
              - Co to za imię? Spek...
              - To diagram od imienia Aurel. Możesz tak mówić do mnie.
              - Aurel..?  ( Zapytałem w zamyśleniu )
              - Tak to od imienia Aureliusz. Reprezentuje południowa Europe od Grecji i Bałkanów po Italię i Hiszpanie.
              - Jak cesarz Rzymski....
              - Z cesarza to tylko mam ksywę. - Odparł Spek.
Naszą rozmowę przerwał Ter. Miał dla nas informacje która przekazał przez Pleyde.
              - Czas na żery !
Nie wiedziałem o co chodzi ale później okazało się że jest to wołanie na kolacje. Ter miał poczucie humoru. Słonce już zachodziło za północną wieża miasta światła. Zapadała mroczna noc nad miastem ale dokoła jej granic i w jej centrum odczuwało się że nadal panuje dzień. Jednak niebo z czasem było pełne gwiazd. Gdzieś w oddali błyskał złowrogi czerwony punkt planety Saturna. Każdy z adeptów już szykował się na ucztę i na narady w salonie Adeptonu. Setki adeptów przemieszczało się po wysokich schodach Universum. Jedne schody były ruchome inne normalne lub przypominające zejścia w starych zamkach. Ze ścian salonu spływały małe wodospady przeróżnych napojów i soków owocowych , czekoladowych ,wanilii oraz czysta źródlana woda. Stoły były zastawione na środku z niewyobrażalną ilością jedzenia każdego rodzaju ,  gdzie białko z mięsa było zastępowane rybami i wizualizacją smaku soczystej szynki i kurczaków. Do pucharów lały się strumienie świeżych wyciskanych kokosów i kiwi. Naczynia , widelce i łyżki zastępowane były przez rozbicie kul pełnego jedzenia które fruwały dookoła. Po dotknięciu palcem kula sama otwierała się i podawała wybrany produkt do ust tylko wtedy gdy ktoś zapragnął konkretnej porcji. Nic się tam nie marnowało , wodospady soków spływały do małych stawików zamrażając je w lody i przez fruwające kule nabierane do perłowych wafli były podawane na tacy pod sam nos. Nawet gdy z daleka zapragnąłem jednej malej czereśni to w mig przylatywała do mnie i jak upierdliwy owad brzęczała mi przy buzi. Po zjedzeniu tych potraw nie odczuwałem chęci wypróżniania ich , mój głód był ukojony choć karmiłem tylko swoją dusze ale to było bardzo fizyczne. Czułem się zaszczycony i wyjątkowo mimo że mało kto zwracał na mnie uwagę bylem wśród swoich. I nagle coś się zaczęło dziać , ostry sygnał dźwięku alarmowego sparaliżował moje ciało , jakby tysiące trąb zabrzmiało na wieżach miasta.
                 - Orion Atakuje !
Komunikat z pleyd każdego adepta brzmiał bardzo poważnie.........





c.d.n


ps. wszystkich zainteresowanych kolejnymi przygodami Harisa prosze o bezposredni kontakt na maila : krr.koop@o2.pl

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
kenaz
Użytkownik - kenaz

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2013-08-18 14:29:45